Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Mileczna

kobieta, 43 lat, Holandia

170 cm, 98.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

2 grudnia 2013 , Komentarze (30)

W sumie powinnam to podsumowanie zrobić wczoraj ,ale byłam tak podekscytowana tymi spodniami że o niczym innym nie myślałam. Znalazłam troszkę lepsze zdjęcie. Na tym różnica jest mega ,bo oba są z tej samej perspektywy. W każdym razie uświadomiłam sobie ,że rok temu ja te spodnie naciagałam tylko na łydki! O różnych rzeczach marzyłam ,że założę ale na pewno nie o tych spodniach. Wydawały mi się wręcz abstrakcyjnie małe. Raz mi tylko przyszło do głowy je założyć i utkneły tuż za łydkami - nie poryczałam sie tylko dzięki żartom męża ,ale nie żartował ze mnie tylko że spodnie głupie :)) Od wczoraj te spodnie są bardzo mądre i są bardzo moje!

Wygląda na to ,że te 2 tygodnie z lux_torpedowymi fitnessami wyrzeźbiły mi tyłek i brzuch!

Tak jak pisałam durna waga bez zmian ,no ale guzik w jeansach nie kłamie. Trzeba też przyznac ,że dietę trzymam. W łikend jest gorzej bo długie w łóżku wylegiwanie całkowicie zmienia czasy posiłków. Co do jakości jest ok ,ale zazwyczaj zamiast 5 daje rady zjeśc tylko 3. Wczoraj niestety skusiłam sie na chlebek na kolację. Mąż upiek taki pyszny ,że ciężko się było opanować. Ale obiecuje to dzisiaj spalić! W pracy już spokojnie tylko 2 kanapeczki. Nie mam kompletnie pomysłu na dzisiejszy objad :(( Maksymalnie mnie te spodnie zmotywowały. Jednak człowiek bardzo potrzebuje dowodów na to ,że trud się opłaca. Jest cudownie!

2 grudnia 2013 , Komentarze (20)

Niestety za nic w świecie mi sie nie uda dodać normalnie przepisu na vit. Mam mega dziś słaby internet. No ale nic w takiej formie mam nadzieję ,że też będzie ok. Mialam zrobic więcej zdjęć z samego przygotowania ale jak zwykle w sobotę przed "przyjeciem" wszystko na ostatnia chwilę. I nie wiem jakim sposobem ja sie wyrobiłam - ale się wyrobilam. Smakersy sa strasznie pyszne. w zasadzie miały byc w razowym nalesniku - niestety musiałam wybrać opcje tortilla ,bo po prostu brakło mi czasu. Myślę ,że własnymi nalesniczkami było by to o wiele pyszniejsze. Tak czy tak zasada łączenia smakersów jest prosta: na placek tortilli lub naleśnik nakładamy serek , na to szpinak (świerzy) i łosoś wędzony. Rolujemy i nabijając wykałaczki kroimy w plasterki. W necie są różne wersje serka. Ja zrobiłam na bazie sera feta taki jak dodaje się do hiszpańskich papryczek ostrych .Zatem tak technicznie to poniżej przepis na ten serek - jest naprawde pyszny!

Składniki (na serek do 8 placków tortilla)

2 opakowania sera feta

2 opakowania naturalnego serka (taki do smarowania kanapek ,na wybrałam zwykły ser Delicat z biedronki)

1/2 opakowania małego jogurtu naturalnego -opcjonalnie

3 ząbki czosnku (wyciśnięte przez praskę)

sól, pieprz, bazylia, szczypta wegety(opcjonalnie)

Wszystkie te składniki władowałam do miski i zblendowałam. Można też rozgnieść widelcem ,ale blenderem szybciej i mniej męcząco. Ja oprócz wersji z łososiem robiłam z salami i oliwkami (trzeba je posiekać niestety) , ze szpinakiem i gorgonzolą. Miały być jeszcze z suszonymi pomidorami ,ale zapomniałam o nich :))) Zatem ta wersja jeszcze przedemną. Ale nastepnym razem już zrobię naleśniki razowe :)

1 grudnia 2013 , Komentarze (38)

Impreza była absolutnie po same pachy. Z wróżenia z wosku wyszło mi ,że będę hodowcą owiec :))) Wszystkie moje smakersy były dietetyczne - głównie dlatego ,że zapomniałam powiedzieć mężowy żeby jakieś chipsy i paluszki kupił. No ja już jakoś o takich rzeczach nie myślę. Ale wyszło na to ,że gościom tego nie brakowało - a po za tym moje smakersy były przepyszne :)))

Waga oficjalnie wylatuje przez okno. Dlaczego? Bo jest kompletnie bez sensu. Wczoraj mi wypadły z szafy spodnie męże a czasów jego mega chudości. Jeszcze dwa tygodnie temu je przymierzałam i nie było absolutnie opcji żeby się w nich zapiąć. No i wzięłam te spodnie z nastawieniem ,że znowu się wkurzę a tu taka niespodzianka:)) Zapięłam się i to spokojnie.

W piątek byłam na szybciutkich zakupach. Po porządkach moja szafa zwyczajnie opustoszała. Mąż się ze mnie śmiał bo cały czas brałam za duże rzeczy do przymierzenia. No jakoś nie mogłam uwierzyć ,że dobry na mnie będzie rozmiar 38! Rebel ma jak nic zawyżoną rozmiarówkę ,ale kuźwa kupiłam 2 koszulki właśnie w takim rozmiarze - no szok na maxa. A potem jeszcze przymierzam te pomarańczowe jeansy i też dobre. Mężowi troszkę mina zrzedła na te spodnie bo latem ogłosiłam konkurs pt. kto pierwszy w nie wejdzie to je zgarnia :)))) No cóż ja zgarniam :))))
Reasumując waga wylatuje przez okno ,a ja przez drzwi z psem na spacer :)

29 listopada 2013 , Komentarze (22)

Przed nami łikend a ja jak zwykle jestem uskrzydlona po wczorajszych zajęciach z lux_torpedą. I sprawa najważniejsza: byłam znowu na zumbie i było extra :))) Faktem jest ,ze są to mniej hardcorowe zajęcia niz ten jej fatburning ale i tak zeszłam z "parkietu" cała zlana potem. Więc jeśli ktoś mówi ,że zumba go w ogóle nie męczy to chyba stoi w miejscu. Zresztą dzisiaj taki koment od koleżanki słyszałam z tej mojej nowej fali ,że ona zumby nie lubi bo nic jej po tych zajęciach nie boli. Wiem ,że w pewnym sensie zakwasy moga być wskaźnikiem dobrze wykonanego treningu ,ale moim zdaniem zumba jest świetnym treningiem aerobowym. Wielbicielki zumby przepraszam ,ale nadal nad zumbę bedę przedkładać bieganie :)) Co nie zmienia faktu ,że dla kogoś kto choć troszkę lubi tańczyć to zumba jest świetnym rozwiązaniem. A na swoim przykładzie moge powiedzieć dwie rzeczy: po pierwsze każdy instruktor prowadzi te zajęcia inaczej , po drugie - nie wolno sie zrażać po jednym razie ...po dwóch też nie :)))) Zajęcia zumby maja być przedewszystkim świetna zabawa ,a spalanie i wypacanie się ma odbywac mimochodem - pod waruniem ,że naprawdę ćwiczymy a nie szukamy pozycji w której uda nam sie nie zmęczyć :)

Dzis krótko bo ma tonę roboty. Więc wrzucam jadłospis i może później jeszcze cos skrobnę. @ w pełni ,wiec łikendowe ważenie raczej nie ma sensu...ale nie uprzedzajmy faktów.

 

 

28 listopada 2013 , Komentarze (29)

No tak się właśnie ostatnio zaczełam zastanawiać czy ja aby nie przesadzam z tym fit życiem. Czy nie zadręczam otoczenia zdrową żywnością i pleplaniem o ćwiczeniach i bieganiu. I doszłam do wniosku ,że NIE :)) Nawet zaczęłam pytać w pracy koleżanki o to i jednogłośnie odpowiedziały ,że jestem jedyna znaną im osoba na diecie ,ktora robi to jakoś "bezgłośnie". Bo owszem jak pytają co mam na talerzu to odpowiem , jak pytają co dzis ćwiczyłam to też odpowiem ,ale nie strzelam tą dietą na lewo i prawo. I w sumie jak tak zrobiłam rachunak sumienia od początku roku to ja się wręcz czasami chowałam z tym zdrowym jedzeniem :)) To też trochę głupie ,ale kiedy zaczynałam nie miałam ochoty słuchać komentarzy ,a nie rzadko zwyczajnie złośliwych uwag. Ale może wyjaśnię w końcu dlaczego ja się w ogóle zaczelłm nad tym zastanawiać. Ano dlatego ,że jak ja już sobie tak bezgłośnie schudłam te 18 kg to się u mnie w pracy zaczęła cała fala odchudzania.  No ale te koleżanki z "nowej fali" już tak bezgłośnie jak ja się nie odchudzają. I tak gdzieś od tych 2 misięcy non stop jest narzekanie ,że ktoś znowu przyniósł ciasto. Jak się jednej takiej odchudzającej zapytano czy na imieniny przyniesie cisato odpowiedziała : no marchewke chyba :))) Tak dla wyjaśnienia to w dziale panują dość miłe relacje i faktycznie - bo jest nas dużo - co rusz ktoś ma imieniny i to symboliczne ciasto przynosi. Nie myślcie ,że to nagle sie zaczęło - nie ,trwa czas cały tylko ja sie zwyczajnie temu postanowiłam nie dać ,a nie zakazać na całym świecie produkcji nie dietetycznego jedzenia. Już o tym kiedys pisałam ,że to tzw. nie zdrowe jedzenie jest tak samo niezbędne jak niebu potrzebne jest piekło ,a dobru zło. Całej tej drogi jaką przeszłam w tym roku nie traktowałam ,ani nadal nie traktuję jako jakieś piekielne katowanie się ,odmawianie sobie największych przyjemności itp. Zresztą jeśli doszłabym do wniosku ,że największa dla mnie przyjemnością w życiu jest no nie wiem zjedzenie frytek czy szarlotki to wybaczcie ,ale przestałabym sama siebie lubieć - to piekielnie płytkie przeżycie! Koleżanki z nowej fali  momentami już nawet analizują skład moich śniadań - czy są dostatecznie dietetyczne. A one nie mają być dostatecznie dietetyczne , tylko celujaco zdrowe! Choć nie bez znaczenia oczywiscie jest ich kaloryczność. Tak w ogóle to ja nie lubię myśleć i mówić o tym co robię  ,że jestem na diecie i strasznie się odchudzam. Nie , ja jem zdrowo i świadomie. Spędzam czas wolny uprawiajac sport bo dbam o siebie. Ech ... ogólna konkluzja tego wszystkiego jest taka ,że ciężko jest nie zwariować. I trzymam kciuki oczywiście za ta moją nowa falę ,ale niestety mimowolnie zastanawiam się kiedy porzucą te swoje mordercze diety :( Bo w mojej ocenie tak naprawde chodzi o to żeby zdrowo jeść ,a słowo DIETA nie oznacza nic innego jak SAMOKONTROLA. A więc chodzi o zapanowanie nie nad głodem ,tylko nad głową. Dobra kończę już to przynudzanie. Jeszcze wam tylko opowiem o jakiejś nagłej mojej słabości do białej czekolady z zeszłego tygodnia. Fakt raz poległam i zeżarłam kostke ,no ale potem stwierdziłam że nie mogę sobie tak pozwalać na to. Nie chodzi nawet o ta kostkę czekolady ,tylko o schemat : głowa sobie wymyśla nagle zjadłabym X i ja nie mogę jej natychmiast na to pozwalać. Więc zaczęłam robic takie ćwiczenie : nie odmawiam sobie tej czekolady absolutnie ,ale nie zjem jej teraz (zazwyczja mnie nachodziło wieczorem) tylko rano zaraz jak sie obudzę. I w pewnym stopniu szłam spać z poczuciem zaspokojonej zachcianki. Czy rano zjadałam ta czekoladę :NIE. Rano już nie było zachcianki i po prostu nie miałam ochoty.

Dzisiejsze menu. Troszki mi wyszło za dużo kalorii ,ale dziś 2h z lux_torpedą więc rozgrzeszam się.

 

27 listopada 2013 , Komentarze (18)

No jednak te kilka dni przerwy w dużym wysiłku wczoraj zaowocowało taką formą ,że sama byłam w szoku. Wyskakałam 2h z moją ulubioną lux_torpedą i w końcu spociłam się tak bardzo jak na biegu 10 kilometrowym! A świadość ,że dałam rady trzymała mnie aż do zaśnięcia. Już myślałam ,że od tych endorfin wylewających się nosem nie zasnę ...oj ja nie mądra :))) Tylko przyłożyłam głowę do poduszki i odleciałam jak złoto! Dziś jestem pełna energii ,pozytywnych wibracji i w ogóle mam moc.

Wczoraj przemyślałam sobie jeszcze raz sprawę pisania menu i ... jakoś na nowo się tym strasznie zajawiłam. Zrobiłam sobie arkusz kalkulacyjny do tego. No wiem ,że to już nie jest tak romantyczne jak notesik z żabą ,ale jest to bardziej przejrzyste ,łatwo powielalne i dobre do drukowania. Dla mnie w zasadzie aż tak dokładny plan nie jest potrzebny. Jednak w związku z tym ,że do końca roku postanowiłam się kontrolować na 100% będzie to pomocne. Poza tym postanowiłam jeszcze jedno podejście zrobić to diety męża...niestety jego zapał się skończył mniej więcej po 1 tygodniu. Jedyne co osiagnełam - chyba (bo w końcu nie siędzę nad nim cały dzień) - to zwiększenie liczby posiłków z 2 dziennie do 4. Jakości tych posiłków całkowicie kontrolować nie mogę - w zasadzie kontroluje tylko kolację :). Z reszta każda z nas wie ,że dieta wymaga SAMOkontroli. W ogóle doszłam do wniosku ,że to zaoferowanie pomocy z mojej strony zrobiło więcej złego jak dobrego.Bo zdaje sie ,że nastapiło "przeniesienie" odpowiedzialności na mnie ...a miało być dokładnie odwrotnie. Dlatego ogólnie postanowiłam z tym skończyć. Być może tylko dla spokoju sumienia chcę mu stworzyć jadłospis na cały tydzień. Jak z niego skorzysta to ok...ja nie - nie mam na to wpływu. Zatem plan jedzeniowy na dziś poniżej ... wczorajszy wypełniony w 100%. Zapomniałam dodać ,że tego wszystkiego wypijam co najmniej 1,5 L wody dziennie ... przy treningach z lux_torpedą to napewno węcecej :)))

Życzę miłego dnia!!! I pamietajcie - już tylko 35 dni do końca roku!!!

26 listopada 2013 , Komentarze (28)

Wczoraj jakieś miałam popołudnie smuteczków. Oczywiście wszystko z powodu @. Taki wiecie nastrój pt. "nikt mnie lubi i jest mi źle" ... mąż mnie wtedy głaszcze po głowie i się trochę ze mnie śmieje. No cóż - troche to ma racje :) Widać taki mój urok ,że mnie ta @ na jeden dzień opanowywuje i tyle. 

Nie mogę napisać ,że dziś z radością wstalam z łóżka i skowronek w duszy. Ale stwierdziłam z samego rana ,że dość tego! Nikt za mnie nie zwalczy tej niedorzecznej handry, nikt nie zepnie dupeczki i nikt nie dowiezie tego mojego super projektu do końca za mnie. Projekt jest prosty: zobaczyć 6 z przodu do końca roku. Wiem ,że to spokojnie wykonalne. Postanowiłam wrócić do pełnej kontroli - spiąć maksymalnie pośladeczki do końca roku i udowodnić sobie ,że jak to zaczełam to ja to skończe. A od stycznia ,wejść nareszcie w fazę stabilizacji oraz rzeźbienia ciałka. Oczywiscie teraz w żadnym wypadku nie zarzucam teraz fitnessu i biegania! Chce się po prostu jeszcze te 5 tygodni maksymalnie na sobie skupić. Tak żebym za 36 dni o godzinie 23:59 z całkowicie czystym sumieniem przywitała nowy rok. A przede wszystkim ze zrealizowanym planem w 100%! A najpiękniejsze jest to ,że coś takiego ma mi sie szanse przytrafić pierwszy raz w życiu - nie moge teraz tego zmarnować! Pierwszy raz w życiu jestem o włos od wypełnienia postanowienia noworocznego. Cel już majaczy przed oczyma ,trzeba tylko nie odpuścić. Nie dać się żadnym pokusom ani żadnym @ :) Do końca roku zostało tylko 5 tygodni - DAMY RADĘ i Sylwester 2013 będzie najbardziej spektakularnym dniem tego roku - dniem ostatecznego zwycięstwa!

A tytułem kontroli wracam do skrupulatnego planowania i pisania menu.

Plan na dziś

I śniadanie: 2 kanapki ( chleb razowy własny, serek naturalny do smarowania, 2 liście sałaty, 2 plasterki wędliny drobiowej, 1 pomidor koktajlowy duży, 2 łyżeczki pasty z ciecierzycy, 1/2 małej cebuli) w sumie 473 kcal

II śniadanie:  sałatka z tuńczyka (puszka tuńczyka w sosie własnym ,papryka, 1/2 małej cukinii, 4 liście sałaty, 7 grzybków marynowanych,  1/2 małej cebuli, jogurt naturalny) w sumie 468 kcal

Przekąska: grapefruit zielony 72 kcal

Objad - lekki bo potem fitnss: warzywa gotowane 100 kcal

Kolacja: udko z kurczaka bez skóry pieczone w piekarniku, pół woreczka kaszy jęczmiennej, 4 ogórki kiszone w sumie 383 kcal

To wszystko daje nam bilans 1496 kcal na cały dzień.

25 listopada 2013 , Komentarze (19)

Czasami po prostu trzeba sobie taki cheating day zrobić. Czemu sie nie oparłam ? Najlepszemu shishi w powiecie :)) Najedliśmy się jak bąki wczoraj. W zasadzie wybraliśmy tylko maki i californiamaki ,ale naprawdę z czystym sumieniem mogę polecić jako najlepszy shushi bar jaki znam. Doworzą do domu i nawet z dostawą można płacić kartą :) Ale do rzeczy: http://saijosushi.pl/  

Spędzilismy tam cały wczorajszy wieczór. Chłopaki się nie oparli także piwu ,ale damska część delektowała się zieloną herbatą z kwiatem wiśni - kolejna wyśmienitość. Chociaż teraz to żałuje ,że nie skosztowaliśmy także i sake :) Ale jakoś pomysł picia alkoholu na ciepło mnie nie przekonał. Z drugiej strony nie wiadomo kiedy będzie znowu okazja :) Towarzystwo się tak rozbawiło ,że już jesteśmy umówieni na ten łikend. Tym razem u mnie...już zaczynam menu wymyślać. Nie będzie to napewno sushi - bo takich delicji to ja nie przebije. Ale postanowiłam sushi zrobić za to na sylwestra.

Przyleciała @ więc z zaplanowanych bulgotów już niestety nici ,a wielka to szkoda bo tak się ochłodziło że nawet i sauna by nie zaszkodziła. No nic - trzeba przeczekać. Fitness spokojnie dam dzisiaj rady ,ale pewnie nic więcej. No może prasowanie ,bo od tego prania mi się cała sterta zrobiła. Ale jakoś mnie to zupełnie nie przeraża:)

24 listopada 2013 , Komentarze (19)

Wszystko wskazuje na to ,że od biegania i fitnessu polubiłam sprzątanie :))) Tak się wczoraj rozkręciłam ,że oprócz normalnego "domu na błysk" umyłam okna i zrobiłam pranie. Miałam jeszcze ochotę poprasować ,ale niestety brakło sił więc żelazko będzie musiało poczekać do jutra - bo dzisiejsze popołudnie jest jeszcze cały czas relaksacyjne. Wyczyściłam też szafę z za wielkich ubrań - mam baardzo dużo miejsca na nowe ciuszki :)
Zgodnie z obietnicą łikend spokojny. Były tylko spacery z psem ,wczoraj jeden a dziś drugi. Niestety się rozpadało i pies zachwycony nie był - wyszło na to ,że się pancia bardziej spacerem ucieszyła niż pies. Nie wiem czy ja mam jakoś zaburzony termostat czy naprawdę jest jeszcze całkiem ciepło. Choć wczoraj moje radio się odgrażało ,że już mają gdzieś być opady deszczu ze śniegiem. W śniegu jeszcze nie biegałam - zatem na to się też nie mogę doczekać. Dziś mijałam kilku biegaczy - oj zazdrościłam im bardzo bo bardzo lubię biegać w deszczu. Spacerować w deszczu tez lubię :))
Miłej niedzieli!!!

22 listopada 2013 , Komentarze (24)

Pierwszy raz na zumbe trafiłam prawie 2 lata temu - zupełnie przypadkowo. W tedy może jeszcze nie ważyłam 90 kg ,ale napewno byłam blisko. W każdym razie kondycji prawie zero i ogólny taki smutek w oczach. Już pewnie wspominałam ,że prawie z płaczem z tamtąd wybiegłam. Generalnie trafiłam przypadkiem bo nawet nie sprawdziłam na jakie zajęcia idę ,po prostu wlazłam na jakąs godzinę i już. Napewno nie byłam przygotowana psychicznie na te zajęcia ,ale przedewszystkim fizycznie. Wczoraj się po prostu dobrze bawiłam! Ale kurcze po 1 h fatburningu z lux_torpedą byłam już nieźle przymęczona i w połowie tej zumby przestałam zapamiętywać kroki :))) Stwierdziłam ,że nie będę robić siary i wszystkim mylić kroków ,podziekowałam i wyszłam - ale na pewno wrócę! Najbardziej lubię wywijanie bioderkami :) Zumbe też prowadziła lux_torpeda ,ale zdecydowanie zwolniła tempo - uśmiech pozostał. Tak czy tak konkluzja jest prosta: gruba ja dwa lata temu zupełnie innymi oczami na te zajęcia patrzyła. Dlaczego ja wtedy nie pojeła ,że nie da się tak z ulicy pyk zacząć super ćwiczyć? Odpowiedź jest raczej prosta. Ponieważ starałam się nie zauważać ,że mam spory problem z nadwagą nie ogarnełam także tego ,że moja dobra forma fizyczna tez już nie istnieje. Dlatego bardzo zachęcam wsztsrkich ,którzy sa na poczatku drogi żeby nie rzucać się od razu na podnoszenie ciężarów. Ja zaczęłam od prawie 4 miesięcy nordick walking. Początkowo chodziłam tylko 30 minut. Ale to 30 minut było codziennie. Kiedy doszłam do 2 h, po których nie byłam specjalnie zmęczona dopiero przyszedł czas na bieganie. Fitness w tym roku tak naprawdę zaczęłam gdzieś od maja. Kilka razy zrobiłam słynny Skalpel. Latem zaczełam chodzić do klubu ,ale tu też nie od razu pełna parą. Najpierw było raz w tygodniu. Potem dwa razy ,trzy razy... a w tym tygodniu byłam już 4 razy :) Przyszły zapowiada się równie aktywnie. Miałam możliwość kupienia extremalnie tanio karnetu i zamierzam go do ostatniej kropli wykorzystać :) Łikendzik relax ... obowiązkowy jest tylko trening perfekcyjnej pani domu. A'propos sprzatania to nie doczekałam się łikendu i już pierwsze rzeczy wyleciały z szafy. Niestety dwie ulubione koszule. Ale rozmiar 44 to w tej chwili zdecydowanie nie mój rozmiar. Gdyby ktoś był ciekaw to już jestem pełne 42 ,ale bardzo blisko 40 ... a zaczynałam od 46 będącego blisko 48 :)

Dostałam dzis od koleżanki do spróbowania pastę z ciecierzycy. Po prostu cudo. Wersji tej pasty jest pewnie tyle co kucharek. Ale zasada jest jedna ,zblendowana cicierzyca (gotowana lub konserwowa) z odrobina oleju i przyprawami. Koleżanka zrobiła wersje z pasta curry i szaleństwo: olej arganowy. Niesamowicie sycące. Ja po prostu zrobiłam z nia kanapeczki. Chlebek razowy od męża, liśc sałaty ,drobiowa wędlinka i na to ta pasta - no niebo w paszczy a do tego samo zrdowie!

A na deser super artykul od Wróblik1981 - no ja muszę się staranniej do niego stosować :)))) W sumie przeplatam trening cardio /treningiem siłowym ,nie pracują te same grupy mięśni. Ale plan na przyszły tydzień obejmie masaż albo bulgoty w środę.

http://www.kobietkibiegaja.pl/trening-biegaczki/artykul/trening-regeneracja-sukces 

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.