Dzień dobry, Vitalijki. Mam dziś beznadziejny humor. Staram się nad nim pracować, ale nie bardzo mi to wychodzi. Mam na pieńku z sąsiadami piętro niżej, co być może niektóre z Was pamiętają - sąsiedzi mieli w zwyczaju godzinami katować mnie dudniącymi basami, dzień w dzień. Przegięli gdy zorganizowali imprezę, a ja przy pozamykanych oknach byłam w stanie zrozumieć o czym śpiewa z ich sprzętu wokalista. Zadzwoniłam wtedy na policję, policja przyjechała i był spokój. Przez miesiąc, do kolejnej imprezy - wtedy znowu zadzwoniłam na policję (z tego co wiem równocześnie z dwoma innymi sąsiadami) i spokój nastał na dłużej. W międzyczasie urodziło im się dziecko i właściwie od roku miałam wreszcie w mieszkaniu ciszę. A tu wczoraj 21:00 a ja słyszę basy. Zapukałam w podłogę, przycichło, ale pół godziny później od nowa. To po 22:00 straciłam cierpliwość i znowu zadzwoniłam na policję. Nie wiem czy interweniowali, bo nie słyszałam, ale jakiś czas później muzyka ucichła. Tylko ja byłam już tak roztrzęsiona i znerwicowana, że z moich chaotycznych wiadomości Mój wyczytał, że zdecydowanie potrzebuję alkoholu i dobrej godziny przytulania na kanapie (wracał z popołudniowej zmiany o 23:00). Nie jestem z tego dumna, ale tuż przed snem wypiłam dwa piwa po bardzo do tej pory udanym dietetycznie dniu i dopiero potem się uspokoiłam na tyle, żeby pójść spać. W efekcie spałam 5 godzin i 7 minut, jeśli wierzyć mojej opasce, czuję się beznadziejnie i cały czas chodzę podenerwowana - czym to sama nie wiem. Wiem, że teraz powinna być chwila spokoju ze strony sąsiadów, ale i tak mam nerwy przed powrotem do domu jak przed maturą. Tym bardziej, że Mój idzie dziś na noc do pracy, czego nienawidzę. Nie pomaga też perspektywa kolejnych 5 nocnych zmian w ciągu półtorej tygodnia. Psychicznie jestem dziś w stanie totalnie beznadziejnym - a najbardziej mnie wk*rwia, że kompletnie nie mam ku temu powodów. Zidiociali sąsiedzi tak mi rozstroili nerwy, że cały dzień mam zj*bany...
Dobra. Wdech, wydech. Nie ma co nerwów tracić na tych buraków. Wdech, wydech. Końcówka poprzedniego tygodnia była taka sobie. W czwartek dorwałam się po obiedzie do ptasiego mleczka, czego totalnie nie rozumiem, bo nigdy specjalnie mnie do słodkiego nie ciągnęło. Ale Mój jadł, no i mnie skusił. W sobotę zaś byłam na urodzinach u babci. A wiecie jak to z babciami. "Kochanie, czemu nic nie jesz? jeszcze tej roladki nie spróbowałaś" i " synek, polej dziewczynom, bo puste kieliszki mają, ja nie mogę ale cieszę się jak wam smakuje". I tak przez ponad 4 godziny. Co było robić, pozwoliłam sobie nałożyć rolady, potem uznałam, że mniejszym złem będzie dorwanie się do miseczki z pistacjami i tak sobie chrupałam. Co nie zmienia faktu, że z 3000 kcal nabiłam. Beznadziejnie. W sumie odkąd ostatnio tu byłam poćwiczyłam tylko raz, w piątek. Średnie wyniki z ostatniego tygodnia, łącznie z dniem wczorajszym, przedstawiają się tak:
Czyli ch*jowo. Nic dziwnego, że waga skoczyła do 75,1 kg dziś rano...
Miałam nadzieję z nową energią zacząć nowy tydzień. No i zaczęło się nieźle. Wczorajsze menu przedstawia się tak:
Śniadanie: serek wiejski z ogórkiem, płatkami owsianymi i pestkami dyni
Lunch: grahamka z serem topionym, ogórkiem i pomidorem
Przekąska: baton proteinowy
Kolacja: kasza gryczana i chilli sin carne
Razem wyszło 1555 kcal... Tylko potem wpadły te piwa. Powstrzymam się od obrzucenia w tym miejscu moich zafajdanych sąsiadów epitetami na kilka stron. Razem z piwami wyszło 1985 kcal. Niby spaliłam więcej, ale jakoś ciężko się z tego cieszyć. Mój wczorajszy bilans przedstawia się tak:
Wczorajsze ćwiczenia to kolejny dzień drugiego poziomu Shreda Jillian Michaels i ABS z Mel B. Czego Cronometer nie policzył to ponad pół godziny skakania do muzyki z okazyjnym wybiegnięciem do kuchni w celu pomieszania obiadu - moja opaska twierdzi, że było ponad 300 kcal. Wtedy jeszcze miałam dobry humor :P
Jaki jest plan na dziś? Najfajniejszym punktem jest fakt, że nie muszę gotować obiadu, bo moje dietetyczne chilli wyszło na dwa dni. Tak więc odwalam robotę po najmniejszej linii oporu, bo serio nie mam nerwów się z ludźmi dziś użerać, wracam do domu, pewnie wrzucam baton energetyczny bo od lunchu już zgłodnieję trochę i ćwiczymy... Wiecie, wstyd się trochę przyznać... Miałam postanowienie, że rezygnuję z przesiadek na autobus w drodze do domu, tylko robię sobie codziennie 20 min spacerku od tramwaju. I w piątek tak poszłam, mimo upału. Ale wtedy byłam w spodniach. Wczoraj i dziś ubrałam sukienkę i niestety - o matko, ale wstyd - uda tak mi się ocierają o siebie, że ledwie do przystanku mogę dojść. O żadnych spacerach nie ma mowy. A w żadne z moich szortów się nie mieszczę. Kijowo. Spacer więc odpada, dlatego w planach dziś ponownie Shred i zdecydowanie coś jeszcze. Mam ochotę na pośladki z Mel B. Jeśli będzie mi się chciało, to dorzucę jeszcze albo znowu ABSy, albo boczki z Tiffany albo chociaż jakiś stretching. Wczoraj nawet mi ta absurdalna temperatura w treningu nie przeszkadzała - uchyliłam okna na przestrzał, żeby się zrobił lekki przeciąg i był dostęp świeżego powietrza, rozebrałam się do bielizny sportowej i ustawiłam wiatrak na najwyższą moc, żeby mnie omiatał wiaterkiem co chwilę. I jakoś poszło.
A potem trzeba jakiś miły wieczór zaplanować. Szkoda, że "miły" i "samotny" rzadko u mnie idą w parze. Jeszcze jak mam dobry dzień i dobry humor to nawet jest sympatycznie - puszczam sobie film, robię dobrą herbatę, albo wskakuję do łózka poczytać. Ale są takie dni, kiedy po wyjściu Mojego normalnie ryczę jak dziecko zostawione pierwszy raz w przedszkolu. I coś czuję, że dziś jest taki dzień. Nie mam problemu z samotnymi dniami gdy (rzadko, ale się zdarza) robi 12 godzin od 6 do 18 w niedzielę, nie mam problemu z samotnym popołudniem jak wczoraj - nawet się cieszę, że mogę spokojnie poćwiczyć i nikt nie czeka niecierpliwie aż go nakarmię. Ale noc... Z samotną nocą sobie nie radzę. Nie wiem, może peeling i maseczka, to zawsze miłe. Pewnie jakieś YouTuby. Może jakaś joga albo inna forma medytacji na uspokojenie. No i pewnie pójdę dość wcześnie spać, bo 5 godzin snu to o jakieś 3 mniej niż mój organizm potrzebuje. Co do diety, to dziś praktycznie identyczna jak wczoraj. Inną tylko mam bułeczkę i pewnie zamiast kaszy do chilli będzie ryż albo makron :)
Dobra, dziewczyny, uciekam pracować. Dzięki, że jesteście, i że mogłam się wygadać, od razu mi się humor poprawił :) Do zobaczenia niedługo!
lolaaa21
13 czerwca 2019, 08:37Ja słucham sąsiedzkiego anty radia prawie codziennie do południa, uwielbiam to zwłaszcza jak jestem po nockach :/ Gorszy problem mam z tym że sąsiadka nade mną uwielbia przyrodę, woda z podlewania kwiatków leci mi na moje pranie a w zeszłym roku była wojna o gołębie, które przylatywały na jej balkon (karmiła je) ale na moim były wszystkie ich odchody!! Przestała mi mówić dzień dobry :)
Cathwyllt
13 czerwca 2019, 09:18Współczuję. Niektórzy ludzie po prostu koło dobrego wychowania nawet nie stali i nie powinni mieć pozwolenia na mieszkanie w bloku - niech sobie chałupę w środku lasu postawią i tam robią co im się żywnie podoba.
lolaaa21
13 czerwca 2019, 10:16No dokładnie, najlepsze jest to że jak poszłam ze skargą to z fochem odpowiedziała : " powiem gołębiom żeby więcej nie przylatywały". Brak słów, musiało się skończyć skargami w spółdzielni.
nomorefat
11 czerwca 2019, 15:47Współczuje sąsiadów :( Moja koleżanka miała piętro niżej takie akcje ze wynajęła swoje mieszkanie i wynajęła dla siebie inne - chore potrafią być te sytuacje... Ja na szczęście mam cudnych sąsiadów i mam nadzieje, ze się to nie zmieni. Na ocierające się uda polecam posmarować antyperspirantem w sztyfcie - tak przeżyłam codziennie po 15k kroków przez tydzień w trakcie wycieczki objazdowej. Z rana posmarowane i działa cały dzień, ewentualnie można świeżo przed takim spacerem przed wyjściem z pracy maznac - i żadne ocierające się uda mi nie straszne :)
Cathwyllt
12 czerwca 2019, 08:37O dziękuję, sprawdzę patent! Dziś sukienka w praniu, bo mieszczę się w całą jedną i uparcie odmawiam zakupów bo po co jak schudnę :P Więc dziś założyłam rybaczki i jest git. Ale jutro mają być 34 stopnie więc bez sukienki ani rusz, to będzie okazja przetestować antyperspirant w sztyfcie. Problem w tym, że ja takiego nie używam - używam w sprayu, mam w domu tylko sztyft mojego chłopaka... Cóż, najwyżej będę pachnieć jakbym bardzo przyjemnie spędziła poranek xD
nomorefat
12 czerwca 2019, 11:38Ja tez smaruje męskim - pod pachy uzywam w aerozolu :D
KochamBrodacza
11 czerwca 2019, 13:38Nie dziwi mnie to, że sąsiedzi Cię denerwują. Ile można. Uśmiechu Ci życzę i lepszej połowy dnia :* heh Babcie to totalnie anty dietowe osóbki :D ale za to przekochane.
Cathwyllt
12 czerwca 2019, 08:34Przekochane, fakt. Ale strasznie ciężko było jej wyperswadować pomysł zamówienia pizzy, wtedy to bym chyba z 80 na wadze zobaczyła następnego dnia bo pizza to życie :D
KochamBrodacza
12 czerwca 2019, 17:58Taką pizzę to i ja bym wciągnęła :P
aniloratka
11 czerwca 2019, 13:10wspolczuje sasiadow :< ja tez zaczelam robic sobie spacery, wysiadam dwa przystanki wczesniej :D ale kiedy zaczelam to robic, podoga sie zepsula i ma padac przez dwa tygdonie. choc wczoraj bylam na silowni, bede sobie na biezni chodzic :P
Cathwyllt
12 czerwca 2019, 08:33Czyli dla chcącego nic trudnego :D Bieżnia ma coś w sobie. Ja zawsze darzyłam bieganie gorącą nienawiścią, a przez rok gdy miałam karnet na siłownię to bieżnia była moim najukochańszym sprzętem :)