Heloł, wracam po raz 5453168445672. Czy kogoś to jeszcze dziwi? Na pewno nie mnie. Ok, chwila szczerości. Nie mam czasu tu zaglądać regularnie, ale tęsknię za Wami. Miałam fantazję wrócić i coś naskrobać, więc oto jestem. 18 maja 2019 zobaczyłam na wadze 76 kg i delikatnie mówiąc, się wku*****m. Ale czara goryczy wypełniała się od dłuższego czasu. Problemy z nieregularnym okresem, okropny ból pleców w pracy przy biurku, z łózka rano też wstawałam połamana, kiepska kondycja cery. Wszystko to zwaliłam na beznadziejną dietę. Na coś trzeba było.
I się wzięłam za siebie. Zaraz po ważeniu złapałam za metr krawiecki i pomierzyłam strategiczne punkty. Potem ściągnęłam nową apkę, która oprócz kcal i podziału na makra pokazuje również wszystkie witaminy i składniki mineralne i postanowiłam pracować nad tymi, których w mojej diecie nie ma wystarczająco. Na koniec odgrzebałam stare pliki z treningiem Jillian Michaels i moje hantelki. Uznałam, że zaczynianie od czegoś spokojnego, bo dawno nie ćwiczyłam to totalny bullshit. Zawsze tak robiłam i zawsze kończyło się klapą. Tym razem postanowiłam ruszyć z kopyta.
I? Cóż. Oczywiście przyszła wczoraj @ i waga ani myślała w zeszłym tygodniu spadać. Ale tym razem się zawzięłam i robiłam swoje. Uparłam się - coś nowego - że okres nie jest żadną wymówką, żeby odpuścić trening i sumiennie wczoraj poćwiczyłam, a nawet dorzuciłam bonusowo zestaw na boczki. I po raz pierwszy w życiu po ćwiczeniach nie padłam bez sił na kanapę. Nie wiem co się stało, ale po treningu byłam pełna energii. I chyba poczułam te legendarne endorfiny po wysiłku fizycznym, bo gotując potem obiad żartowałam sama do siebie na głos i udawałam vlogującą youtuberkę. Tak sobie myślę, że może w końcu coś w głowie mi się przestawiło i to całe odchudzanie wreszcie wypali.
Dieta idzie nieźle. Kolejna nowość w moim życiu - sterczę w kuchni przez pół godziny każdego wieczora przygotowując sobie sałatki do pracy na lunch. Staram się celować w 1600 kcal, ale nie robię tragedii, że czasem jest 1400 a czasem 1800. W niedzielę nawet pozwoliłam sobie na cheat meal i piwo, czym dobiłam chyba do 3000 - czasem trzeba i tak. Efektów na wadze na razie nie widzę dzięki @, jest około pół kilo mniej. Ale prawie już nie czuję bólu pleców w pracy i to mnie cieszy nawet bardziej niż spadek na wadze.
Nie wiem jak często będę w stanie przychodzić. Raczej nie codziennie z pełnym fotomenu, jak kiedyś - pewnie gdy będę miała coś istotnego do powiedzenia. Nie, żebym dziś powiedziała cokolwiek istotnego... Nie wiem też jak często będę miała czas wpadać do Was, ale czytać przynajmniej się postaram. Z resztą czytałam też jak mnie nie było, chociaż trochę wstydziłam się komentować po tych ciągłych zniknięciach i powrotach. Introwertyk level: master. Cała ja. Ok, kończy się moja sałatka, a co za tym idzie - moja przerwa na lunch, więc i ja kończę tą bezsensowną paplaninę. W każdym razie fajnie Was widzieć :)