Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Taka ja. Dziwna? Na pewno.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 17770
Komentarzy: 499
Założony: 26 grudnia 2013
Ostatni wpis: 12 lutego 2015

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
ToBeMyself

kobieta, 32 lat, Kraków

173 cm, 90.10 kg więcej o mnie

Wpisy w pamiętniku

14 stycznia 2014 , Komentarze (9)

Na początku ostrzegam, że wpis będzie długi. Muszę się wytłumaczyć sama dla siebie i uwiecznić to co zrobiłam, bym w podobnej chwili wróciła do tego i przypomniała sobie skutki...

Ale owijam w bawełnę. Piątek wszystko jak ma być, zdrowe menu, aktywność, wręcz wzorowo. Sobota menu wspaniale, ale mój ukochany Przyjaciel zaproponował na wieczór byśmy w końcu się "odważyli" i spróbowali tatara. Ja, jak to ja żądna przygód, nowych doświadczeń bez zastanowienia się zgodziłam. Menu przez dzień było idealne, żadnych słodyczy, nadprogramowego tłuszczu. Pojechaliśmy, tatar wręcz wyśmienity, a jak podany? No myślałam, że padnę, aż uwiecznić musiałam.


Dlaczego dopiero teraz spróbowałam tego smakołyku? Bo P na trzeźwo jadł surowego nie będzie :) Byłam kierowcą, P seteczkę na odwagę i poszło. 
Wróciłam do domu, troszkę brzuch pełen, ale wielkich wyrzutów nie miałam. Za to co zrobiłam w niedzielę to pobiło wszystko. Umówiłam się z P, że wpadnę do niego wieczorem, obejrzymy coś, pogadamy. Przez dzień menu idealne. Przyjechałam do niego około 20.00. Posiedzieliśmy, coś obejrzeliśmy, ale P zgłodniał. Wymyślił sobie KFC, ja oczywiście powiedziałam, że nie jadę i jak chce to niech sobie przywiezie na wynos. Wyszedł. Nie minęło 5 minut jak wrócił. Akumulator zawiódł, nie pojechał nigdzie. Facet jak to facet w lodówce piwo i światło. Zaproponował mi lampkę wina więc stwierdziłam, że w sumie to chętnie się napiję. Poszła jedna, druga, trzecia i nie wiem kiedy jak nie było już nic. Od popołudnia nie jadłam nic. Było już grubo po północy jak poczułam, że to wino musi ze mnie wyjść. Co ja wtedy przeżyłam to masakra. Jak mogłam być tak głupia i na pusty żołądek tyle wypić? Nie mam pojęcia, ale ja to ja więc w sumie nic nie powinno mnie już dziwić. Zostałam na noc, nie puściłby mnie o tej porze nigdzie samej. Rano po przebudzeniu wszystko mi się przypomniało, jak zakończyłam poprzedni wieczór. Nie powiem, że nie było mi wstyd, ale zna mnie i wie, że nie zdarza mi się coś takiego, więc w sumie zrozumiał. O 14.00 miałam mieć kolokwium. 10.00, a ja nawet w Krakowie nie jestem. Wsiadłam do autobusu, kanary, jadę do Krakowa i czuję, że nie dam rady. Szukałam w torebce jakiegoś plastikowego woreczka na wszelki wypadek. Było mi gorąco i zimno na zmianę. Pierwszy raz w życiu tak się czułam. Ratunku, ja nie dojadę. Dzieliły nie minuty od celu. Dworzec główny w Krakowie. Wysiadłam z autobusu i czuję jak nogi się pode mną uginają. Wsiadłam w pierwszy lepszy tramwaj i postanowiłam, że nie jadę na żadne kolokwium, jadę na mieszkanie i wszystko o czym marzę to łóżko. Dodam, że była godzina 12.00, ja nic nie jadłam od obiadu dnia poprzedniego. Kupiłam butelkę coli bo czułam, że potrzebuję cukru i że trochę jestem odwodniona. O ja głupia. Poleżałam godzinę ale postanowiłam pójść na to kolokwium. Ostatni raz robię coś takiego, ostatni raz piję. Jestem jakaś niezrównoważona! Przeżyłam ten dzień ale było meeeega ciężko.

Na uczelni mam taki młyn, że o aktywności poza marszem tam i z powrotem nie ma nawet mowy. Jedyne co mnie cieszy to przynajmniej to, że udaje mi się dietę trzymać (poza poniedziałkowym niejedzeniem do 15.00).

W piątek ważenie, nie mogę się już doczekać. Czuję, że spodnie są trochę luźniejsze, oby to pokazały cyfry. Liczę na promyk nadziei.

Więcej grzechów nie pamiętam...

Czekam cierpliwie, ćwiczę wytrwale...

10 stycznia 2014 , Komentarze (11)

Dziś po raz pierwszy uwierzyłam, że może udać mi się kolejny poziom w bieganiu. Jakoś tak mniej się zmęczyłam podczas biegnięcia, a marsz wydawał mi się zbyt długi. Wiem, że może się udać. Biegłam i myślałam, że głowę mi urwie, tak bardzo wiało. Na dodatek biegłam pod wiatr, a nie z wiatrem. Jestem z siebie dumna.
Dzień minął jakoś tak szybko. Około południa wróciłam z Krakowa. Ogarnęłam wszystkie sprawy związane z komputerem, ugotowałam obiad i tak zleciało.

Moja dzisiejsza pokusa:
- centymetr, patrzył na mnie i już miałam go w rękach jak powiedziałam, że to nie najlepszy moment (okres) i poczekam te kilka dni. Już się nie mogę doczekać. Słusznie?

Menu:
- śniadanie: bułka pełnoziarnista z pomidorem i mozarellą 
- 2 śniadanie: 2 wafle ryżowe z białym serkiem i ogórkiem
- nie wiem co: 2 szklanki soku ze świeżo wyciśniętych pomarańcz
- późny obiad: łosoś bez grama tłuszczu, warzywka gotowane 


Aktywność:
- trochę pomaszerowałam
- bieganie
- ciężarki: 50x10x10x10

Czekam cierpliwie, ćwiczę wytrwale...

9 stycznia 2014 , Komentarze (4)

Dzień zleciał nie wiem nawet kiedy. Ta uczelnia mnie wykończy. 
Szybki raport. 
Zbyt wiele zajęć aby dodatkowo ćwiczyć. Menu najzdrowsze z możliwych opcji. Dostałam okres więc ważenie znów się przesunie dopóki nie usunę z siebie całej wody i reszty. 

Menu:
- śniadanie: to co wczoraj
- 2 śniadanie: jogurt pitny
- obiad: uczelniany
- podwieczorek: marchewki surowe
- kolacja: (na bogato): duszona pierś kurczaka z porem, papryką i makaronem pełnoziarnistym

Aktywność:
- ponad godzina szybkiego marszu
- prezentacja na zajęcia (mam wrażenie, że to mnie najbardziej wykończyło dziś :P)

Czekam cierpliwie, ćwiczę wytrwale...

8 stycznia 2014 , Komentarze (6)

Wczorajszego dnia nawet nie komentuje. Wyszłam na uczelnię o 7.15 i wróciłam z niej o 20.15... Menu "raczej" zdrowe, ale jedyna aktywność wczorajszego dnia to marsz 40 min.

Dzisiejszy dzień już trochę lepszy.
 
Menu:
- śniadanie: 2 wafle ryżowe z konserwą i pomidorem, kiwi
- 2 śniadanie, pomarańcza, 2 wafle ryżowe
- obiad: uczelniany
- kolacja: sałatka hawajska z Salad Story

Aktywność:
- basen: 1 h
- marsz: 40 min

Dzień jak zwykle za krótki. Zajęcia miałam do piątej. Trochę zaczynam się już stresować tą moją pracą licencjacką. A może sobie wkręcam? Dam rade, jak zawsze. W sumie to nie mam o czym pisać, bo poza uczelnią to nic się nie dzieje. Sesja się zbliża... Ważenie się zbliża... Miało być w czwartek, a że wracam do domu dopiero w piątek po południu to ważenie przesuwam na sobotę rano. Cała drżę. Liczę chociaż na 2 kg mniej, ale lepiej nie będę na nic liczyć żeby się nie przeliczyć.
Wciąż czekam na okres, to już tydzień. Jak zwykle ten cholerny stres wszystko przesuwa. Do tego jeszcze te moje hormony. Robiłam badania w zeszłym tygodniu i nie były w normie. Zmienili mi dawkę leków. Mam nadzieję, że nie wpłynie to tak drastycznie na wagę. (nie mam tarczycy i codziennie łykam hormony, których lekarze jak dotąd nie potrafią ustabilizować)

Już nie truję. Trzymajcie się ciepło :)

Czekam cierpliwie, ćwiczę wytrwale...

6 stycznia 2014 , Komentarze (8)

Powrót do szarej rzeczywistości... Wróciłam do Krakowa. Od jutra zajęcia. Weekend odpoczywałam od ćwiczeń, od wszystkiego, ale dziś wróciłam i trzymam się całkiem nieźle. W głowie układam plan jak to wszystko ogarnąć żeby ćwiczyć, zdrowo jeść mimo tylu zajęć. Jutro zaczynam o 8 rano i kończę o 19.35. Pomiędzy 5- minutowe przerwy... 
Chyba jakoś to sobie opracowałam, ale będę zdawać relację na bieżąco. 
Przed chwilą ugotowałam ryż i warzywa żeby zabrać je ze sobą na uczelnie.
Rano zjem, później 2 śniadanie też, ale mam dylemat co z obiadem. Na uczelni mamy stołówkę z bardzo domowym jedzeniem. Jak myślicie lepiej zjeść ciepłe, domowe niż w ogóle. Prawda? Zawsze mamy kilka opcji do wyboru. Jasne, że nie będę wybierała schabowego, pieczonych ziemniaków itd... ale jakoś tak wiem, że nie do końca będzie to tak, jak ma być. 

Dzisiejsze menu:
- śniadanie: serek wiejski z połową pomidora
- 2 śniadanie: jabłko
- obiad: warzywa gotowane, pierś z piekarnika
- podwieczorek: 3 wafle ryżowe posmarowane serkiem, z chudą wędliną i kiszonym ogórkiem
- kolacja: (raczej wypełniacz po treningu) warzywa gotowane

Aktywność:
- bieganie
(od jutra uczelnia więc codziennie dojdzie około 40 minut marszu na uczelnie i z powrotem)

Ważenie coraz bliżej. Czuję dreszczyk emocji...

Czekam cierpliwie, ćwiczę wytrwale...

4 stycznia 2014 , Komentarze (7)

Kiedy minął ten dzień?
Przed południem popisałam trochę pracy. Później zdecydowałam, że pojadę na zakupy. Po drodze odwiedziłam Przyjaciela i powiedział mi "kochana znikasz". Wiecie co to dla mnie znaczy? Takie słowa. Jupi! On nie wie, że zmieniłam tryb życia i staram się zgubić zbędny balast. Ale mnie to podbudowało, to dopiero 9 dni. Wagę mam w łazience. Codziennie gdy tam wchodzę tak bardzo mnie kusi i mówi stań, zobacz. Tak chciałabym już zobaczyć czy coś się ruszyło, a z drugiej strony tak bardzo się boję, że nic nie drgnie, a tak się staram, tyle potu, wyrzeczeń. Sama nie wiem. Poczekam do czwartku i zobaczymy.
Dziś ćwiczeń nie było, nie miałam siły. Jak szłam na zakupy to czułam, że nogi odmawiają mi posłuszeństwa. Ale myślę, że na 7 dni 1 bez ćwiczeń to nie tragedia. Chyba kiedyś mięśnie muszą się regenerować. Mięśnie, jak to dziwnie brzmi z moich ust, mięśnie... Z jedzeniem też nie było najlepiej. Tzn. nie zjadałam nic niezdrowego, ale zjadłam za dużo i teraz czuję się taka ciężka. 


W końcu kupiłam dziś biustonosz do biegania. Kusił mnie taki tylko neonowożółty, ale niestety nie mieli rozmiaru.

Menu - zdrowe, ale zdecydowanie za dużo
Aktywność - shopping 

Czekam cierpliwie, ćwiczę wytrwale...

3 stycznia 2014 , Komentarze (5)

Kolejny dzień za mną.
Trochę leniwy.
Zawsze, gdy ćwiczę zastanawiam się co tu napisać i mam wrażenie, że wtedy wpadają mi najlepsze pomysły do głowy. Biegałam dziś. To już 5 raz. Zwolniłam trochę tempo, bo miałam wrażenie, że przesadzam i przy końcu nie dawałam rady. Dziś wszystko się udało.
Popisałam dziś trochę pracy, trochę to dobre słowo. Wymyśliłam dziś, że powieszę sobie na ścianie mapę "moich" Tatr, pozaznaczam szczyty, które już zdobyłam i wybiorę te, które chcę zdobyć w tym roku. Trochę tego było i już widzę, że trochę tego będzie. Gdy tracę siły podczas biegania myślę sobie: "Musisz dać radę, to wtedy w górach będzie łatwiej, dotrzesz dalej. To trening przed tym, co tak bardzo kochasz." Wtedy siły nie powracają, ale uruchamiają się jakieś uśpione, ukryte magazyny z siłą i jest lepiej, daję radę i biegnę dalej.

Wiecie co? Kupiłam bilety do teatru na 31.01.2014 r. Trzeba się trochę ukulturalnić od czasu do czasu. W głowie przez sekundę przeszła mi taka myśl, że może już do tego czasu będzie 8 z przodu. Ale ciiii....

Moje menu:
- śniadanie: to co wczoraj (wiem, że to już nudne, ale bałam się, że owoce mi się popsują więc je jadłam, jutro na pewno będzie coś innego)
- 2 śniadanie: sałatka (śledź, ogórek kiszony, grzybki marynowane, jajko, jogurt naturalny)
- obiad: dziś to zaszalałam, były dwa dania, zupa pomidorowa, której ugotowałam jak dla wojska, naturalna z pomidorków, zabielana jogurtem naturalnym, na drugie naleśniki (w cieście dla mnie oczywiście nie było cukru) z owocami tj. ananas, brzoskwinia (też ich napiekłam jak dla wojska)
- kolacja: pół ogórka, pół pomidora z łyżką jogurtu naturalnego (zjedzone po bieganiu)

Aktywność (trochę leniwie):
- tylko bieganie (może aż?)

Czekam cierpliwie, ćwiczę wytrwale...

2 stycznia 2014 , Komentarze (2)

1 tydzień za mną. Ciężko było? Jak cholera. Ważenie i mierzenie dopiero za tydzień. Dzień chyba dobry. Byłam dziś w Krakowie w bibliotece po książki do mojej pracy. Idzie mi to jak krew z nosa, ale jakoś muszę dać radę. 
Chciałam się pochwalić. Wczoraj mój brat zamawiał pizze i zapytał czy chcę, bo on stawia. Pierwszy raz w życiu odmówiłam! Zawsze nawet jak byłam na diecie jeśli ktoś proponował pizze nigdy nie odmawiałam. Tłumaczyłam sobie, że jeden dzień odstępstwa to nic strasznego. Zjadałam zawsze tyle, ile widziałam, bo wiedziałam, że wrócę na dietę i chciałam mieć ten smak "na zapas". Wiem, idiotyczne. A dziś mój kolejny sukces. Jak już wspominałam byłam z bratem w Krakowie. Wojtek jak to Wojtek oczywiście zgłodniał i stwierdził, że ma ochotę na KFC. Ja taka bardzo głodna, bo nie jadłam drugiego śniadania, a już dochodziła 14 widząca go w kolejce do KFC poszłam do Salad Story i zamówiłam małą hawajską. Wojtek kupił kubełek XXL, bo w domu czekał drugi brat bez obiadu. Nie wyobrażacie sobie jak całą drogę w samochodzie mi pachniało i jeszcze ten głodomór jadł przy mnie. Nie spróbowałam nawet małego, jednego kawałeczka! Gdzie też zawsze chociaż jeden musiałam skosztować. Jestem z siebie taka dumna
Miało być krótko, ale jak zwykle musiałam się rozpisać. Cała ja.

Moje menu: (mało dziś zjadłam posiłków, ale to przez ten Kraków i brak czasu)
- śniadanie: to co wczoraj
- późne drugie śniadanie: mała sałatka hawajska z Salad Story (uwielbiam)
- obiad: łosoś z piekarnika, brokuły gotowane polane sosem pomidorowym, który został mi z wczorajszego obiadu
- kolacja a właściwie taka przekąska po treningu (bo wyczytałam gdzieś, że nie ważne która jest godzina, ale po treningu Zawsze trzeba coś zjeść choćby miało to być pół jogurtu) więc zjadłam pół jogurtu naturalnego z garścią otrąb

Aktywność:
- rowerek 10 km
- Ewa Skalpel (jak robię Skalpel to marzę o bieganiu gdy nie mam sił, jak biegnę to marzę o Skalpelu, udana jestem)

Muszę się odprężyć więc biorę się za moje paznokcie. Kiedyś pokażę Wam kilka moich paznokciowych dzieł :)

Czekam cierpliwie, ćwiczę wytrwale...

1 stycznia 2014 , Komentarze (2)

Dziś szybciutko, bo nie mam weny...

Menu:
- śniadanie: to co wczoraj
- II śniadanie: owoc
- obiad: to co wczoraj
- podwieczorek: sałatka z ogórka w sosem sezamowym, czerwony grejpfrut
- kolacja: warzywa gotowane

Aktywność:
- rowerek stacjonarny 8 km
- ręce ciężarki 50x10x10x10
- mój 4 bieg, (najgorzej mi poszło z wszystkich moich treningów, przy 3 serii myślałam, że wyzionę ducha, masakra, ale skończyłam)

Życie poza "zmianą":
- kościół
- pisanie pracy
- chirurdzy
- pisanie pracy

Czekam cierpliwie, ćwiczę wytrwale...

31 grudnia 2013 , Komentarze (45)

Wiem, że już po Świętach, ale chciałam zapytać jak się Wam podobają moje tegoroczne ozdoby?

Choinki z piernika, nie powiem trochę mi zajęło czasu, ale ile przy tym odpoczęłam psychicznie to moje :)


I tak razy 14, dużo zamówień było w tym roku.


Pierniczki na choinkę też dały mi "odpoczynek".


I wreszcie świeczniki z cynamonu.



Co jest Waszym faworytem? Pozdrawiam.

Czekam cierpliwie, ćwiczę wytrwale...

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.