Macie rację, nie ma co się załąmywać tylko trzeba próbować dalej, ale to takie zniechęcające skoro miesiąc walki mogę zaprzepaścić w dwa dni :-(
W ogóle chyba mnie dopadł jakiś kryzys, minka niewyrazna, nie mam nastroju ani ochoty na pogaduchy z kimkolwiek...
Wczoraj trochę się opanowałam i zjadłam sałątkę brokułowa z jajkiem a potem pierś z indyczki i 2 kromki chleba razowego - czego nie pochwalam, bo chleb uważam za samo zło.
Słoneczko robi co może, żeby trochę poprawić mi nastrój i przypomnieć, że wiosna tuż tuż, ale ja dzisiaj jestem oporna. Widmo wesel i sukienek, w które się nie zmieszczę też robi swoje. I oczywiście mój wiecznie rozleniwiony, rozkapryszony i złośliwy facet wrrrrrrrrr. Gdyby wiedział ile kilogramów podłapałam przez ten tydzień to dopieor bym się nasłuchała.
Dobra jestem dupa przyznaję, ale ważne, że zaczynam od nowa, prawda?
Do pracy zapakowałam sobie kawałek chudej indyczki i podstarzała sałatę, kawusia już wypita, potem łyknę therm line i może, o ile uda mi się wyjść z pracy o normalnej porze skoczę na fitnes, potem solarium, a potem długa kąpiel w pianie... Muszę wrócić do stanu przedweekendowego a potem walczyć dalej, mówi się trudno i odchudza dalej...
qwas
16 marca 2010, 12:15noooo już głowa do góry :D pozytywne myślenie :) miłego dnia
agus12
16 marca 2010, 10:46ojj te chłopy, chyba taka ich natura, ale nic się nie przejmuj i walcz dalej! głowa go góry! trzymam kciuki :)