Właśnie sobie uświadomiłam, że jestem chora. Bo obżarstwo to choroba, obżarstwo kompulsywne. Zaczęło się niewinnie, jak większość nałogów, ciężko znaleźć mi konkretną granicę, ale trwa już około roku. Bo to nie tak, że pochłaniam większe porcje jedzenia na co dzień, podczas rodzinnych obiadów i lunch'y z przyjaciółmi- nie, wtedy jem normalnie, nie potrzebuję jedzenia. Dopiero gdy wracam do domu, siedzę sama w czterech ścianach i zaczynam czuć, że moje życie to zupełnie bezcelowa egzystencja i nie mam sił żeby się zebrać i coś zmienić- sięgam po jedzenie, a potrzeba wepchnięcia w siebie czegoś, czegokolwiek, jest silniejsza od myśli "krzywdzisz się". A potem nachodzi mnie ogromne poczucie winy, że przez to zawsze będę tak wyglądać i wszystko zwalać na otyłość. Wszystkim wydaje się, że gdybym chciała to bym schudła- tyle że ja nie jestem w stanie nad tym zapanować, mimo że nie odczuwam głodu. A przynajmniej fizjologicznego głodu, bo na pewno moim problemem jest "głód emocjonalny".
Tylko że nie chcę już traktować mojego życia jak "próby generalnej" i odkładania wszystkiego na czas "kiedy-już-schudnę-i-wszystko-będzie-układać-się-lepiej", bo już widzę, że coraz ciężej przychodzi mi podjęcie jakichkolwiek działań dążących do zmian. Jeszcze nie wiem co z tym zrobię, bo to chyba nie chodzi o samą dietę, mimo że na normalnej sylwetce zależy mi najbardziej (i wiem, że mówię jak osoba chora, jednak wciąż myślę, że jeśli schudnę to moje życie zmieni się na lepsze).
Nie chcę narażać mamy na koszty, bo nasza sytuacja finansowa nie jest jakaś kolorowa, więc spróbuję walczyć bez żadnej psychoterapii, mimo że to pewnie byłby najłatwiejszy start. Więc jeśli ktoś z Was miałby jakieś informacje, porady jak zacząć i walczyć z tym problemem- będę Waszą dłużniczką.