Dzisiaj czuję się odrobinę lepiej, pewnie dlatego, że na wadze znowu pokazało się 88,0 kg. Ale szczerze mówiąc nie jest to dla mnie pocieszeniem, bo taką wagę miałam już prawie dwa tygodnie temu, cóż zrzucałam weekendowe obżartswo.
Od poniedziałku do środy włącznie naprawdę się przegłodziłam, jadłam teoretycznie dwa posiłki, pierwszy chude mięsko, drugi posiłek to albo odrobinę sałatki albo po prostu parę krakersów. Wiem, że to niezbyt mądre, ale chciałam wykorzystać to,że nie byłam głodna,żeby pozbyć się tego weekendowego balastu. Oczywiście od rana dzisiaj ssie mnie w żółądku, dlatego na śniadanie poza kawą z mlekiem zaserwowałam sobie odrobinę wczorajszej grahamki. Teraz wyczekuję 12:00, żeby zażyć therm line a potem jakieś jedzonko koniecznie. Mam mnóstwo jedzenia w pracy więc wybór duży, albo jogurt z szynką,jogurt z kiwi, albo serek wiejski z jajkiem, poza tym cała masa niezdrowych rzeczy w postaci bułek, sera żółtego itp, obym na te paskudztwa się nie skusiła :-)
Po pracy w zależności od tego, o której ją skończę i czy nie wypadnie mi cosik nadprogramowego mam zamiar jechać na fitnes trochę się spocić.
Kurcze do wesela już tylko 5 tygodni, a po drodze jeszcze święta wrr. Chciałabym do końca marca zejść do wagi 85 kg, ale w tym tempie to raczej mało prawdopodobne.
Jeszcze jedno, patrzę sobie na pamiętniczki i widzę, że niektóre z moich ulubionych są nietknięte od dłuższego czasu. Dziewczyny wracajcie i mnie mobilizujcie. Wiem, że mamy ciągle jakieś zastoje, przestoje a nawet małe katastrofy w tym naszym chudnięciu, ale nie możemy się poddawać. Trzeba ciągle zaczynać od nowa, skoro brak nam wytrwałości w konsekwentym odchudzaniu. Więc głowa do góry, trzeba się otrząsnąć i walczyć od nowa. Wiem coś o tym po każdym weekendzie :-)