Nareszcie zaliczyłam perfekcyjny dzień! No, prawie. Dietetycznie było ekstra, 1584 kcal - mogło być tak z 50-100 kcal więcej, ale lepiej za mało niż za dużo. Do tego trening był, mimo upału - 6 dzień drugiego poziomu Shreda z Jillian Michaels zaliczony, 330 kcal spalone. Miały być dodatkowe pośladki z Mel B, ale niestety temperatura nie pozwoliła. Czułam, że dalszy wysiłek po Shredzie byłby głupotą i tylko krzywdę bym sobie zrobiła. Ale wpadł całkiem porządny spacer przez przypadek. Wiecie być może, że prowadzę w mediach społecznościowych profil o książkach. No i potrzebowałam zrobić zdjęcie książki w plenerze do kolejnej recenzji, ale przyplątał się kolega - a mnie głupio stać na środku trawnika i fotografować książkę, a co dopiero jak ktoś znajomy na mnie patrzy - więc próbowałam go spławić. Ale on jest aluzjoodporny (albo po prostu tępy), więc rzuciłam tylko, że idę jeszcze do sklepu i skręciłam w przeciwną stronę niż on. W efekcie 20 minut obchodziłam osiedle dookoła. Życie. A teraz uwaga, story time! Było to tak...
Dawno, dawno temu (ze 2 lata), za siedmioma górami, za siedmioma lasami (w Krakowie) pracowałam sobie radośnie w firmie turystycznej. Od 2 lat byłam w szczęśliwym związku, o czym wiedziała cała firma, bo Mojego poznałam właśnie w pracy. I wtedy do mojego działu przyszedł nowy kolega. Pociotek mojej kierowniczki, która załatwiła mu tę pracę, on nawet placem nie kiwnął. Okazało się, że mieszka w tym samym bloku co my (w mieszkaniu z rodzicami, bratem i bratową), była to jego pierwsza praca (w wieku 34 lat), bo ostatnie 8 lat spędził w domu po operacji wszczepienia rozrusznika (nie z powodów medycznych - dobrze mu się grało całymi dniami na kompie więc nieszczególnie próbował znaleźć pracę). Z kolegą owym często zdarzało nam się wracać razem autobusem, i choć jego zainteresowania ograniczają się do gier video (zero innych pasji, zero znajomych, zero wyjść z domu), to jakoś tam się gadało. Problem w tym, że kolega chyba pomylił uprzejmość z czymś innym, bo zaczął się dziwnie zachowywać. Pewnego razu usłyszałam, że mam piękny uśmiech. Nie wiem czemu już wtedy nie zapaliła mi się czerwona lampka. Skwitowałam to śmiechem, że nie wiem gdzie go widział, bo w pracy mam raczej udręczony grymas, nie uśmiech. Ale on nie dał się zbyć. Szybko zaczęłam przy okazji każdej rozmowy wysłuchiwać, że mam piękny uśmiech, że przyszedł go rano zobaczyć bo wtedy od razu jego dzień jest lepszy, że mam piękne oczy, że jestem piękną dziewczyną... I chcę w tym momencie zaznaczyć, że już podczas pierwszej naszej rozmowy powiedziałam, że mam chłopaka, z którym mieszkam i jest nam wspaniale. I powtarzałam to dość często. Ignorowałam te zaczepki licząc, że zajarzy aluzję. Nic z tego. Zaczął na mnie "wpadać" na przystanku. Wychodził z pracy pół godziny wcześniej niż ja, ale jakimś cudem codziennie wciąż był na przystanku kiedy przychodziłam ja. W dodatku łaził za mną wszędzie, nawet na zakupy. I nie docierało do niego delikatne spławianie. Przytoczę Wam jedną z naszych rozmów. Przesiadam się rano z autobusu na tramwaj 4 przystanki za pętlą. Szybko wyczaiłam, że podróż na pętlę zajmie mi 10 minut i zagwarantuje wolne miejsce siedzące, więc od lat już jeżdżę z przesiadką na pętlę właśnie. Wymyślałam kolejne wymówki o odbieraniu recepty i innych, ale w końcu trzeba było koledze powiedzieć o co chodzi. Dialog kilka dni później był taki:
Kolega: Dziś znowu na pętlę?
Ja: Tak, jak co dzień. Wiesz, to jedyny czas w ciągu dnia, kiedy mogę spokojnie poczytać. Takie pół godziny tylko dla mnie - zaszywam się w kącie, nikt do mnie nie mówi, dupy nie zawraca, niczego nie chce. Błogi spokój.
Kolega: ...
Kolega: Mogę jechać z tobą?
Ja: ... (z którego zdania wywnioskowałeś, że pragnę towarzystwa? z tego o nie zawracaniu dupy?!)
Ja: Zabronić ci nie mogę... (chociaż bym chciała)
Kolega: Super!
No wytłumaczcie mi jak można być aż takim bucem? Uznałam wtedy, że trzeba go trochę utemperować. Jak po raz kolejny zastałam go na przystanku po pracy spytałam wprost co on tam robi pół godziny po wyjściu z pracy i niby w żartach rzuciłam, że to już podchodzi pod stalking. Spłoszył się i przestał na mnie czekać. Ale czaił się na mnie rano, a ja zaczęłam przemykać chyłkiem, żeby go unikać. Jakiś czas taka zabawa w chowanego trwała, na szczęście dzięki niej spotykałam się z nim raz na dwa tygodnie może (w pracy mamy osobne pokoje i rzadko mamy do siebie interes). Aż moja kierowniczka poszła na urlop i mogłam i ja wychodzić wcześniej. Znowu się mnie uczepił i znowu zarzucał mnie komentarzami na temat mojego rzekomo wspaniałego wyglądu i charakteru, a ja głowiłam się jak jeszcze, poza rokiem ignorowania takich komentarzy, mam mu uświadomić, że jestem szczęśliwa z Moim, on zaś reprezentuje sobą wszystko, co mnie w mężczyznach odrzuca. Zarówno w wyglądzie, jak i charakterze. Na samą myśl, że mógłby mnie dotknąć dostaję mdłości. No i w końcu nie wytrzymałam, i po kolejnym tekście o pięknej dziewczynie odwarknęłam mu, że piękna dziewczyna ma chłopaka i ma szczerą nadzieję, że to był ostatni tego typu komentarz, którego musiała wysłuchać. Na pół roku się uspokoił. Problem w tym, że teraz mojej kierowniczki nie ma już czwarty miesiąc i znowu na niego wpadam prawie codziennie. I uczepił się od nowa. Wczorajsza sytuacja ze zdjęciem - specjalnie patrzyłam kiedy wychodzi i specjalnie odczekałam kwadrans a potem poszłam na wszelki wypadek jeszcze zrobić zakupy w drogerii. Specjalnie sprawdziłam na mapie pozycje GPS mojego autobusu - uciekł mi na 5 minut przez moim przyjazdem na przystanek. Więc mając prawie pół godziny zapasu, kolega nie miał prawa wciąż tam być. A był. I znowu dialog:
Ja: Idziesz na nogach czy czekasz na autobus? (widzę przecież, ze czeka!)
Kolega: Nie wiem, a ty?
Ja: ... (k***a)
Ja: Idę.
Kolega: No to chodźmy.
Ja: ...
Ja: Ale ja inną trasą, muszę na zakupy jeszcze... (czytaj: muszę zrobić to zafajdane zdjęcie)
Kolega: Mnie nie przeszkadza.
Ja: ...
Ja: Serio, idź do domu, co będziesz w upał łaził...
Kolega: Nie no, pójdę z tobą.
Ja: Ale ja idę tu! Pa!
Odwróciłam się na pięcie i poszłam w przeciwnym kierunku. I tak zrobiłam spacer wokół osiedla. Wk*rwiona jak dawno. Dziewczyny, co ja mam z nim zrobić? Mam gościa dosyć. Co prawda przestał pie*dolić o pięknym uśmiechu, ale bez jaj. Gdzie się nie odwrócę tam czeka. Boje się, że z lodówki mi wyskoczy niedługo. Ja wiem, że jestem jedyną osobą, z którą ma okazję porozmawiać, bo serio nie ma żadnych znajomych, z dziewczyną z pokoju nie rozmawia, nikt inny w firmie nie ma do niego interesu, bo tylko wklepuje dane do systemu. Ale bez jaj. On nawet nie potrafi rozmawiać, to ja muszę podtrzymywać rozmowę i kombinować o czym mówić z gościem, który ma życie mniej ciekawe niż przydrożny kamyk. Poważnie. Kiedyś mi pół godziny opowiadał jak co piątek kilka godzin siedzi w oknie i czeka na pana Józka, co przywozi pod blok jaja ze wsi i mama każe mu je kupić. To chyba najbardziej ekscytujący moment w jego tygodniu. W dodatku nie grzeszy inteligencją. Tydzień temu wyszłam z pracy wcześniej i pojechałam z Moim na zakupy. Wzięliśmy Traficara z wielkim napisem "auto na minuty" bo zakupy były duże. I kolega nas przyłapał jak z niego wysiadaliśmy, akurat wtedy wracał z pracy. Następnego dnia spytał mnie czy ten samochód, z którego wysiadaliśmy to nasz... Jest mi go żal, ale cholera, tak nie może być, że zamiast się po pracy relaksować w tramwaju z książką, ja siedzę i się wkurzam, bo się przyplątał jakiś palant i muszę go niańczyć dzień w dzień, chociaż właściwie niespecjalnie go lubię. Ale nie potrafię sobie wyobrazić, że komuś takiemu mówię "stary, weź się od*ierdol, bo zajmujesz mój czas a jesteś totalnie nieciekawym facetem". Help!
Ok, rozpisałam się. To teraz będzie krótko - wczorajsze menu identyczne jak poniedziałkowe, tylko do chilli był makaron zamiast kaszy, więc wrzucę tylko zdjęcie i garść statystyk:
Dziś w planach spacer - muszę zrobić to zakichane zdjęcie dziś, bo wczoraj ominęłam upatrzoną miejscówkę. A potem w domu Shred. Wczoraj wieczór bez Mojego jakoś przeżyłam, dziś na szczęście będziemy mieli czas dla siebie. Wiecie, mówi się, że euforia wypływająca ze stanu zakochania trwa do 3 lat. Cóż, my za 2 miesiące świętujemy czwartą rocznicę, a mnie dalej trzyma :) Taki miły akcent na koniec wpisu. Lecę pracować, buziaki!