Weekend mija
Nie myślałam, że będę się z tego cieszyła, w życiu! Ale dobija mnie moja rodzinka. Mam wrażenie, że nic nie robią, tylko jedzą i jedzą i o jedzenie wołają. W ciągu tygodnia jest prościej wytrzymać, mam co robić i jestem większość czasu poza domem. A tak zawsze na coś się skuszę. Wczoraj wafelek, a dziś kawałek ciasta. A to i tak uważam za duży sukces, że tylko tyle. Z resztą jedzenia nie przesadziłam, więc mam nadzieję, że tym razem nie będę musiała walczyć cały tydzień, żeby waga pokazała tylko to samo co ostatnio. Chociaż... No właśnie, waga ta sama, ale centymetrów w bioderkach mniej, więc jest jakaś szansa. Poza tym jeżdżę przecież na rowerku praktycznie codziennie przez godzinę i przejeżdżam po 30 km, więc się nie opitalam. A dziś nawet 1,5 godz. tańczyliśmy tango -wreszcie koniec cichych dni :)
Wszystkiemu winne życie towarzyskie :)
Ale wcale nie mam ochoty z niego rezygnować. Moja "silna wola" też. Dziś idę w gości i znów wyrzeczenia całego tygodnia mają iść na marne? Ważyłam się dziś oficjalnie, z wpisem do akt i dobiłam do ostatniej wagi, ale to już było rzutem na taśmę. Wstydziłabym się okrutnie przed wami wszystkimi, że taką plamę dałam, gdyby było więcej. Jak pomyślę, że ma to być tak już na dłużej a może i na zawsze, to nie wiem, czy naprawdę chcę się odchudzać. Ale muszę! Jestem dziedzicznie obciążona wylewem i zawałem, zatem nie mam wyjścia. Chyba jakiegoś doła chwytam, czyżby z przepracowania?
Jest szansa
Chyba jutro na wadze nie będzie tak źle. Cały tydzień ciężko pracowałam, żeby odpokutować weekend. Pokuta nie była taka tragiczna, wręcz przeciwnie: rowerek, basen, sauna. Tylko tanga nie było :(, bo "książę małżonek" ma muchy w nosie. Do końca życia tych facetów nie zrozumiem, a przynajmniej swojego.
Nawet jak waga mi się jutro nie spodoba, to i tak uważam, że nie jest źle. Wszystkie spodnie ze mnie spadają. W każdym razie te, które mieściły się na moim grubym tyłku, bo pół szafy jest takich, których i teraz wyżej niż do kolan nie wciągnę hihi.
A tak w ogóle to dietka i ruch mi służy, bo mimo cichych dni w domu jakoś funkcjonuję. A co! Nie dam się!
Jednak przesadziłam...
Długo mnie nie było, bo najpierw gości, a potem powrót do pracy. A tak w ogóle to było mi wstyd, bo w poniedziałek waga niestety pokazała dużo więcej. Nie mam pojęcia, jak to się dzieje, że jak spada to powoli a przeciwnie to błyskawicznie i wcale mocno nie trzeba się napracować :) Ale od poniedziałku trzymam się juz ściśle dietki i ćwiczę. Może do piątkowego ważenia wyrównam chociaż wagę z zeszłego tygodnia. W każdym razie z każdym dniem przybliżam się do niej. Zła jestem na siebie, że przez jeden weekend zepsułam pracę całego tygodnia. Teraz to już trudno i nie mam zamiaru z tego powodu rezygnować. Wręcz przeciwnie.
Byle tak dalej
Dzisiaj waga pokazała jeszcze mniej, to chyba konsekwencja wcześniejszej aktywności fizycznej :) Bo wczoraj się poleniłam, ale miałam dobrą wymówkę: brak czasu. Ale na kręgielni godzinkę byłam.
Weekend będzie ciężki, oczywiście tylko pod kątem dietkowym. Bo tak, to same fajne chwile: dziś przyjeżdżają jedni przyjaciele, jutro jadę zrobić sobie nowe pazurki i wieczorem przychodzą następni. Zatem muszę trochę przygotować chałupkę i coś do jedzenia. Ale tym razem nie będę przesadzać z kaloriami i ilością. :)
Chyba muszę przystopować...
Dzisiaj rano oczom nie wierzyłam, jak zobaczyłam 86,1 kg. Dlatego zmieniam tylko w historii. Z resztą postanowiłam, że na pasku będę zmieniać tylko raz na tydzień, wtedy kiedy pani Joasia każe się ważyć. Wiem, że nie powinnam codziennie stawać na wagę, ale to tak korci... Na razie mam wolne, więc mogę trochę więcej poćwiczyć. Nie wiem co będzie, jak wrócę do pracy. A teraz mogę zażyć również przyjemniejszych i ciekawszych form ruchu niż tylko pedałowanie na rowerku. No przepraszam, nie mam tu na myśli tanga z mężulkiem. Dzisiaj np. byliśmy całą rodzinką w Mikołajach na basenie. Pół godziny ostrego pływania, potem jakieś pluski, pluski z dzieciakami w różnych basenikach z atrakcjami. A potem jeszcze pół godzinki hydromasaży. Miodzio! :) Wymoczyłam się za wszystkie czasy. Taki aguapark powinien też być w Olsztynie. Wstyd, że nic takiego nie ma, tylko jeden zapyziały basen sprzed trzydziestu paru lat. A takie masaże i pływanie, dobrze robi na obwisłą skórę po odchudzaniu. No nic, pomarzyc dobra rzecz...
Dobry początek tygodnia
No muszę się pochwalić! 87,1 kg!! Staram się w końcu, no nie? I muszę powiedzieć, że bardzo mnie motywujecie wszyscy. Dzięki! Szkoda, że wcześniej nie trafiłam na Vitalię. Ale nic straconego, teraz się już uda, mocno w to wierzę. Ale liczę się z tym, ze jakieś doły i zniechęcenia mnie dopadną. Wczoraj mąż nawet powiedział, że dawno nie byłam tak zawzięta: i dietka, i dużo ruchu. Ale tak naprawdę, to się boję. Z jednej strony chciałabym, żeby waga szybko leciała w dół i chcę wykorzystać dobrą passę, a z drugiej nie wiem, jak będę wyglądać. No bo nie jestem już nastolatką i skóra nie ma już takiej sprężystości. Będzie na mnie wszystko wisiało, a kasy na operację plastyczą nie mam :) Dlatego staram się ćwiczyć i wcieram balsamy. Może jak będę się trzymać dietki i pić dużo wody, to nie będzie tak źle?
Ale się wytańczyłam...
Było super. Nogi jeszcze czuję. Tańczyłam do 3:20. No i co z tego, że wypiłam 4 piwa, przecież z okazji dietki nie będę sobie wszystkiego odmawiać. :) Tym bardziej, że nie żłopię piwka codziennie. Ja wiem, że to chyba zboczenie, ale przed imprezką pojeździłam jeszcze godzinkę na rowerku i przejechałam 30 km. Wzięłam przysznic i było ok. Ale co najdziwniejsze, koleżanki zauważyły, że schudłam, a to dopiero 1,1 kg. Jutro rano muszę się zważyć! Dziś nie miałam gdzie, bo nocowaliśmy u znajomych. Ciekawam...
Dzień zaliczony!
Całkiem nieźle sobie dziś poradziłam z dietką, Muszę przyznać, że jak trzymam się rozpiski, to wcale, ale to wcale nie muszę podjadać. Po prostu mi się nie chce. Nie mogę się jeszcze przyzwyczaić, zeby jeść częściej. Dzisiaj znów nie starczyło mi czasu na kolację. :) Nie wiem czy to dobrze.
Pączków już dziś nie ruszałam, mimo, że leżały razem z górą faworków. Byłam twarda, bo pamietałam wczorajszego moralniaka.
A troche się poruszałam: odkurzanie i inne takie piątkowe czynności, 1,5 godz. tanga z mężulkiem (wreszcie doszedł do siebie po lodowisku i kręgielni), no i niestety tylko 20 min. na rowerku, bo już więcej rodzinka nie pozwoliła. Mieliśmy zaplanowany wieczór filmowy.
Jutro idziemy do knajpki, w której można potańczyć do rana. Kolega z chóru świętuje urodziny i rocznicę śpiewania. Zatem będą tańce i śpiewy. Lubię to :) Jedzenia nie będzie, ale piwko sobie strzelę, a co! I tak je wypocę!
Ufff...
No jednak nie było dziś więcej na wadze niż wczoraj. Mimo tych pączków. Ale jednak zakupię nową baterię do wagi, bo chyba coś mnie oszukuje. I centymetr krawiecki, bo mam ciut za krótki i nie mogę ostatnio się mierzyć. Używałam metalowej taśmy mierniczej hihi. Ale to nic śmiesznego, do czego to doszło! Jeszcze trochę a musiałabym się ubierać w sklepie sportowym na dziale: namioty. Przecież w "normalnych" sklepach rozmiarówka kończy się na 46 i to jet numeracja chyba zawyżona. Rok temu wpadłam na wspaniały pomysł, żeby ubierać się na męskim dziale. Chociaż też się przeraziłam, bo to co na mnie pasuje, to już najwyższy rozmiar. Zatem nie mam wyjścia, muszę schudnąć. Przedwczoraj miałam śmieszne zdarzenie w "Housie". Wybierałam bluzę, a że mąż był ze mną i potrzebuje tego samego rozmiaru (dryblas 192cm), to sprzedawcy byli strasznie zdziwieni, gdy do przymierzalni to ja wkroczyłam a nie on. Mieli głupie miny, hihi. Cóż, gdy w normalnych sklepach moga ubierać się tylko szczypawki... A w innych w takich rozmiarach jest asortyment tylko dla babć i to bez gustu. :)