Dwa miesiące- małe podsumowanie
Jutro mijają dwa miesiące, od kiedy postanowiłam zmienić swoje życie. Dwa miesiące z dietą. I ta dieta stała się elementem mojego życia, nie czuję się przez nią jakoś specjalnie ograniczona. Zgubiłam 12 kg i całkiem fajnie po obwodach też poleciało. Zeszłam z otyłości do nadwagi, zeszczuplał też mój model 3D . Słabiej to wygląda, jeśli chodzi o ćwiczenia, ale coś tam zawsze staram sie robić przynajmnie 2-3 razy w tygodniu. Dobrze sie czuję i próba wpływu na swój wygląd, na swoje życie początkowo była też próbą odwrócenia uwagi od zawirowań w moim życiu. jeśli udało mi się schudnąć 12 kg, to kolejne też dam radę. Muszę sobie jednak większy rygor wprowadzić w kwestii ćwiczeń, tak jak na początku mojej przygody. W sumie po stracie 30% swojej nadwagi powinno mi być lżej i łatwiej. I to jest moje założenie na kolejne dwa miesiące.
Sukces!!!! 7-ka z przodu!!!
Dawno nie widziałam nic co tak by mnie wzruszyło. Szczerze, myślałam,że jednak zatrzymałam się na 80 kg i też ważyłam się po południu a nie rano, do tego po leczo brzuch mi wywaliło.... A jednak!!!! 4 lata nie widziałam 7-ki z przodu. Ale to daje power i motywację. Tempo spadku wyraźnie zwolniło, teraz około 1 kg tygodniowo, no i marnie z ćwiczeniem, ale poprawię się, chce mi się, bardzo mi się chce!!! Struktura ciała też nie jest najgorsza, gorzej z brzuchem, ale wiadomo, tam jest jeszcze sporo tłuszczu. Jak fajnie się z tym czuję- chyba tylko osoby, które tego doświadczają są w stanie sobie to wyobrazić. Zachcianki nadal mnie nie dręczą- po prostu dobrze sobie wybrałam dietę i tyle.
Eh dziewczynki i chłopaki- taki prezent na piątek 13-go!!!no no no
Zakupy na otrzeźwienie
Od dwóch miesięcy ekscytuję się, że centymetry spadają, kilogramy spadają. Ale wczoraj miałam przykre zderzenie z rzeczywistością. Mam pracę biurową, często muszę być odziana w strój bardziej formalny, czasem mniej. Spadek prawie 12- kg zaowocował tym, że ciuchy zaczęły (zwłaszcza spodnie) ze mnie spadać. Właściwie żaden z moich kompletów nie pasuje już na mnie. Dżinsy wiszą i odstają w pasie. Niby to nie jest zmartwienie. Problem sie pojawia, kiedy chciałam wczoraj kupić spodnie. Łącznie przymierzyłam 14 różnych rozmiarów, modeli i klapa. Nadal mój wielki tyłek i potężne uda uniemożliwiają mi "wyglądać jak człowiek". Jestem więc w impasie. Obecne moje ciuchy nie pasują już, zostawione ulubione z kiedyś (kilka egzempalrzy takich mam) nie pasują jeszcze. Odwieczny dylemat: NIE MAM CO NA SIEBIE WŁOŻYĆ. Ale uświadomiłam sobie ile jeszcze pracy przede mną. Zrozumiałam w tym całym moim WOW! że to to dopiero pierwszy etap, że tyle pracy jeszcze przede mną. Czerpię z was towarzyszki niedoli motywację, inspirację, by mi również starczylo sił, cierpliwości i samozaparcia.
Epokowe odkrycie- jabłko z mikrofalówki
Odkryłam dla siebie fajną rzecz. Mianowicie ogólnie wiadomo, że kiedy temperatura spada rośnie automatycznie apetyt na słodkie/ tłuste/ treściwe (każdy może wybrać opcję jaka do niego najlepiej pasuje, bądź wszystkie razem). A mi wystarcza jako substytut słodkiego jabłko wydrążone w środku, wstawione na 1,5 minuty do mikrofalówki . Pycha, wyjadam je później łyżeczką powolutku się delektując i czuję, że dostalam to czego potzrebowałam. Takie serwuję sobie drugie śniadanko od trzech dni.
Waga w tym tygodniu jakoś nie może się zdecydować : od 80 do 80,8 ale przecież to normalne. Dziś czeka mnie po pracy cała Mel B, dam sobie w kość. Ale jescze bardziej jutro bo idę zapisać moją siostrę na samoobronę dla kobiet. Pierwsza godzina fitness -rzeźnia , a druga to juz zajęcia praktyczne z samoobrony. Eh - ogromna jestr ta moja miłość siostrzana. Ex zaprosił mnie w sobotę na grzyby- cwaniak wie, że jest to mój ulubiony sposób spędzania czasu- las, grzyby, las. Jedna z rzeczy, które nas łączyła- miłość do lasu. No to jadę, połażę sobie, może uda mi się zgubić i nie znaleźć .... ;-)
I po weekendzie
Cudowny weekend. Na wsi u rodziny mojego ex. Wykopki, więc nie mam wyrzutów z powodu normalnego jedzenia. Sobota w polu, niedziela w lesie, uwielbiam takie weekendy. Dla takiego mieszczucha jak ja, którego praca polega nia plaszczeniu tyłka- to najlepszy i najfajniejszy relaks. I znów podładowałam baterie :-)
Dietowo: weekend "po normalnemu" jednak ze zdecydowaną korekcją ilości. W sumie chyba taki dzień w polu, to lepszy niż fitness. Ale znów spadł kilogram i w bioderkach mi zleciało - zmierzę się jutro rano i zważę. Obecnie zeszłam do 80,2 kg, czyli pozbyłam się już 11 kg. Poniedziałek znów weszłam na dietetyczne tory.
Pobudka 5 rano
Zmobilizowałam się. Wstałam dziś o 5 rano. 45min Zumby i ABS Mel B. Oczywiście nie muszę pisać jak baaaardzo mi się nie chciało i również wiadomo jak wspaniale czulam się potem. Fajnie. Będę tak ciągnąć dopóki się nie przyzwyczaję i wtedy może nie będzie tak bardzo ciągnąć mnie łożko rano. Dla mnie to jest jedyna pora, kiedy mam chwilę dla siebie i mogę ją poświęcić na ćwiczenia. Dietowo również bez wpadek. Wczoraj zrobiłam sobie spagetti ("makaron" z cukinii z odrobiną sosu "bolonese" (koncentrat, papryka, chude mięsko mielone z kurczaka, przyprawy, łyżka jogurty naturalnego), pycha!! W ten sposób jadłam niby to samo co moja córka- tylko, że ona w wersji standard. Nie dam się pokonać, dalej walczę o siebie i dla siebie. Tempo spadku wagi już niższe, ok 1-1,5 kg tygodniowo zamiast ponad dwóch, ale jeszcze niedawno nie wyobrażałam sobie, że mogę zrzucić 10 kg. Cieszyłam się z 2kg, 4kg. Teraz koncentruję się również na tkance zwłaszcza brzucha. Nie ma na tę chwilę masakry, ale droga jeszcze daleka. Obowiązkowo pływanie co najmniej raz w tygodniu i trzy razy ćwiczenia. Może przestanę myśleć tyle o tym ośle. Powracam do metody malych kroków, skupianiu się na rzeczach łatwiejszych do ogarnięcia, a uwierzcie, ze powstrzymanie się od grzechów kulinarnych i cwiczenie o 5 rano to pikuś w porównaniu z moimi rozpieprzonymi emocjami. Muszę zaakceptować tę sytuację, że zawsze będzie obecny w moim życiu, ale niestaty nie tak jakby chciał i jak ja chciałam. Dokucza mi tylko trochę kolano, ale nie ćwiczyłam już jakiś czas, więc może tak być. Ale zmieniam to! Rygor jaki wprowadzam ponownie ( dietowo uważam, ze trzymałam i trzymam się świetnie tzn dokładnie wg planu, jedna wtopa z kromką z serem przed @ to drobiazg) jest dla mnie ochroną przed marazmem i jednocześnie nadzieją, ze jeszcze nad czymś panuję i że dla mnie też kiedyś zaświeci słońce.
Przynajmniej waga spada w obliczu smutnej
refleksji
Dobrze, że przynajmniej waga spada. Wydawało mi się, że jakoś okrzepłam, że radzę sobie z podwójnym życiem mojego ex. Ano nie radzę sobie. Z niczym. Z jednej strony on deklaruje, że liczę się tylko ja, że tamtego właściwie nie było, że to nadinterpretacja z jej strony. Ale ona do mnie pisze nadal, wyrzuca swoje rozczarowanie, swój żal- pokazałam mu to. Zobaczyłam taką emocję w nim jakiej nigdy nie widziałam. Chyba dotarło do niego co zrobił. Ale poczułam też coś więcej, że jeślibym spróbowała posklejać z nim znów to co było- nie uda się, zawsze będzie ta sprawa wisiała. Przez ostatni miesiąc bardzo starał się mnie przekonać, że powinniśmy spróbować odbudować to co zepsuł. Dla małej, dla nas, że łączyło nas zawsze coś więcej, co nie może zniknąć przez tak mało istotny incydent. Przekonywał mnie, że nie wyszedł poza ramy relacji przyjacielskich z nią podbarwionych sentymentem. Ale nic więcej. Jednak to co zobaczyłam wczoraj na jego twarzy...ta emocja była tak czytelna, czuł się zdruzgotany, że ją zranił. Spędzaliśmy więcej fajnego czasu razem niż kiedy było "normalnie". Ale nic z tego. Żałuję, bo mogłam nie słuchać tego wszystkiego przez ostatni miesiąc. Ale przynajmniej moje ciało mnie słucha.... Jeśli utrzymam tempo spadku wagi, to za dwa tygodnie zobaczę 7-kę z przodu. Niech to będzie znów mój motyw przewodni, moja mantra, bym nie dała sobie dalej mącić w glowie. Swoją drogą to dziwne, czlowiek swoje lata już ma, swoje przeżył, a jednak w obliczu nieuczciwości i zranionych uczuć jest po prostu bezbronny i naiwny jak dziecko.
Powrót samokontroli
No i już na powrót jestem sobą. Stosunek do pyszności - mocno umiarkowany. Wczoraj było w firmie szkolenie. Stosy pieczywa cukierniczego, muffinki, francuzy, ciasta, ciasteczka, eh. Nie wzięło mnie. Słodkie mnie nie bierze. Muszę wyjaśnic, że ostatnia sytuacja z kanapkami z zółtym serem nie spowodowała u mnie paniki ze względu na odstępstwo od diety, czy kalorie. Przeraził mnie sposób w jaki je pochłonęłam. Jakby mimochodem, jakby skrywała się przed samą sobą. Gdyby ktoś próbował mi odebrać ten posiłek- skoczyłabym do gardła... Z pewnością, eh. Waga 82 kg została utrzymana- jest to waga z początku tygodnia , ale zważę się dopiero w poniedziałek. Jutro czeka mnie spacer na Szyndzielnię i w dół. Lubię to. :-)
Dzień 40-ty- poległam
Wczoraj wieczorem dopadło i mnie. Jednak @ ma ogromną moc. Taka byłam pewna siebie: "nic mnie nie kusi", "nic mi się nie chce smakowitego", "nie złamię się choćby na torturach- bo wiem czego chcę". I upodliły mnie dwie kromki CHLEBA z MASŁEM i ŻÓŁTYM SEREM!!!! Dobrze, że była już późna pora, bo wewnętrzny imperatyw był tak silny, że zamiast spać poszłabym jesć. Ostatkiem woli oddaliłam się od kuchni. Niby nie jest to jakaś kulinarna orgia, ale niepokojący jest ten całkowity brak kontroli nad tym co się wkłada do paszczy. Zjadłam to tak szybko, jakbym bała się, ze ktoś mi to odbierze, czy też ja się rozmyślę. PORACHA !!! Nie znałam się z tej strony. Dziś się ważę, obwodu brzucha nawet mi sie nie chce mierzyć. Eh! Mam nadzieję, ze to incydent tylko i wyłącznie . Najchętniej skopałabym sobie tyłek.
1/3 za mną
Ta dam!!! 1/3 drogi jest za mną. Niewiarygodne!! Minął miesiąc i jeden tydzień i wczoraj zobaczyłam 82 kg na wadze. Czyli 9 kg mniej. Oznacza to, ze średni spadek wagi tygodniowo wynosi mniej więcej 2 kg. No fajnie. Samopoczucie też niezłe, Jedynie przeszkadza mi odnowiona kontuzja kolana na kilka dni zmusza mnie do zwolnienia tempa w pływaniu i ćwiczeniach- jest stabilizator, smarowanie, takie tam. Ale skoro jestem lżejsza o 9 kg to też jakoś zrobiłam coś dobrego dla swojego kolana, nieprawdaż? Mój ex nie do końca chyba rozumie tę sytuację. Wygląda na zdezorientowanego. Powinnam może dalej tyć, obżerać sie lodami (w każdym filmie o zdradzonej miłości tak robią) opłakiwać nasz związek, zaniedbać się. A tu proszę bardzo! Chyba nigdy przez te lata wspólnego życia nie starał się tak bardzo. No ale coż, ja nadal nie mam zamiaru się określać, ani decydować co dalej. Żyję swoim życiem, koncentruję się na sobie, pracy, zamawianiem książek młodej, bo rok szkolny tuż tuż, od października też wracam na uniwersytet. A on stara się być w tym moim sklejanym życiu bardzo obecny, tylko czy mi to jeszcze jest potrzebne?