Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

No to znów dobiłam do 76 kg. To już 20 kilogramów, które chcę zrzucić z początkowych kilku, które chciałam zrzucić zakładając konto dekadę temu. Jem emocjonalnie, jem z nudów, jem by regulować emocje. Myślę, że jak to opanuję, reszta przyjdzie sama. Uprawiam sport, lubię być na świeżym powietrzu. Lubię jeść warzywa, nabiał i białe pieczywo. Moim problemem jest przede wszystkim ilość, a nie to, co jem.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 124438
Komentarzy: 4907
Założony: 26 marca 2022
Ostatni wpis: 17 stycznia 2025

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Babok.Kukurydz!anka

kobieta, 39 lat, Piernikowo

172 cm, 77.90 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

25 lutego 2023 , Komentarze (6)

Jestem poza domem. Nie mam komputera, aby przenieść tutaj wpis, który sporządziłam na potrzeby bloga. Można go więc przeczytać pod pierwotna lokalizacją. Może komuś się spodoba (znów poziosny mnie zakupy). 

https://kolekcjonermarzen.word...

24 lutego 2023 , Komentarze (11)

Na zdjęciu poniżej jest moja obecnie ulubiona para butów. Nie są wygodne ani nie noszę ich codziennie. Są to buty, które ubieram tylko na rzadkie okazje i nie na dłużej niż kilka godzin. Nie umiem w nich chodzić i obawiam się, że raczej nie będę miała okazji się nauczyć. Więc po co je mam? Bo fajnie mieć w domu choć jedną parę ładnych butów.

Jak tylko zaczęłam rosnąć, dostawałam kolejne buty po bracie. Czego nie zepsuł i nie podarł, ja to nosiłam. Stopy to chyba jedyna część ciała, którą miałam mniejszą od mojego starszego brata. Byłam zawsze wyrośniętym i masywnym dzieckiem. W pierwszych miesiącach chyba nawet grubym. Rodzice opowiadali, że ze szppitala przywieźli mnie w ubraniach po lalce bobasie mojego brata, bo w jego ciuszki z narodzin się nie Zmieściłam. Ważyłam chyba 1.5 kg więcej niż on, gdy się urodził. Mama opowiadała, że na porodówce wyglądałam jak dwumiesięczne dziecko. Rosłam szybko i w pewnym momencie moje stopy osiągnęły rozmiar 42 i mogłam nosić tylko trampki. Nie jakieś conversy, tylko trampki z targowiska za 7zł za parę. I przez lata nie nosiłam nic więcej, a każda okazja kiedy trzeba było się ładnie ubrać, dostawałam buty po kimś lub kupowano mi na szybko damskie buty w rozmiarze maksymalnie zbliżonym do mojego. Obcasy, szpilki, sandały – wszystko było na mnie za małe. Szybko dostawałam odciski pod stopą, otarcia, zdzierałam pięty i achillesy. Zaczęłam nosić więc glany, trampki, męskie adidasy marki nieznanej. nigdy nie miałam takich butów, które bym zapamiętała jako wygodne.

Glany bardzo lubiłam. Miałam najpierw bardzo tanie glany – chyba 95 złotych kosztowały. Jak mi wypadła z nich śruba to po każdym deszczu, jak złapały wilgoci, gwizdały. Śłi-śłu, śłi-słu. Dosłownie. Później miałam glany takie za 209 zł. Nie mam pojęcia czemu pamiętam ceny, bo dziś nie potrafię zapamiętać żadnej ceny ani liczby. miałam te glany długo i wyrzuciłam je dopiero jak mieszkałam w Holandii. Nie są dobre ani na rower ani do samochodu. A i też nigdzie nie chodziłam. Tym bardziej na koncerty. Dziś zdarza mi się tęsknić za tymi butami.

Bardzo byłam zakochana w moich pierwszych butach biegowych, takich marki biegowej. Ale miałam z nimi fajne biegi zaliczone. Kilometry zabawy. ładne popołudnia, cieplutkie lata, śliczne zachody słońca. Zajechałam je najpierw biegając, a potem chodząc w nich.

Obecnie mam sneakery rozmiar 44. Czy wygodne… tyle o ile. Jak nie muszę w nich stać na betonie to jest okej. No i są te zielone buty. Nie są ciepłe. Nie są wygodne. Ale mają śliczny kolor i sprawiają, że czuję się w nich szczuplej i ładniej. Choć wiem, ze te przymioty ocenia się powyżej kostki, ale mimo wszystko. Dają mi plus 5 do samooceny i myślę, że o to właśnie chodzi.

W środę był chill. Faktycznie sobie chyba dam spokój z ćwiczeniami i bieganiem do końca tygodnia. Post też wstrzymałam. Po tej mirenie rozbita jakaś jestem.

W ogrodzie zaczęły wschodzić tulipany. O wiele za wcześnie – jest przecież luty! Są trochę poturbowane, ale chyba się wyliżą.

W większej części widać już całkiem sporo – także tulipany. trochę ostatnio pogrzebałam w ziemi, aby zobaczyć, gdzie co jest, no i musiałam wykopaliska mojego kota zakopać. Ściągnęłam już siatkę ochronną i kot ma używanie. Niestety ale rośliny zaczęły przerastać siatkę. Chyba na przyszły rok kupię taką z większymi oczkami.

W mniejszej części jest już więcej krokusów.

Z donicy musiałam wygrzebać martwe alstromerie. Chyba je za płytko wkopałam i zmarzły. Narcyzy za to widać pięknie. Są tam jeszcze tulipany, ale nie wiem, kiedy się pojawią. Nie pamiętam też, które były wyżej, a które niżej posadzone.

Bez ma pączki i chyba go mocniej przytnę później. Podobnie muszę zrobić z agrestem. Jest niebezpiecznie wielki.

Kamelia ma już pączki.

W domu opróżniamy zamrażarkę. Mąż rozmroził fasolową i robimy miejsca na mięsa z Polski i może jakieś wursty z Niemiec.

23 lutego 2023 , Komentarze (26)

Mam w domu świetną książkę – autobiografię Michelle Obama. Becoming. Książka ta napisana jest świetnym językiem – jakby ktoś z tobą siedział przy winie i snuł długą i bardzo ciepłą opwieść o ojcu, szkole i celach w życiu. Michelle opowiada w niej jak mieszkała z rodzicami w Chicago, w mieszkaniu dzielonym między jej rodzinę i krewnych, jak z czasem dzielnica biedniała, bo co bogatsi biali wyprowadzali się do domków jednorodzinnych na przedmieściach, a u nich ceny lokali wciąż spadały i wartość gruntów, przez co upadały lokalne biznesy, inwestycje szły w inne rejony, a dzielnica apartamentowców stała się z czasem slumsem, w którym bezrobocie i przemoc zagościły na dobre. Jako dziewczynka była zdolną uczennicą i chciała iść na studia. Opisywała w autobiografii kłody, jakie pod nogi rzucał jej szkolny pedagog wspierający młodzież przy wyborze ścieżek kariery. Jak odmawiano jej możliwości ze względu na jej kolor skóry. Jak będąc już po studiach spotkała pewnego wesołego chłopaka o bardzo nietypowym nazwisku…

Podobała mi się ta lektura i wtedy już zastanawiałam się, a co gdybym ja napisała o sobie? Co by to było. I dziś mam podobne myśli. Co bym mogła o sobie napisać, poza tym co pisuję codziennie? Kim jestem? Dokąd zmierzam? Czy w moim życiu było coś wyjątkowego, co mogło by zainteresować ludzi? Czy mam historię do opowiedzenia?

Może byłaby to historia mojej emigracji. Może byłaby to historia moich relacji z mężczyznami, bo tu było też ciekawie. Może była by to historia zmiany mojej osobowości w czasie. Nie wiem. Jednak zauważyłam jedną prawidłowość w moim życiu – motyw przewodni. Z niezrozumiałych dla mnie powodów, jestem często uczestnikiem jakiś wydarzeń wynikających z niekorzystnego zbiegu okoliczności. Wiele moich marzeń zostało pogrzebanych przez brak pieniędzy rodziców. Możliwości stały się nie do zrealizowania przez to, że ja nie miałam pieniędzy – na przykład fajny bezpłatny staż po studiach w firmie, która ma ciekawy dział technologiczny, ale musiałabym umieć się sama utrzymać w obcym mieście będąc na tym bezpłatnym stażu. jak wszystkie moje szkoły rozwijały się dopiero, gdy ich mury opuściłam. Jak będąc dzieciakiem z rocznika wyżu demograficznego, miałam średnie warunki w szkole [36 osób w klasie] i na rynku pracy. Jak wyjechałam do Holandii w roku, kiedy zmieniło się prawo pracy, które na celu miało chronić interes pracownika, a spowodowało, że pracodawcy szybciej zwalniali pracownika. Jak zmieniło się prawo w gminie, w której mieszkałam w wyniku czego prawie wylądowaliśmy na ulicy. jak ceny domów poszybowały tak drastycznie w górę, że gdy wreszcie dostałam umowę na stałe i mogłam starać się o lepszy kredyt, ledwie załapaliśmy się na jakikolwiek kredyt. Jak teraz, kiedy mam pieniądze, by zrobić kolejne inwestycje w domu, nie mogę znaleźć firmy, która by to zrobiła, bo wszyscy mają pełne terminarze do końca roku. Ofiara zbiegu okoliczności. To byłby dobry tytuł. Kobieta w niewłaściwym czasie. Napisałabym o fakapach i bakapach, z jakimi przeszłam przez życie. I poniekąd tutaj trochę o tym piszę.

A tymczasem akapit pod tytułem – oszczędzam na ogród i znów wydałam pieniądze. Chwilowo pani od torebki się nie odzywa, ale dostałam maila od nessi, że są mega wyprzedaże. Pomyślałam sobie – ostatnia szansa – będą spódniczki biegowe to bierę. No i były – wzięłam w rozmiarze L – akurat dwa modele jeszcze miały L-kę. Nadal ceny są wysokie, ale patrząc na początkowe ceny oraz cenę z ostatnich 30 dni – jest lepiej. Dobrałam dwie pary spodenek do biegania.

Wzięłam rybaczki – pas bez kieszonek, więc będę musiała opaskę na ramię nosić.

Krótkie spodenki – bardziej na próbę, bo nie wiem, jak się będę czuła w takiej długości, czy nie będą się podwijać do góry.

Spódniczki są w tym samym kroju, a jedynie różnią się kolorem. Jedna jest gładka, a druga ma nadruk.

We wtorek miałam zakładaną wkładkę domaciczną. Jakoś nie trafiłam wcześniej na to, ani też koleżanki nie wspomniały. Zakładanie boli. Z tego, co później z nimi rozmawiałam, to dla nich był to bardziej nieprzyjemny zabieg jak badanie ginekologiczne, podczas, gdy ja bym chyba wolała mieć ząb rwany niż znów pozwolić sobie grzebać w szyjce macicy. Jestem ogólnie mało odporna na ból, ale czułam naprawdę implantację w bardzo bolesny sposób. Pani doktor dobrała się do mnie na szczęście szybko i jak otwierając opakowanie mireny powiedziała, ze do tej pory czułam około 60 procent bólu, jaki może się przydarzyć to miałam już dość. Po wszystkim krwawiłam, jak wtedy, gdy byłam dzieckiem i krew z nosa szła mi ciurkiem przez pół godziny. Tak samo wyglądało to po założeniu spirali. Wylałam się na podkład.

Do domu dojechałam w 15 minut i jak zobaczyłam wkładkę to dziwie się, ze ani spodni ani siedzenia w samochodzie nie poplamiłam. Do końca dnia byłam wyłączona z ruchu. Miałam iść biegać, ale powiedziałam sobie, ze mam to w nosie. Później wieczorem, jak nospa i ketonal trochę osłabiły ból i skurcz macicy, myślałam, że się wybiorę, ale jednak zostałam w domu. Olałam też trening. Moje myśli bardziej idą w kierunku odpuszczenia sobie do przyszłego tygodnia całości wyzwań. Czuję, że mam psychicznie i fizycznie dość. Mam ochotę leżeć i jeść czekoladki.

Miałam trzymać post od 13-tej, ale siadłam psychicznie i potrzebowałam czegoś, co mnie pocieszy. Uspokoi. Ukochany podał kanapkę z makrelą wędzoną i kanapkę z serem smażonym z kminkiem, który zrobił. Trochę mi było lepiej na duszy.

Ból obudził mnie jeszcze w nocy. Rano w środę wstałam niewyspana, połamana i z supłem w brzuchu. Do tego cały dzień chodził za mną wielki głód.

Jak na ironię - na reddicie trafiłam na wątek, gdzie kobiety robiły offtop pisząc o bólu przy zakładaniu spirali:

Więc nie jestem jedyna. Potem widziałam filmik na youtube z instrukcją jak się zakłada mirenę... cóż... hakami łapie się za szyjkę macicy i ciągnie aby wyprostować kanał rodny. No zajebiście! I do tego nie daje się znieczulenia?! Czekam na moment równouprawnienia, gdzie na żywca ciągną panów za wora hakami. Bez naskórka.

Pani doktor powiedziała mi, że mam uważać z używaniem kubeczka menstruacyjnego, bo można sobie nim wyciągnąć spiralę. Żeby po miesiączkach się upewniać, ze ona jest we właściwym miejscu, aby nie zajść w ciążę. No jeszcze tego by mi brakowało…. Minusem spirali, poza fantastycznym plusem – czyli działa przez 8 lat – jest fakt, że nie można sobie przenosić miesiączki. Krążkami i tabletkami dawało radę. No to sprawdziłam kiedy wypada mi miesiączka w czerwcu. Oczywiście podczas wyprawy rowerowej…. Bosko.

22 lutego 2023 , Komentarze (9)

Rodzice pobrali się jak mieli po 22 i 25 lat. Ja wtedy byłam po długim związku, który się rozleciał i dopiero zaczynałam się spotykać z moim obecnym mężem. Oni mieli już mieszkanie dane przez Polskę Ludową, a ja wynajmowałam pokój na stancji. Ślub wzięłam w wieku, w którym moi rodzice mieli dwójkę dzieci i drugi własny dom. Właściwie to pół domu wielorodzinnego z początku XX wieku. Gdy kupiłam swój dom, moi rodzice będąc w tym samym wieku, mieszkali już w bloku. Obecnie zaś ja żyje sobie nadal z moim mężem i naszym kotem, a moi rodzice w tym samym czasie mieli kolejne mieszkanie w bloku, a dzieci chodziły do liceum…

Cieszę się, że nie mam takiego życia jak rodzice. Bez tyłu stresów, problemów finansowych, przepracowania. Prawdopodobnie, gdybym miała dzieci, nawet zarabiając rąk jak teraz, nie żyło by mi się wcale lepiej od nich. Niby są tu dopłaty do żłobków, można zmniejszyć kontrakt czy mieć mama dag i papa dag, aby zając się dzieckiem. Ale to wszystko uszczupla budżet, a dzieci go drenują. Inna ścieżka życia nie dałaby nam tego luzu jaki mamy. Spokojnych wieczorów. Beztroskich weekendów. Funduszu na remonty w domu bez brania pożyczek. Nie żałuję niczego.

Rozpisałam nowe treningi na kolejne tygodnie. Część ćwiczeń zrobiłam z hantlami i sztangą, część z własnym ciężarem ciała. Tym razem dałam dwa razy ćwiczenia na całe ciało oraz środa z treningami na mało używane mięśnie. Przedramiona i golenie. Dodałam też kółko – co prawda ja je zawsze robiłam, ale nie było ono nigdy wpisane w spis ćwiczeń. Nie umiem jeszcze jechać na kółku z pozycji stojącej, ale z kolan na nim się posuwam. Czuję przy tym, jak krzyże i brzuch całe są spięte, więc cośtam się dzieje.

Możliwe, że błędem jest zrobienie tak długiego treningu na piątek. Ostatnio robię go i tak w niedzielę i najczęściej rzutem na taśmę, więc wiem, jak się zawsze cieszę, ze to tylko 6 ćwiczeń. A tymczasem jest ich obecnie 9. Zobaczę pierwszy tydzień i dostosuję. Wyjeżdżam w piątek po pracy na weekend, więc muszę ogarnąć treningi wszystkie do czwartku włącznie.

Na weekend wybieramy się z mężem do Niemiec. Nigdy tam nie byłam. Mamy okazję spotkać się z bratem, który będzie w okolicy, więc zamiast jechać tylko na spotkanie, postanowiliśmy wynająć dwupokojowe mieszkanie i zostać na 3 dni. W piątek zrobimy sobie randkę i zwiedzimy miasteczko, gdzie mamy się spotkać, a w sobotę mąż chce iść na szlaki turystyczne w okolicy. Marzy mi się spacer po lesie. Ma być wietrznie i mokro, więc muszę zabrać dobre ubrania.

Mieszkanie wynajęliśmy w jakimś bloku bardzo blisko centrum. Chciałam zostać do poniedziałku włącznie, a nawet i pan mąż na to przystał, ale potem uświadomiłam sobie, że w poniedziałek mamy wielką partię kwiatów do posadzenia, bo w kolejnym tygodniu mają przyjechać jacyś goście do naszej firmy oglądać właśnie te kwiaty. Zatem czeka nas [jest nas dwójka] sadzenie tysięcy roślin na czas – w 5 dni mamy posadzić całą partię. Ponad 670 tray-ów wstępnie policzono, a ile wyjdzie? okaże się w praniu, jak zawsze. Musze ubrać wygodne buty i modlić się, by mi w krzyżu nie trzasnęło. W poniedziałek z resztą moja szefowa widziała, że nosze pajączka w pracy i przyszła porozmawiać, gdzie mnie plecy bolą. Powiedziałam zgodnie z prawdą, że całe plecy mnie bolą i to trochę zasługa pracy na siedząco przez dwa tygodnie. Jezu… a jak w tej nowej pracy będę musiała siedzieć? Nie dam rady. Faktem jest, że jak mnie szyja nie boli – bo nawet stojąc prosto to pracę mam na wysokości pasa – takie mamy stoły wysokie – albo bolą mnie krzyże, bo siedzenie lub praca w pochyle, a jak nie krzyże i szyja to odcinek piersiowy, jak flancujemy i siedzę na takim wysokim taborecie i wychylams ię nad stołem roboczym z rękoma z łokciami w górze. Mam fajną pracę, ale wymuszone pozycje są strasznie niewygodne i czasami bardzo długo je utrzymuję. A stoły i reszta są przecież zrobione na mój i kolegi wzrost. Pewnie jakby były randomowe, to byłoby jeszcze gorzej.

Ale wracając do mieszkania – szkoda, że nie ma wanny, ale nie było dużo możliwości. Balkon, kanapa, osobna sypialnia, ślepa kuchnia i taka zwykła łazienka z brodzikiem. Mam nadzieję, ze do brodzika wchodzą dwie osoby. Lubimy się razem myć.

Liczę na udany weekend. Mam ochotę zjeść świeżą rybkę nad morzem.

21 lutego 2023 , Komentarze (21)

Oj dużo bym pozmieniała. Szczególnie w prawie drogowym. Ostatni przypadek jakieś laski z tiktoka, która potrąciła psa, gapiąc się w telefon i w ogóle nagrywając siebie podczas jazdy, a wcześniej jakaś Julka z jakiejś polskiej telenoweli chwaliła się na żywo i śmiała, ze rozjechali lisa – to obecnie moim zdaniem najlepszy komentarz do mindsetu ludzi jeżdżących samochodem. jazda autem to zabawa, można więc robić co się chce, bo to tylko dla zabawy jest.

gdy robiłam prawo jazdy w Holandii spodobała mi się jedna rzecz, którą mi mój nauczyciel powiedział – auto może zabić, zatem cała odpowiedzialność za sytuację na drodze spada na kierowcę. Bo to on ma w ręku narzędzie, które może zabić. To kierowca musi mieć oczy dookoła głowy, jechać tak, jak pozwala na to pogoda, widoczność na drodze, szerokość tej drogi, zakręty, ilość latarni i natężenie ruchu. Jeśli w Holandii chce się, aby ruch był wolny:

  • zwęża się sztucznie drogę np. stawiając wzniesienia z krawężnikiem/słupki/donice wymuszające ruchu wahadłowy
  • robi się skrzyżowania równorzędne, gdzie zwiększony ruch wymusza zwolnienie i przepuszczenie innego pojazdu
  • stawia się elektroniczne znaki pokazujące na czerwono prędkość, jeśli jedzie się za szynko – czasami kierowcy jadą na pamięć i nie są swiadomi
  • zostawia się lub dosadza krzaki na skrzyżowaniach równorzędnych, aby wymusić zwolnienie pojazdu i rozejrzenie się kierowcy, czy droga wolna – kierowca straci 2 sekundy, ale może ocali życie rowerzysty, który miał pierwszeństwo
  • stawia się progi zwalniające, wzniesienia, bumpy gumowe na środku drogi, które tylko jadąc wolno nie uszkodzą podwozia
  • na skrzyżowaniach używa się czerwonego asfaltu, by wymusić dojrzenie, ze to może być miejsce niebezpieczne
  • sieć dróg, na których kontynuować jazdę mogą tylko rowery i droga ta służy na dojazd do posesji, ale przelotowa jest dalej tylko dla rowerzystów
  • robi się hopki dla traktorów – wzdłuż 80tki mamy 60tkę dla traktorów – ale czasem znajdzie się jakiś holenderski Sebixx, który musi tamtędy zapieprzać 100, aby wyprzedzić kilka aut w sznurku na 80tce. problem polega na tym, że tamta 60-tka służy dzieciom i ludziom na dojazd do sąsiednich wiosek i chodzą tamtędy też ludzie z psami, więc postawili hopki tak wysokie, że ciągnik przejedzie, rowerzysta przejedzie, a samochód musi zawrócić na 80tkę
  • brak barier energochłonnych – jak jedziesz za szybko, jest błoto lub mokro, a ty musisz gnać, bo trzeba zapie*dalać, jak to na nalepkach Polacy mają, to skończysz w kanale. Masz tak jechać, aby zwolnić, jeśli warunki nie są dogodne.

I takich sposobów jest mnóstwo. Na drogach 60 kmph wolno jechać szybszym skuterom i snelpedalecom. Ale na drogach 80kmph to już muszą one zjechać na ścieżkę rowerową. Po drogach 60 i mniej, jeśli nie ma ścieżki rowerowej to jadą też rowery, osoby na wózkach inwalidzkich elektrycznych, spacerują ludzie. Holandia ma mało chodników poza strefą miejską.

I raz na jakiś czas trafi się niestety kierowca – musze przyznać, że pewnie przez to, że znam tu wielu patologicznych Polaków i w Polsce jazda zawsze jest dla mnie stresem – najczęściej Polak, który nie potrafi zrozumieć, ze wąskie drogi, znaki drogowe, zwężenia, są po to, aby ludzie pomyśleli o bezpieczeństwie. Od Polaków słyszałam tutaj niejednokrotnie, ze Holendrzy to idioci i dróg nie potrafią budować. Mój brat nawet skomentował, że drogi piękne, ale po co te ograniczenia prędkości. W Polsce jeździ się 10 kmph szybciej niż w Holandii – przyznam, że trochę ciężko mi ten nawyk przeskoczyć. Ale nawet jak już jadę te 90 to znajdzie się idiota, co pogania mnie długimi, trąbi, żebym zjechała na pobocze [jadąc 90] bo on chce wyprzedzać, a nie ma miejsca. W Polsce na drogach rok rocznie ginie coraz więcej osób. Może pandemia uratowała trochę genów wielkiego Polaka-bohatera, ale bądźmy szczerzy – gorzej jest chyba tylko w Rumuni. A Rumuni – przynajmniej ci w NL – mają o wiele nowocześniejsze auta niż Polacy czy Holendrzy. Jeśli policzyć spalinowe.

Wiek umieralności na drodze też wskazuje głównie na potencjalnych rodziców małych dzieci. tacy ludzie powinni być mądrzejsi przecież. no ale ta kultura zapie*dalania na drogach mnie przeraża. Ten brak myślenia. telefon w łapie. Jazda po pijaku. Co ja bym zmieniła… Zaostrzyła kary za wypadki dla sprawcy i wykluczyła słowo „nieumyślne” z całego kodeksu drogowego. Bo jeśli wsiadasz do samochodu, który nawet jak mój piździk, ma ledwie tonę, to prawo kinetyki mówi, że nie ciężar się liczy ale przyspieszenie. Można kogoś pacnąć wałkiem do ciasta lekko, a można mu trepanację czaszki zafundować. I tak samo jest z samochodami – nawet taka mydelniczka jak moja, potrafi zabić. Więc jeśli wsiadasz do auta, to motyw nieumyślności powinien być wykluczony. Nieumyślny w samochodzie jest pasażer.

Wsiadasz do samochodu to znaczy, że bierzesz pod uwagę, że dziś ktoś może ulec wypadkowi, zginąć, stracić nogi, wylądować w szpitalu. Miesiąc temu zmarł trzeci Polak z wypadku w listopadzie u mnie we wsi – ten wypadek, gdzie w gęstą mgłę, o 6 rano, czwórka Polaków jechała bez świateł i wzięła udział w wypadku, w wyniku którego odbili się od barierki na moście i wpadli go głębokiego może na metr kanału. Jakim trzeba być dzbanem, by jechać bez świateł? Ile trzeba jechać, by na podwójnym skrzyżowaniu, wzniesieniu i moście za razem, odbić się od innego auta, barierki i wylądować w wodzie? Dodam, że tam jest strefa 30 i dwa razy skrzyżowanie równorzędne. Widoczność ograniczona, aby wymusić zatrzymanie się i puszczenie innego potencjalnego uczestnika ruchu. Żeby tam się zmoczyć, trzeba nie zwalniać na zwężeniu, pod górkę jechać na parze, choć tam łączy się droga rowerowa z samochodową, a dzieci jadą do szkoły, trzeba w impetem wjechać na jedno skrzyżowanie by za górką z tym samym impetem wjechać na beszczela na drugie skrzyżowanie.

Brak wyobraźni, umiejętności jazdy, odpowiedzialności.

Zmieniłabym więc to, żeby odpowiedzialność zawsze spadała na kierowcę. Zawsze.

Tutaj uczono mnie jeździć z mindsetem:

  • ty musisz widzieć rowerzystę i przewidzieć, że może on się zachwiać i spaść z roweru, więc nie jedziesz zbyt blisko, aby go nie najechać
  • dzieci na rowerze się popisują, jadą na jednym kole, szturchają nawzajem, dzieci na rowerze są nieprzewidywalne – zachowaj odstęp jadąc za nimi i przy wyprzedzaniu
  • osoby starsze na rowerze mogą z niego spaść, mogą pojechać na pamięć i zignorować znaki, mogą się zapomnieć i zrobić coś głupiego, jak nagły skręt – zachowaj odstęp
  • pieszy przy drodze [nawet w kamizelce odblaskowej] może mieć ze sobą psa – zwolnij i zachowaj odstęp, bo pies może wbiec na drogę, a pieszy [w tym dziecko] za nim pobiec
  • jeśli nie widzisz dobrze, bo są zaparkowane samochody albo zarośla albo co innego – zwolnij, bo może coś/ktoś wybiec spomiędzy – na egzaminie w sekcji reakcji miałam dosłownie zdjęcie gdzie między samochodami w mieście wystawała głowa dziecka – wtedy trzeba bezwzględnie zahamować, bo dziecko może wybiec
  • masz najcięższą zabawkę na drodze [cięższa niż pieszy, cięższa niż rower, koń, skuter, motocykl], a to znaczy, że jeśli ktoś wymusi pierwszeństwo, nie zauważy cię, koń się spłoszy – to ty przeżyjesz, ale ta druga osoba raczej może nie przeżyć. Ty jesteś najbezpieczniejszy to myśl o bezpieczeństwie innych

A dlaczego boje się jeździć po Polsce? Bo dziury – nie mam nawyku unikania dziur, bo tutaj ich prawie nie ma. Płacę co kwartał jakieś 120 euro po to, aby tych dziur nie było. W Polsce podatek drogowy jest w cenie paliwa, a to znaczy, że tankujesz i składasz się na nowe drogi – zatem dobrze głosujcie w wyborach samorządowych, bo ten co teraz tam siedzi ma w nosie wasze podatki i dziurawe drogi. W tym Holandia jest lepsza od Polski [tak, powiedziałam to], że pieniądze publiczne nie są aż tak marnotrawione jak w Polsce. Polska nie jest biednym krajem, ale Polska jest krajem gdzie obywatel pozwala się okradać i uważa, że jest bezsilny i nie ma władzy. Demokracja i wybory to właśnie władza obywatela. Okradają was? To głosujcie na kogoś zupełnie innego. Korwin jest powiedzmy coś jakby idiotą, ale fakt, ze nie pomógł córce z zarzutami za prowadzenie po amfetaminie mi zaimponował.

Druga sprawa, która mnie w Polsce przeraża – dużo ludzi olewa znaki, zwłaszcza ograniczenia prędkości. Tak jakby to były zalecenia. Nie, znaki z czerwoną obwódką nie są zaleceniem. Niebieskie znaki z prędkością są zaleceniem. Białe już nie. Jadę 90 do Torunia – wyprzedzają mnie, mrugają światłami i trąbią, ze mam zjechać na to piękne dziurawe pobocze, bo jaśniepaństwo się spieszy. Jak się spieszy to niech wyjedzie z domu 30 minut wcześniej. W Bydgoszczy w strefie miejskiej to chyba tylko na krótkich odcinkach ludzie jadą 50. 70 to taka norma. Wojska Polskiego – same blokowiska i sklepy dookoła, pasy co kawałek, skrzyżowania co kawałek, a wszyscy się ścigają. Fordońska ma odcinki 70, gdzie nikt nie jedzie 70. Jechałam autostradą koło Katowic to jadąc 140 byłam zmrugana długimi, bo ktoś uznał, że jadę za wolno. Wyprzedzałam tą prędkością jadące wolniej samochody na prawym pasie, ale ktoś uznał, że 140 to ujma na jego honorze. Mało tego, w Polsce widziałam sytuację, jak lewym pasem jechał jakiś samochód, chyba busik to był, taki co się narzędzia do pracy wozi. I jechał za nim inny samochód i też mrugał i trąbił, a ten busik jechał dalej – 90 to 90. Ja na prawym pasie też swoje 90 lub mniej. W końcu ten się jakoś wepchnął między nas i dosłownie wjechał przed tego busa i dał po hamulcach wymuszając, że oboje zwolniliśmy, bo się bałam, że ten bus odbije na mnie, żeby uniknąć zderzenia i gość centralnie wysiadł na środku drogi z auta, aby się rozmówić z tym z busa. Odjechałam, bo nie chciałam dostać po mordzie, bo ktoś ma epizod road rage. Jak oglądam kamerki z polskich dróg, to tam takich szeryfów jest na potęgę. „ja ci pokażę” to chyba obowiązkowy punkt na kursie prawa jazdy w Polsce.

Mąż ostatnio wracał ze znajomymi i mamy takiego, co lubi za dużo wypić. Poprosiłam więc męża, by pojechał swoim samochodem, by później ten pijany go nie odwoził. Ukochany nie ma problemu by wyjść z kumplami i być Bobem [trzeźwy kierowca]. Nawet jak idzie z buta do sąsiada to potrafi wypić jedno piwo lub wcale jak nie ma dnia i wrócić do domu późno i trzeźwy. No i postanowił rozwieźć chłopaków do domów. Za tym skrzyżowaniem ze zdjęć powyżej kolega – Polak – pyta

-ile jedziesz?. Mąż mówi

-tu jest 60, to jadę niecałe 60 bo te hopki są wyboiste i wolę je brać na 55 bo za mocno auto podskakuje.

-a czemu nie przyspieszysz, co się wleczesz?

-nigdzie mi się nie spieszy, do domu mamy 2 minuty, po co pędzić? – wtedy odezwał się inny kolega – Holender

-on ma racje, po co się rozpędzać i hamować przed bumpami? mniej paliwa spala, mniej klocki hamulcowe zużywa, poza tym jest ciemno.

Jestem dumna z mojego męża, ze nie dał się namówić na zapieprz, bo jak utopi auto, to ja mogę zostać wdową i stracę połowę mojego samochodu. A niestety wiele osób się tu musi pokazać swoją jazdą. Jadąc do pracy mamy odcinek 4 km drogi 60 ze współdzielonymi pasami dla rowerów. Latarnie są tylko na skrzyżowaniach, więc jak trafi się rowerzysta widmo – a bywają niestety tacy – zwłaszcza młodziaki, bo starsi to noszą kamizelki odblaskowe i spodnie na rower i mają milion lampek – ba! nawet konie na ogonie mają mrugające LEDy. I jedziemy te 4 km i widzimy jak się ktoś od nas oddala i zaraz hamuje prawie do 30tki bo hopka. Później znów jedzie i znika niemal, i widać światła stopu bo hopka. Jadąc równo 60 na tej drodze te hopki pokonuje się prawie ich nie czując. Jadąc 80 już cię wyrzucają. Te, o których mówił mąż są na innej drodze – tamtą nie jeździmy, bo jest węższa i często jadą tam ciągniki i tiry z płodami rolnymi.

Więc ktoś, kto ma w ręku telefon, kto nagrywa siebie jak jedzie samochodem, albo prowadzi telekonferencje jak jakiś polityk robił rok temu, powinien być sądzony jako osoba wykonująca czyn z premedytacją. bo to nie jest przypadek, że gapisz się w ekran. Bo to nie jest przypadek, że bawisz się telefonem. Bo to nie jest przypadek, że nie zatrzymasz się, aby użyć tego telefonu czy tableta. A już szczytem wszystkiego są kierowcy ciężarówek…

Prowadzenie ciężarówki z nogami na desce.

https://motoryzacja.interia.pl...,nId,6311588

Pomijając już fakt, że nagrywający to telefonem, też trzymał telefon i gapił się w ekran, zamiast jechać samochodem.

Od grudnia 2018 r. żandarmi z brygady zmotoryzowanej Bessoncourt w Territoire de Belfort zatrzymali siedmiu kierowców ciężarówek, którzy jadąc oglądali na laptopie filmy.

Żandarmi patrolowali 45 kilometrowy odcinek drogi A36 między Alzacją a Montbéliard. Wielu kierowców ciężarówek niestety ma bardzo zły nawyk oglądania filmów podczas jazdy. Wg policji proceder znacznie sie nasilił, gdyż wcześniej średnio tylko raz w miesiącu dochodziło do takiego wykroczenia.

– Scenariusz jest zawsze podobny – laptop leży jest na desce rozdzielczej, ekran skierowany jest w stronę kierowcy – mówi porucznik Patrice Barriere – kierowcy w ten sposób oglądają filmy, od czasu do czasu rzucając okiem na drogę. Wszystko to w 40-tonowej ciężarówce jadącej z prędkością prawie 90 km/h.

W Niemczech jest reality show, gdzie policja na autostradach zatrzymuje ludzi do kontroli. Są nagrania z kamer w samochodach jak i na mostach i tam też widać, ze na litewskich i polskich blachach to jest dziki zachód. Tablety, laptopy i kierowca na tempomacie.

Kierowca autobusu ogląda filmy.

Tutaj kierowca MPK Warszawa.

Podobnie za mandaty za przekroczenie prędkości chciałabym, aby od drugiego mandatu była recydywa. Dobra – zagapisz się raz… no trudno. Ale jeśli w ciągu kilku lat masz kilka mandatów, to znaczy, że jeździsz non stop bezmyślnie szybko, a tylko kilka razy dajesz się złapać.

Zaostrzenie prawa drogowego – to bym zmieniła. Jazda samochodem jest obsługą niebezpiecznego narzędzia i traktowanie tego jako leisure driving jest bardzo niebezpieczne w skutkach. Dziś bezmózg z tiktoka potrącił pra a Julka zabiła lisa. Ale jeśli dziś nie zauważyła psa, to jutro zabije tak samo bezmyślnie wasze dzieci albo mnie na treningu biegowym.

Pominę już jazdę z zabranym prawkiem, bo to też chyba polski sport narodowy…

https://www.auto-swiat.pl/wiad...,miesi%C4%99cy%20do%20nawet%20pi%C4%99ciu%20lat.

https://zakopane.policja.gov.p...,Kierujac-samochodem-zlamali-sadowy-zakaz-prowadzenia-pojazdow.html

https://sroda-wielkopolska.pol...,Kierujacy-pojazdem-z-zakazem-popelniaja-przestepstwo-zatrzymani-w-ostatnich-dnia.html

https://tvn24.pl/tvnwarszawa/n...

„Dzisiejszej nocy funkcjonariusze Komendy Powiatowej w Kole zatrzymali na ulicy Sienkiewicza do kontroli 51-latka, który prowadził VW. Po przebadaniu alkomatem okazało się, że w wydychanym powietrzu miał ponad 1 promil alkoholu. Dodatkowo policjanci sprawdzili, że posiada on zakaz prowadzenia pojazdów.” https://www.e-kolo.pl/wiadomosci,19697,mial-zakaz-prowadzenia-pojazdow-mimo-to-jechal-pod-wplywem-zdazyl-przed-nowymi-przepisami

A co u mnie? W niedzielę zrobiłam ostatni trening pierwszego tygodnia systemu nagród. Od poniedziałku zmieniam treningi, rozpisałam sobie nowe. Jednak nie dziś o tym.

Ostatnio mam pacmana. Dopiero w poniedziałek w pracy uzmysłowiłam sobie, że olałam liczenie dni i przecież zaczyna mi się właśnie okres. Nie przygotowałam ani kubeczka menstruacyjnego ani nie pomyślałam, że to żarcie wszystkiego w weekend właśnie stąd się bierze. Prawdopodobnie cały deficyt kaloryczny z tygodnia przepadł właśnie w weekend. nawet nie chce mi się liczyć. Waga na szczęście nie szaleje. Ale spadek zwolnił. Jak tego nie ogarnę to znów będzie w górę.

Widzę, że vitalia coś ucina linki. Jeśli kogoś interesują źródła artykułów, zapraszam po działające linki na mojego bloga: https://kolekcjonermarzen.word... [https://kolekcjonermarzen.word...]

20 lutego 2023 , Komentarze (28)

Obecnie mieszkam w domu w zabudowie szeregowej. Typowy obiekt mieszkalny w Holandii. Apartamentowce
są z reguły w miastach i to tych większych. W miastach takich po 100 tys mieszkańców ciężko znaleźć blokowiska – najczęściej są to wlaśnie osiedla szeregowców. Nowe osiedla mają nieprzelotowe drogi – to znaczy, że jeśli chcesz gdzieś dojechać, to nigdy przez osiedle – tamtędy da się tylkok dojechać do domu i nigdzie dalej. Dzięki temu dzieci mogą bawić się na ulicy, a koty spać leniwie gdzie popadnie – nie ma też obcych twarzy, przejezdnych, rozpędzonych aut – jest bezpiecznie. U mnie jest trochę ruchu, bo mieszkam na rozwidleniu dróg – tak więc dostaję reflektorami samochodu regularnie po salonie. Zadziwiające, jak szybko przestało mi to przeszkadzać. Pozostał jednak odruch zerkania, tyko właśnie przeszedł czy przejechał. Na starość będzie ze mnie dobra pelargonia – kupię sobie poduszeczkę i będę siedzieć w oknie i się gapić.

Mój dom jest niewielki – ma ponad 100m kw na trzech piętrach – daje to małe sypialnie na pierwszym piętrze i czwartą sypialnię na drugim. Nierzadko ta ostatnia jest podzielona też na kilka pomieszczeń, ale my trzymamy ją jako jedną przestrzeń, gdzie trenuję, wieszam pranie, trzymam roślinki przez zimę. Na pierwszym piętrze zaś mam garderobę, biuro i sypialnię. Największym pomieszczeniem jest biuro, ale nie chcieliśmy urządzać tam sypialni, bo to pokój od południa – dużo słońca, latem szybko się nagrzewa. Stoi tam za to szafa z książkami i drukarką, dwa biurka – jedno do gier i jedno do robienia paznokci i szycia na maszynie, a także szafka na akta, gdzie trzymam swoje drobiazgi i papiery; oraz bieżnia. Ta zajmuje najwięcej miejsca i wciąż jest pod znakiem zapytania, czy zostanie na kolejny rok. Typowy dom szeregowy w NK wygląda jak na filmiku poniżej.

Salon mam na parterze jako jedne pomieszczenie z jadalnią i kuchnią. Z kuchni wychodzi się do przybudówki nazywanej bijkeuken – często Holendrzy stawiają tam drugą lodówkę oraz pralkę i suszarkę bębnową. Ja mam tam zabudowaną szafę na cała ścianę, gdzie mąż trzyma nadmiarowe garnki i urządzenia małego AGD, a ja mam tam moje przybory do pracy w ogrodzie, kot ma swoje leżanko i wejście do szafy, a także jest tam wysuwana półka, na której stoi podczas pracy, automat do pieczenia chleba. Zapach chleba jest wspaniały, ale dość ciężki, jeśli się ma potem w nim siedzieć przez kilka godzin 2-3 razy w tygodniu. Z bijkeuken wychodzi się na ogród. Ten ma coś koło 40 metrów minus powierzchnia bijkeuken. Kiedyś mierzyłam, ale już nie pamiętam.

Mogę powiedzieć, że nie jest to mój dom marzeń, ale niczego w nim mi nie brakuje. Przynajmniej nie tak z nagłej potrzeby. W sypialni mam komode na ręczniki i pościele, dwie szafki nocne, łóżko nawet spore i dośc miejsca by chodzić dookoła.

W biurze gdyby nie bieżnia, to też byłoby dość miejsca. Ale jak bieżnię postawię pasem do góry to mieści się tam łóżko polowe, na którym śpi moja przyjaciółka. W garderobie jest dość miejsca, żeby się ubrać, przejrzeć w lustrze, tam też stoi waga, na którą codziennie wchodzę.

Jedyne co mi się średnio podoba to łazienka. Wciąż jej nie wyremontowaliśmy, bo to będzie duży koszt i trzeba będzie skuć podłogę i zrobić nowy drenaż w niej do prysznica – chciałabym prysznic z odpływem w podłodze [bez brodzika, bo te kojarzą mi się z wiecznym kamieniem]. Chciałabym też mieć wannę – do celów relaksacyjnych we dwoje lub w pojedynkę. Chciałabym mieć też bidet – w Portugalii się bardzo przyzwyczailiśmy do tego rodzaju higieny, ale może być też muszla z opcją mycia – są takie hybrydy ze słuchawką do podmywania się. No i umywalka – raczej spora, bo ja w niej robię dużo więcej niż tylko myję ręce – czasem myję włosy, podlewam kwiatki, przepieram coś, jak plama się zrobi, a także napełniam wiaderko od mopa czy szczotkuję buty jak się ubłocą. W grę wchodzi szeroka i głęboka umywalka. I problem z łazienką jest taki, że ona tego nie pomieści. Mam dość sporą umywalkę, kabinę prysznicową – a wolę system bez kabiny – i muszlę klozetową. Ponadto chciałabym mieć muszlę podwieszaną, bo łatwiej pod nimi sprzątać. Jednak do tego musiałabym stelaż ze spłuczką do niej wmontować w ścianę domu – to też zmniejszy przestrzeń… O wannie w obecnej konfiguracji nie ma mowy.


Co zaś najbardziej bym zmieniła, to ogród. Chciałabym większy ogród – może nie super duży – i fajnie byłoby mieć obok kanał. Wtedy zawsze można podlewać wodą z kanału, a nie wodą z kranu. Czasami są ograniczenia [podczas suszy] w podlewaniu ogródków. Mając wodę w kanale, nie musiałabym ich przestrzegać. W wynajmowanym domu tak mieliśmy – wąż ciągnęliśmy przez cały dom do ogrodu przed domem i tylko trzeba było dobrze pompę zarzucić.

Ten dom byłby zaś bardzo bliski temu, jaki bym sobie wymarzyła. Jeśli chodzi o szeregowce. Bardzo lubię tą wioskę – mieszkałam kilka ulic dalej w podobnym domu. Zaś w tym mieszkałam. brakowało mi tam też trochę ogrodu – bardzo fajnie jednak był urządzony, bo była przestrzeń pod płotami, aby się w ziemi pobawić, a także przestrzeń na środku, aby wystawić rowery przed podróżą, usiąść przy stole i jeść na świeżym powietrzy obiadki w weekend, wystawić leżak i się opalać. Była też antywłamaniowa brama wysoka na 3 metry – teraz zaś przed domem mam od razu wyjście z ogródka na chodnik – bez żadnego płotka, co w zasadnie mi zaś tak nie przeszkadza. Postawiłabym jednak jakieś donice jako granica działki..

Natomiast taki już naprawdę poza moim zasięgiem, ale marzenie marzeń – to taki advocaat huis byłby boski. Jakieś 6 razy droższy niż mój dom, hipotekę musielibyśmy chyba brać w poligamicznym związku partnerskim [koleżanka w Polsce ma tak dom – notarialnie osobny papier sporządzony – dom budowali we trójkę]. Klasa energetyczna E to słabo trochę jak na taki dom i tego budynku gospodarczego bym nie chciała, bo po co, ale ogród wielki i dom też niemały. Miałabym w nim wszystko to, co teraz, plus wannę, orbitrek i drążek na siłowni. Plus może jakieś miejsce zen do jogi, jakbym wreszcie jogę zaczęła uprawiać…

Tymczasem w sobotę był trening siłowy. Przedostatni w pierwszym tygodniu ćwiczeń nowego systemu nagród. Postanowiłam od poniedziałku zmienić treningi na trochę inne – może trudniejsze. Na inne partie ciała, trochę więcej z ciężarem ciała.

Zjadłam ogromne ilości słodyczy – 21 jajeczek czekoladowych, ciasto limonchello, trochę orzeszków w cieście prowansalskim. Do tego sporo wina. Czułam pod koniec wieczoru, że tego było wiele za dużo, ale nie potrafiłam się powstrzymać. Czekoladowe jajeczka szczególnie mi żołądek zapchały.

We wsi zaś była akcja sadzenia przez dzieci drzewek. Trafiłam już na końcówkę, jak robiłam trening. Każde drzewko będzie miało tabliczkę z imieniem dziecka, które je sadziło. Obecnie ten park to nowe przedsięwzięcie we wsi i nie ma ani metra cienia w nim, jednak liczę, że nim umrę, będzie gdzie posiedzieć w słoneczne, piękne dni. Chciałabym mieć drzewo w ogrodzie, ale przy rozmiarze mojego, byłoby tylko drzewo, cień i nic poza tym.

Tymczasem mam pierwsze krokusy. Kremowa odmiana i żółta zebra. Powinny jeszcze fioletowe wzrosnąć. Muszę przeszukać moje archiwa, czy mam jeszcze jakieś dosadzone, bo ostatnio coś kupowałam chyba. Koleżanka ma mi dać w tym roku rozsadę przebiśniegów. Chciałabym mieć jednak konwalię – mam takie zacienione miejsce w ogrodzie, że byłoby idealnie.

Napisałam do pani Kamili, która szyje torebki tutaj w Holandii. Spodobała mi się jakiś czas temu komorniczka i na stronie zobaczyłam mnogość materiałów, jakie pani Kamila posiada i zakochałam się w szmaragdowych kamieniach.

Pani Kamila przysłała mi wizualizację – umówiłyśmy się na czarny pasek – zielony wyglądał świetnie, ale chyba lepiej postawić na kontrast – i do tego zielone boki.

19 lutego 2023 , Komentarze (45)

Mam 37 lat. Łapie się od kilku lat właśnie na takim myśleniu, że jestem na coś za stara. Ze to juz nie to. Ze zostanę osadzona jako osoba, której odbiło. „zrobiłaby se dzieciaka to miałby się czym zająć a nie o głupotach myśleć”. Słyszałam kiedyś takie zdanie. Ze jato nie mam prawdziwych problemów i głupoty mi w głowie. Nie uważam, żeby pogrążenie w komplikacjach życiowych lub pieluchy były czymś szczytnym, do czego powinnam dążyć, aby być prawdziwym człowiekiem. Pamiętam, jak mój tata powiedział nm kiedyś, żenię będzie już z nami chodził na sanki, bo jesteśmy na to dość duzi, aby chodzić sami. Przestał też zjeżdżać z nami. Nie pamiętam czy zjeżdżał sam. Kiedyś poszłam na sanki będąc na studiach. Byli tam ludzie w moim wieku ale z dziećmi. Ja zjeżdżałam z koleżanką. Czułam się dziwnie.

Znajomi poszli tutaj w Holandii na basen. Taki otwarty basen z wodą z kanału, jak u mnie we wsi. Kafelki wypucowane, ale woda zielonkawa. Byli jedynymi dorosłymi bez dzieci. Dużo dzieci chodzi na baseny same, bez dorosłych. Mając obowiązkowy dyplom z pływania i nurkowania w ubraniach, holenderskie dzieci bardzo często same są na łodziach czy plażach. Jeśli ktoś gdzieś utoniie i jest o tym w gazecie, to obcokrajowiec. Sasa i Lucas powiedzieli nam, że żuli się bardzo nie na miejscu. Lucas określił to, że czuł się jak pedofil. Za stary na basen. Inny mój kolegachldzi na veszczela na basenu siebie we wsi. Same dzieci i on. Niby próbuje zagadać, bo uczy się języka, ale tak głupio.

Podobają mi się kolorowe włosy i szalone oprawki okularów. Jednak mam wrażenie, że gdybym teraz wyskoczyła z niebieskim kolorem włosów – a taki miałam raz jakieś 10 lat temu – to by ktoś uznał, że mi się coś poprzestawiało i szukam atencji. Tak jak o kobietach koło 40-tki mówi się, że farbują się na „menopauzowy rudy”. Był taki okres u mnie w pracy, kiedy 3 dziewczyny – około 25 lat – farbowały się na róże, błękity, czerwienie. Dziś jedna z nich została czerwona i bardzo jej ten kolor pasuje. Ale szał przeszedł reszcie. Może jak zrobię dready to niektóre z nich pofarbuję? Może dobiorę doczepy w innym kolorze? Z drugiej strony mam taki kolor włosów, że słyszę całe życie, ze farbowanie ich to bardzo zły pomysł, że szkoda koloru.

Myślę również, że chyba powinnam dać sobie spokój z zaprzyjaźnianiem się z nowymi pracownikami. Polacy i inni obcokrajowcy przychodzą do nas do pracy około 20tki. Kiedyś mi współpracownica – polka – powiedziała, że muszę zrobić sobie dziecko, bo ja się starzeję i inni bezdzietni nie będą chcieli się trzymać i imprezować ze starą babą, a jak będę mieć dziecko, to będę mieć kontakt z ludźmi w swoim wieku i przez dziecko nawiążę znajomości. Nie dość, że nie lubię dzieci, to jeszcze nie lubię rozmów o karmieniu cycem czy butelką, pieluszkach, milestonach i innych około dziecięcych rzeczach. Świat rodziców, zwłaszcza matek, jest bardzo ograniczony do dziecka, a mnie interesuje świat, a nie w czym to dziecko jest wspanialsze niż wszystkie inne dzieci, o których słyszałam wcześniej. Mi brakuje ludzi do rozmów o rzeczach dla mnie ciekawych, więc po co mi szukanie znajomości wśród ludzi, których świat kręci się wokół rzeczy dla mnie nie ciekawych. Wpisy na blogach dotyczące dzieci zwyczajnie omijam. Posty na insta też.

Przychodzą też do nas do pracy co jakiś czas nowi Holendrzy. Ale to najczęściej uczniowie pracujący w soboty i wakacje [które są tu średnio co 7 tygodni na tydzień lub dwa]. Studenci tutaj to zatem 13-latkowie, bo od tego wieku można w NL pracować. Moje koleżanki z podstawówki mają dzieci starsze niż te w pracy. Z resztą nie bardzo wiem o czym pogadać – szkoła, jaki kierunek zawodowy wybrali – tutaj dość wcześnie zaczyna się nauka w kierunku zawodu – chyba jak mają 16 lat. Ale też sami nie szukają kontaktu ze mną. Mówią do mnie na „pani”. Najczęściej mam interakcję, jak proszę, by nie zostawiali po sobie śmieci na moim dziale. Czasem próbuję wymusić zwyczaj witania się rano, bo są w tym słabi. Więc raczej mam opinię upierdliwej starej baby.

I tak kiedyś próbowałam zagadywać. Poznać, co to za jedni. Ale chyba na to jestem już za stara. W moim wieku Holendrzy nie przychodzą do pracy. Jeśli nie zostali w firmie od czasu jak mieli 13 lat, to idą do wyuczonej pracy a te drobniaki, co się u nas zarabia, to ich nie interesują. Wystarczy zrobić jakieś szkolenie w handlu i zarobi się więcej pracując w sklepie. Zostało więc kilku Holendrów, którym jest zwyczajnie wygodnie u nas, ludzie mieszkający najczęściej w obrębie 3 km od szklarni.

Nie wiem jeszcze na co jestem za stara… na taką głupią radość pewnie. Entuzjazm. Jaranie się czymś. Czasem mam wrażenie, że to jest niepożądane w mojej grupie wiekowej. Może to to jest ten czas, kiedy łapie się mentalność starej biurwy z dziekanatu i widzi świat tylko na szaro bez nadziei przed sobą? Kiedy mąż przestaje się interesować, dzieci pyskować, praca znudzić, pies zestarzeć, a w kościach łupać?

Póki co czuje się na 20-kilka lat. Żyję trochę po studencku, obowiązków mam niewiele, minister finansów dba o budżet i jedzenie na stole… Mam czas na ciekawość, na książki, na konsolę ostatnio, na wydziwianie i dyrdymały. To moja młodość. Mogłoby tylko w krzyżu nie łupać.

W piątek był całodniowy post. Zjadłam jednego pączka, którego w czwartek koleżanka usmażyła. Z różą. Był wart grzechu. Kiedyś czytałam, że przy postach 5:2 można zjeść do 500 kcal i nadal liczy się to jako post. no to niech tak będzie. 300 kcal to jak zero kalorii, co nie?

Pobiegłam tydzień 10 treningów. Przeciągają mi się one, bo wciąż przekładam treningi na później, ale nadal biegam i nie przestanę. Tym razem miałam bieg 2×10 minut na 15 minut marszu. Nawet fajne tempo utrzymałam – 6:32. było już po zachodzie słońca jak wyszłam i zdziwiły mnie stożki wystające z ziemi przy przebiśniegach. Okazało się, że całkiem sporo krokusów tu rośnie. Nie pamiętam czy były tu wcześniej krokusy – wydaje mi się, ze jakieś 2-3 km dalej to tak. No i nie w takiej ilości. Było ich chyba setka na odcinku jakiś 30 metrów.

Był to 3 bieg w 8 tygodniu pod rząd mojego biegania, więc oto zarobiłam sobie na torebkę. Mam ochotę zamówić ją od razu. Czas pomyśleć o nowej nagrodzie. Miałam w głowie buty barefoot – może bym taką nagrodę sobie wybrała – ale z limitem cenowym. Może 2x po 8 tygodni? Bo jednak buty barefoot są drogie. Naturalna! dała linka do stronki z butami i ceny na sale potrafią być powyżej stówki. Boje się kupić takie buty drogo, bo boje się, że nie spodobają mi się i kasa pójdzie w błoto. Może najpierw pomyślę o torebce nerce na drobiazgi podczas wyprawy rowerowej, albo torbie na kierownicę na czas wyprawy?

Mam kilka dni, by pomyśleć.

18 lutego 2023 , Komentarze (15)

I z czym potrzebujesz sobie dać spokój? Ciekawe pytanie.

Czasem mam ochotę dać sobie spokój z dietami. Jednak dobrze mi tym razem idzie I mimo postów I czasem zachciewajek, to mogę jeść zarówno co chcę i czasem nawet ile chcę , po prostu nie kiedy chcę.

Czasem mam ochotę dać sobie spokój z treningami, ale lubię je robić, gdy już je robię. Po prostu nie zawsze.

Czasem mam ochotę dać sobie spokój z bieganiem. Nie lubię się męczyć. Ale lubię być na zewnątrz. Zaś chodzenie jest dla mnie monotonne. Interwały są super, bo jest trochę tego i trochę tego. Trochę sportu i trochę odpoczynku.

Czasem mam ochotę dać sobie spokój że słodyczami. Ale nie dla siebie. Bardziej dla innych. Namawiają mnie na rzucenie. Albo sami rzucają i to tak brzmi „wow, ale ktoś ma silna wolę”. Jednak nie jestem gotowa i chętna, by iść ta droga sama dla siebie.

Czasami mam ochotę skończyć z przejmowaniem się. Skokami emocji, kiedy coś mi się tak podoba, że się tym interesuje, aż do wyczerpania tematu. A czasem coś mnie tak dołuje i przygnębia, że znów fiksuje się w drugą stronę. Pogłębia się moje analizowanie, przypominanie, rozgrywanie w głowie.

Czasem mam ochotę zerwać kontakt z wszystkimi i chodzić tylko swoimi ścieżkami. Mieć spokój. Nie słuchać opinii ludzi, którzy narzucają mi swoje poglądy i styl życia. Znajomi, którzy mam nadzieję, że są bardzo bierni i wiecznie muszę pierwsza zaczynać rozmowę.

Czasem mam ochotę olać wszystkich Polsce, którzy mają pretensje, że ich nie odwiedzam, a sami nie odwiedzają mnie. Pewnie wkrótce będę słuchać narzekań rodziny, że nie mam pokoju gościnnego, bo będą spać na materacu w biurze lub na strychu, ale po co mi pokój gościnny, jak regularnie wpada do nas tylko moja przyjaciółka? Mam ochotę pojechać do Polski, odwiedzić babcie, rodziców i przyjaciółkę. Nikogo więcej. Co wyjazd to organizuje spotkania ze wszystkimi, ja proponuję, ja umawiam, a potem losowe przypadki jak pandemia czy chore dziecko sprawia, że się nie spotykamy. Zawsze wychodzi to od nas. Za tydzień spotkamy się z bratem męża, ale w Niemczech. Bo będzie w Niemczech i do Holandii mu za daleko, to się mamy spotkać na granicy tych krajów. Własny brat jest za daleko, by go odwiedzić…

Czasem mam ochotę wszystko rzucić w pizdu i leżeć całymi dniami z filmami na kompie i jeść do porzygu.

Ale jei bym z tym wszystkim skończyła, to nie byłabym sobą. Nie miałabym zabawy z hantlami, ładnych widoczków podczas biegania, figury, która lubię, choć jestem za ciężka w mojej opinii. Nie miałabym osób, z którymi pogadam o pogodzie czy dupie Maryni. Rodziny, która choć już postawiła na nas krzyżyk, jednak jest rodziną… Nie byłabym tym wszystkim, co buduję mnie.

W tłusty czwartek lenistwo. W pracy już nie mogłam wysiedzieć. Doszło kolejne przygotowanie nasion do próby nowych odmian, więc siedzenie na tyłku – dzień 3 tygodnia 2. Moje krzyże mają dość. Chcę dla odmiany trochę pochodzić po firmie. W domu zaś postanowiłam robić nic, a raczej dalej eksplorować Hogwart. Mąż miał kupić mi 5 pączków. Sobie nie kupuje, bo uważa, ze ze sklepu, gdzie kupujemy nie są smaczne. Są stare. Cóż… wątpię, by piekli je w Holandii – choć zdarza się, ze polski chleb tu jest pieczony. Kupił 5 pączków – 3 zjadłam z łakomstwem i smakiem, pozostałe 2 na siłę. W piątek post, a w sobotę trzeba będzie wyrzucić – a ja nie umiem wyrzucać. To zjadłam. Wszystkie były fajne – szczególnie smakował mi z dżemem i śmietaną, albo serem – nie umiem w smaki, a męża nie było, by mi podpowiadał. Tradycyjny z różą był super, a adwokat miał stare ciasto. Ogólnie spoko.

Rano waga pokazała mi najniższą wagę w tym roku. Ostatni raz 71,5 kg miałam w sierpniu 2022. Kolejny milestone dla mnie to 69,5 kg [ostatni raz miałam w czerwcu 2021].

Wieczorem dostałam job alert, że jest stanowisko badawcze w firmie, do której chcę się przenieść. Niestety nie w dziale fitopatologii, ale w dziale fizjologii, ale moje wykształcenie o to też sięga. A przede wszystkim moje doświadczenie zawodowe.

Poniżej opis stanowiska.

Jako asystent badawczy w dziedzinie fizjologii będziesz miał zróżnicowaną pracę, w której będziesz współpracował z badaczem w celu ustanowienia, przeprowadzenia i udokumentowania własnych projektów. Twoje badania skupią się na poprawie jakości nasion podczas procesu produkcji. Oprócz własnych projektów, będziesz również proszony o wskoczenie do projektów kolegów. Daje to dużą różnorodność w zakresie rodzaju pracy i upraw, nad którymi się pracuje. Praca odbywa się głównie w szklarni i w laboratorium.
Pozostajesz w bliskim kontakcie z (międzynarodowymi) kolegami, aby omówić projekty prób, wykonanie pracy i informacje zwrotne dotyczące wyników. Musisz być również elastyczny w doraźnych korektach swojego planu. Ze względu na różnorodność pracy konieczna jest umiejętność zachowania orientacji i ustalania priorytetów.

WYMAGANIA DOTYCZĄCE FUNKCJI
Odpowiednie, ukończone wykształcenie HBO.
Doświadczenie w prowadzeniu praktycznych badań nad roślinami i/lub nasionami.
Jesteś dokładny, elastyczny i masz dobre umiejętności komunikacyjne.
Jesteś w stanie utrzymać przegląd i pracować nad kilkoma projektami jednocześnie.
Dobra znajomość języka holenderskiego i angielskiego.
OFERTA
Firma XXX została niedawno po raz kolejny uznana za najlepszego pracodawcę w branży. Wynika to nie tylko z nieformalnej atmosfery panującej w rodzinnej firmie, ale także z tego, że pracownicy są dla siebie nawzajem. XXX inwestuje w swoich pracowników i, jak można się spodziewać po „Najlepszym Pracodawcy”, ma doskonałe warunki zatrudnienia.

W przypadku roli Asystenta ds. badań fizjologicznych obejmuje to;

Dużą samodzielność i docenianie własnej inicjatywy
Duże możliwości rozwoju zawodowego i osobistego
Doskonałe wynagrodzenie i wiele dodatków, takich jak udział w zyskach, doskonały plan emerytalny i udogodnienia związane z nauką
Elastyczność w godzinach pracy dla dobrej równowagi między życiem zawodowym a prywatnym
Roczny kontrakt z możliwością przedłużenia

Przetłumaczono z http://www.DeepL.com/Translator (wersja darmowa)

Przy okazji polecam ten translator, bo z Holenderskim radzi sobie o wiele lepiej niż Google. Translator ten został napisany przez POLAKÓW – zatem wspierajmy naszych! Jak do tej pory zauważyłam, ze tłumaczy on bardzo dobrze, nie zmienia form osobowych w trakcie tekstu i utrzymuje język wypowiedzi na jednym poziomie. Google lubi przechodzić w pół akapitu na język nieformalny i wychodzi bełkot.

Po wysłaniu zgłoszenia i maila do mojego rekrutera, że zaaplikowałam, jak prosił mnie o to w październiku, dostałam informację zwrotną od razu, że miał na myśli się do mnie odezwać, bo to pierwsze ogłoszenie, które się pojawia odkąd rozmawialiśmy. Nie jestem pewna czy chcę akurat to stanowisko, ale może łatwiej potem przenieść się na fitopatologię, gdy już będę w firmie?

17 lutego 2023 , Komentarze (10)

Dziś będzie inaczej. Trafiłam na seksistowski demotywator. I dobra… zgodzę się trochę z autorem, bo sama widziałam w Toruniu w Belli jedną dziewczynę, która chodziła na maszynę do trenowania chyba łyżwiarstwa [?], gdzie się dostawiało nogi i trzeba było odpychać takie jakby stopnie, które uciekały na boki. Dziewczyna ta miała maszynę przed moją bieżnią i chcąc nie chcąc, widziałam ją przez cały mój trening. Ubrana bardzo stylowo, włosy rozpuszczone i co chwilę przekładała je z ramienia na ramię. Na maszynie można robić kilka pozycji w zależności od grup mięśni, które się ćwiczy. Można się więc mniej lub bardziej pochylić. Ona wisiała na tej maszynie z pupskiem wypiętym w moim kierunku. No dobra, nadal postawa zgodna z instrukcją użytkowania. Ale ta dziewczyna tak intensywnie skanowała siłownię, strefę ciężarów i maszyn do wyciskania, że to było naprawdę dziwne. Widać było, że szuka kogoś, nie kogoś kogo zna, ale kogoś kogo dopiero ma zamiar poznać. I także miała pełny makijaż i takie obcisłe ubrania i włosy zrobione, aby prezentować się ładnie, a nie aby nie przeszkadzały. Więc rozumiem – są takie dziewczyny też na tym świecie…

Ale… Dyskusja na demotach weszła naprawdę na antykobiecy poziom. Przykry do czytania. Bo laski to nie lubią by się na nie gapić, chyba, że to jakiś facet, którego one wybiorą bo ma kasę czy auto i wtedy on może się gapić.

A ja patrzę na to z innej perspektywy. Miałam w życiu i sytuacje, kiedy otarłam się o gwałt. Raz udało mi się uciec na czas, innym razem gość, który próbował wleźć mi do łóżka okazał się tak pijany, że po krótkiej walce zasnął na dywanie obok łóżka. Cieszę się, że tamtej nocy została u mnie koleżanka, która że mną w tym łóżku spala. Inaczej pewnie bym w środku nocy wyszła z mieszkania i poszła gdzieś się zabunkrowac.

Takich sytuacji jest wiele. Najczęściej gwałci I molestuje członek rodziny, ojciec, brat, wujek, ciotka; często ktoś znany rodzinie jak na przykład sąsiad, ktoś do opieki nad dzieckiem – taka sytuacja była w Polsce jakieś 5 lat temu – sąsiadka sąsiadce pilnowała dziecka i wyszła do sklepu czy coś a jej chłopak zgwałcił to dziecko w tym czasie. Gwałci współlokator, jak to ja miałam pecha doświadczyć. Ktoś kto z tobą mieszka, kogo znasz, komu ufasz. Wypije za dużo, obieca sobie za dużo, a potem zgoni na ciebie. Gwałci kolega, który miał cie do domu odprowadzić, żebyś była bezpieczna i nie rozumie, że nie dostanie nic w zamian. W Poznaniu ta dziewczynę która znaleziono w rzece właśnie zabił kolega, który miał ja do domu zabrać. Rzadko gwałci nieznajomy, najczęściej jest to ktoś, kogo sama do domu wpuścisz. I to w oczach ludzi robi z ciebie winna.

Co również wobec ludzi robi z ciebie winna to ubiór. Po co się tak ubrałaś? Nikt normalny nie chodzi wieczorem po ulicy w spódniczce. I tego typu rzeczy. Jest cała masa instrukcji jak kobiety powinny wieczorami wracać do domu, ale nikt nie uczy chłopców „nie gwałć”. Słowa „gwałć” nawet mój słownik w telefonie nie posiada… Jakby w tej formie się go nie używało. Mówi się że kobieta powinna nosić kolor żółty, przykuwający uwagę, aby przechodnie i ludzie w oknach ja zapamiętali, a tym samym osobę, która może ja śledzić. Ze kobieta powinna nosić gaz pieprzowy i pęk kluczy w dłoni, z kluczami wystającymi między palcami. Ze kobieta powinna głośno rozmawiać przez telefon, bo głośne zachowania odstraszają napastników. Ze gwałciciel odstępuje od gwałtu, kiedy kobieta krzyczy i się broni, bo ich interesuje żeby było szybko i łatwo. Ale gdzie są instrukcje „nie gwałć”?

Poniżej jest link do strony, gdzie są zdjęcia ofiar gwałtów i ich ubrań, ktore miały na sobie. Nie dokładnie ich ubrań, ale zgodnych z opisem. Bo ubrania zostają dowodem rzeczowym. Mam nadzieję, że kobiety będą walczyć o prawo noszenia tego, co chcą, a nie tego, co mężczyźni uważają za odpowiednie. Bo prawda jest taka, że islamskie kobiety noszące ubrania zakrywajace sylwetkę, również są gwałcone…. Słowa gwałcone też nie było w słowniku…

https://www.boredpanda.com/what-were-you-wearing-sexual-assault-art-exhibition/?utm_source=google&utm_medium=organic&utm_campaign=organic

U mnie był trening I spacer. Plus deficyt.

16 lutego 2023 , Komentarze (11)

Na walentynki kupiliśmy sobie z mężem materac. Nasz pierwszy taki zakup i jesteśmy bardzo zadowoleni. Dostarczono go chyba dwa tygodnie temu i jest wart swoich pieniędzy. Ponadto dostałam około 30 sztuk kosmetyków z Rituals, więc teraz nie mogę narzekać na brak rozrywki w smarowaniu, psikaniu czy myciu. Ostatnio bawiłam się olejkiem do ciała z brokatem. Pięknie pachnie! Mąż dostał czekoladki ręcznie robione na zamówienie – posmakowaliśmy je w poniedziałek, czekając na gamonia od okien – wszystko poza tonką nam pasowało. Nawet rokitnik był smaczny.

Mąż ugotował pyszną fasolową. Jemy ją od kilku dni i tym samym mój brzuch, jak zawsze ma sensacje. Ale co tam – ta zupa jest warta każdego wietrzenia.

Poszłam biegać wieczorem. Coraz później robi się ciemno, ale nadal nie zbieram się na bieg za jasnego. Swoje po pracy musze odsiedzieć na kanapie, aby zebrać siły w nogach. Mój mąż potrafił biegać zaraz po zdjęciu butów roboczych, ja tak nie potrafię. Wejście po schodach, by się przebrać potrafi mnie zmęczyć i piec w udach. Ale jak tak godzinkę po obiedzie posiedzę i obejrzę trochę serialu to mi lepiej w nogach. Wieczorne niebo było bardzo ladne i bezchmurne. Widać było Jowisz, Saturn i Marsa.

Zdjęcie telefonem wybitnej jakości. Później w domu próbowałam zrobić zdjęcie aparatem, ale nie radzi on sobie ze zdjęciami nocnymi. Jeszcze bez zoomu zdjęcia są okej, ale kiedy próbowałam ująć samego marsa, nie mógł złapać ostrości. Nie ta klasa sprzętu na takie zabawy.

Przede mną ostatni tydzień wyzwania z nagrodą – torebka komorniczka.

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.