Błeee...
Tak właśnie się czuję po tych wrednych pączkach. A było ich tyle pożerać?!
O! Zmiany!!
Podobają mi się te zmiany w pamiętniku. :) I ściemniać się nie da. Wszysto widać i można częściej się ważyć niż tylko raz na tydzień. Nie chodzi mi tylko o siebie, ale o inne dziewczyny (może chłopaków też). Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia dlaczego niektóre się odchudzają. Robią ten sam błąd, co ja kiedyś. A teraz mam problem, bo te wieczne odchudzanie, nawet gdy byłam szczupła, odbija się teraz zbędnymi kilogramami. Wyrobiłam sobie "dzięki temu" beznadziejnie złe nawyki żywieniowe. Trzeba było trochę poćwiczyć i byłoby super. No ale nie warto płakać teraz nad rozlanym mlekiem... Tylko trzeba brac się do roboty nad sobą. Według prognoz do końca marca powinnam przekroczyć 80, to może do końca czerwca uda się dobić do 70. Zrobiłabym sobie super prezent na czterdziechę :) Pomarzyć dobra rzecz. A tak naprawdę, cieszy mnie każdy kilogram w dół.
Mam duże problemy z pełnym trzymaniem się diety i wcale nie chodzi mi o to, że jem więcej, ale o to, że nie to co mam w rozpisce. Bo albo mi czasu nie starcza, albo jestem poza domem. Np. wczoraj. Miałam bardzo aktywny dzień. Z całą rodzinką pojechaliśmy na kręgle (2 godz.), na zakupy a na koniec na łyżwy (1 godz.). Wróciliśmy po 20-tej. Poza śniadaniem zjadłam 3 małe kawałki pizzy, nie byłam głodna, ale dziś na wadze jakby więcej. Wiem, powinnam jadać częściej i niewiele. Muszę się przyzwyczaić, bo do tej pory robiłam sobie zbyt długie przerwy w jedzeniu, a to nie wychodzi na dobre.
Dzisiaj, to już w ogóle będzie masakra, aż się boję jutrzejszego ważenia. Weź człowieku i się opanuj, jak wszędzie pachnie pączkami i faworkami. Na razie byłam dzielna, tylko 3 maleńkie przezroczyste faworki. :) No tak, ale jeszcze nie byliśmy u teściowej. Już wczoraj się odgrażała, że robi pączki. A robi naprawdę mniamniusie.
Wolne...
...od pracy, ale nie od odchudzania. Chociaż mam strasznego lenia, ale mam nadzieję, że to reakcja na nadmiar pracy w ostatnim czasie. Staram się, naprawdę się staram. Nie poddaję się tak łatwo. (Parę rzeczy muszę sobie wmówić, no nie? Nie ma to jak autosugestia!!)
Piątek spisałam na straty: najpierw w pracy dwa kawałki ciasta, bo koleżanka się z nami żegnała, potem u teściowej pączki (nawet straciłam rachubę ile zjadłam), a na koniec uczta serowa u przyjaciół. Ale poza tym i jogurcikiem z muesli na śniadanko nic nie jadłam, więc może nie było tak źle. W sobotę starałam się nie przesadzac z jedzeniem, ale nie miałam samozaparcia, żeby popedałować na rowerku. Mąż też coś zleniwiał i tanga też nie ćwiczyliśmy. Za to w niedzielę już byłam grzeczna - cała godzina pedałowania i godzina tanga. I dziś rano nagroda na wadze: 0,2 kg mniej niż w piątek.
Jedno co mnie martwi, to że nie trzymam się godzin ani zaplanowanych posiłków. Nie wiem, czy to później nie zaowocuje efektem jojo. Muszę pogadać z panią Joasią. No dobra, ale teraz zabieram już się do roboty, bo co z tego, że wolne. W domu trzeba odgruzować, bo ostatnio nie miałam nawet kiedy odkurzyć.
Pierwszy sukces!
No to trochę schudłam :) , nawet więcej niż w planach było, ale to przedostatnie ważenie było takie dziwne, na drugi dzień waga od razu wskazywała 1 kg mniej, a przecież się nie głodziłam. Ważne, że idzie, chociaż nadchodzący tydzień widzę czarno - ostatki i tłusty czwartek. Teściowa robi rewelacyjne pączki, chyba do niej nie pójdę. Tego dnia oczywiście. Dzisiaj wieczorem też odstępstwo od dietki - uczta serkowopleśniakowa z przyjaciółmi - bomba kaloryczna.
No cóż, przecież nie będzie tak co wieczór. A zresztą mam od dziś 2 tygodnie wolnego, więc będę mogła dwa razy dziennie pojeździć na rowerku. Grunt to dobra wymówka :)
Jutro ważenie!
No tak, cały tydzień dzielnie się sprawowałam. Tylko kosteczka czekolady i 3 faworki, a poza tym trzymałam się dietki. Niezbyt rygorystycznie, bo nie nadążam za tymi posiłkami. Chyba wcześniej jadłam mniej...
Czyli normy nie przekroczyłam na pewno, ale to podobno nie jest dobrze przy odchudzaniu na dłuższą metę, za bardzo ograniczać kalorie i liczbę posiłków. Do tej pory przynosiło to odrwotny skutek (efekt jo-jo). Ale głodna nie chodziłam.
Mąż jest zachwycony, dawno nie jadł tak smacznie. (Przecież nie będę gotowała dwóch obiadów, po co?)
Tango było codziennie, rowerek odpuściłam sobie przez dwa ostatnie dni, bo przeziębienie było mocniejsze. Ale dziś już pedałowałam.
Jutro się ważę, ale przecież i tak robię to co rano, więc żadna niespodzianka. Mam nadzieję, że motylek wróci...
Rowerek - raz
Jakoś zmusiłam się do wysiłku fizycznego. Przejechałam 25 km na rowerku. Stacjonarnym, a nie takim co to z górki bez pedałowania ;) Całą godzinę pedałowałam. Jakbym tak częściej się zmobilizowała, nie byłoby źle. Tym razem zmusiły mnie wyrzuty sumienia. No bo wczoraj piwko i jakieś paskudne pogryzki do niego. (Jacy ci ludzie wredni, stawiają takie wciągacze w zasięgu ręki!!) No a dziś przed południem jakaś drożdżówka i nalewka na śliwkach u koleżanki. Pychota!! Ale za karę nie jadłam drugiego śniadania, ani podwieczorku, ani kolacji. (Mam nadzieję, że jej nie zjem. Chyba juz za późno.)
Jak na godzinę pedałowania, to wcale nie jestem tak zmęczona. Ale zobaczymy jutro...
Motylek odfrunął...
Niestety w drugą niż chciałabym stronę. Więc było ważenie w piątek i oczywiście waga pokazała więcej niż powinna :( I co z tego, że na drugi dzień było mniej, jak teraz na swojego motylka na pasku będę musiała czekać co najmniej do piątku (jak nie dłużej).
W każdym razie stosuję zaleconą dietę. Pyszności! Mam wątpliwości, czy za duzo nie pałaszuję, ale najwyżej trzeba będzie zmniejszyć porcje. W końcu gotuję dla całej rodziny, z tym że oni jeszcze sobie podjadają a ja już nie.
Tango tańczymy codziennie. Dzisiaj nie było kiedy, bo mimo niedzieli mąż pracuje. Ale za chwilę usiądę na rowerek, a co! Kiedyś trzeba zacząć.Tym bardziej, że tęsknię do swojego motylka.
Od jutra dieta...
Od jutra, to taka profesjonalna, a dziś starałam się tak po swojemu... No i jak zwykle wyszło "po mojemu" ;(. Ech, szkoda gadać.
Ale tanga nie odpuściliśmy sobie, o nie! Godzinka była. Jutro jadę jeszcze na łyżwy. Albo mnie całkiem choroba zmoże, albo co innego...
Boję się jutrzejszego ważenia. Pewnie będzie więcej niż zadeklarowałam na początku. No ale trzeba spojrzeć prawdzie w oczy. Zobaczymy. Zrzucić 24 kg do października, to może dałoby się zrobić... Jestem pełna nadziei, chociaż w zeszłym roku schudłam tylko 8 kg, ale robiłam to sama i wcale tak dużo się nie ruszałam. Ostatecznie każdy kilogram w dół, to już sukces, jeśli wcześniej waga szła tylko w górę, no nie?
Wredne choróbsko
O rany! Nie spodziewałam się tylu komentarzy pod jednym zdaniem! :) To bardzo, bardzo miłe.
Najpierw się wytłumaczę, dlaczego dopiero od piątku. W zasadzie to już się trochę staram, ale dopiero jutro dostanę plan diety, którą mam zacząć od piątku. Zatem od piątku pełną parą...
A propos para: ostatnio codziennie mąż "daje mi w kość" i zawzięcie ćwiczy ze mną tango. Wczoraj 2, a dziś godzinkę, mimo mojego złego samopoczucia (chyba grypka mnie dopadła). Mam nadzieję, że się szybko nie zniechęci :), bo bardzo podoba mi się ta forma ruchu. Trzeba będzie też przeprosić rowerek, dzisiaj jeszcze sie zleniłam, ale chyba nie powinnam męczyć zbytnio organizmu, gdy mam stan podgorączkowy. Tym razem to chyba nie wymówka. No dobra, ale tego snikersa to mogłam sobie dziś darować, no nie?
No to w piątek zaczynam!
Ciekawa jestem jak to będzie i czy wytrrwam dłużej niż miesiąc.