Dzień dobry, Vitalijki! Dziś naprawdę mam czas na siedzenie na Vitalii i motywowanie się do dalszej walki - mój szef wyjechał na konferencję do innego miasta, a bez jego zawracania d*py mam roboty przez cały dzień może na pół godziny :D Tak więc zamiast pracować, będę dziś czytać Wasze pamiętniki, wyszukiwać fajne przepisy, układać plan treningowy na "po Shredzie" i przeglądać fitnessowe inspiracje. Dzień idealny :D
Wczorajszy dzień ponownie zaliczam do udanych, chociaż nie do końca - coś mało kalorii mi wyszło, za mało. Ale trudno, zdarza się. Poprzedniego dnia miałam z kolei trochę za dużo, więc może się jakoś wyrówna. Bo najgłupsze, co można by zrobić w takiej sytuacji to napchać się byle czym, byle dobić do PPM. Z uwagi na niski bilans ograniczyłam też ćwiczenia, zrobiłam tylko kolejny dzień Shreda, odpuściłam już boczki z Tiffany i stretching. Chyba i tak bym je odpuściła, bo już podczas rozgrzewki Shreda poczułam, że coś mnie kłuje w kolanie. Jakoś trening zrobiłam starając się je oszczędzać, ale zaniepokoiło mnie to. Nie bardzo podoba mi się łapanie kontuzji gdy wreszcie wpadłam w rytm treningowy :/ Cały wieczór ciaptałam to nieszczęsne kolano maścią z diklofenakiem, mam nadzieję, że dziś już będzie ok.
Co do reszty planów z poprzedniego wpisu to się sypło. Musiałam zostać trochę dłużej w pracy, bo mój szef zaplanował dwa spotkania na raz i siedziałam z gościem pół godziny gdy on na drugim końcu miasta myślał nad wymówką żeby odwołać to spotkanie bo drugie było ważniejsze. A o tym w biurze w ogóle zapomniał, był zdumiony moim telefonem. No jak z dzieckiem. Nie wiem jak ten człowiek przeżył bez asystentki zanim rozwinął firmę. Przecież on nawet kawy nie potrafi sobie zrobić i jak mnie nie ma to nie będzie pił cały dzień. Serio, powinnam dostać podwyżkę za myślenie za mojego szefa. W każdym razie nie poszłam odebrać paczek od rodziców, wróciłam prosto do domu robić trening i gotować obiad. Ale za to oglądnęliśmy finałowy odcinek "Czarnobylu". Jeśli jeszcze nie oglądaliście, oglądnijcie natychmiast. Genialny serial. No i książkę udało się dokończyć. 54 w tym roku :D
Co jeszcze miałam napisać...? Tyle chyba. Dziś po pracy lecę z Moim na szybkie zakupy bo nam się źródła białka (dla niedietujących: mięcho) pokończyły w domu. Pewnie weźmiemy coś szybkiego na obiad i pewnie Mój nie wyjdzie ze sklepu bez piwa :/ A ja na tyle silnej woli, żeby obejść się smakiem kiedy on popija tuż obok, nie mam. Dlatego dziś i Shred i boczki z Tiffany i rozciąganie albo jakaś szybka joga. Trzeba spalić to piwo zanim się je wypije ;)
A oto moje wczorajsze jedzonko:
Śniadanie: owsianka całonocna z siemieniem lnianym, jabłkiem i cynamonem
Lunch: bułeczka pełnoziarnista z serkiem topionym, ogórkiem i pomidorem
Kolacja: młode ziemniaczki z kurczakiem i wspaniałymi ogórkami konserwowymi w curry od mojej mamy
Trochę mi zabrakło kilku witamin i składników mineralnych, ale trudno. Nie może zawsze być idealnie.
A w tej chwili właśnie spotkała mnie miła niespodzianka. Nie odebrałam wczoraj paczek od rodziców, ale mój tato, który jest listonoszem i przychodzi do firmy, w której pracuję, podrzucił mi moje paczuszki :D Dwie, trzecia najwyraźniej wciąż w drodze. Oczywiście nie mogłam się powstrzymać i musiałam rozpakować...
Tak że ten tego. Dzień mi się wspaniale zaczął :) Lecę teraz obrobić pocztę i wracam dalej się z Wami motywować ;)
KochamBrodacza
10 czerwca 2019, 13:32Faktycznie szef powinien Cię docenić :)
aniloratka
6 czerwca 2019, 15:55mnie szef jutro odwiedza i nie wiem gdzie rece wlozyc :D
nomorefat
6 czerwca 2019, 13:35Zazdroszczę :) Zeby chociaż jeden dzień w miesiącu w mojej pracy tak wyglądał... A to ciagle zapieprz, który w zasadzie nigdy się nie kończy ;) Pyszne menu, chociaż rzeczywiście mało, ale tez jestem zdania ze bez sensu się zapychać na sile.