Byłam na wcześniej wspominanej rozmowie o pracę... I już dawno nie poczułam się taka... Mała? mało ważna? Zeszmacona? Kuźwa nie wiem jak to w ogóle nazwać...
Szłam tam z nadzieją na pracę w swoim zawodzie, może nawet na pół etatu, ale to wreszcie byłoby coś co jest moje!
Rozmowa zaczęła się troszkę dziwnie, bo Pani zapytała czy mogę powiedzieć coś o sobie poza tym co jest w CV...I co? oczywiście mówię, o stażu, o kursie dodatkowym... w teczce miałam dokumenty przygotowane, pokazałam jej... I nastąpiła konsternacja z jej strony... I teraz ona zaczęła wyjaśniać czego oni potrzebują....Tak, poczułam się znieważona i mentalnie spoliczkowana :(
Mam magistra... Składam papiery jako magister, oddzwaniają do mnie z miejsca, gdzie tym magistrem mogę być... i chcą, żebym po kilku dniach wdrażania ("jak pani chce to mogą być odpłatne" po tym jak zapytałam o fundusze) przyszła na staż roczny, po którym inie gwarantują mi zatrudnienia w żadnym kierunku. Miałabym siedzieć w recepcji i ewentualnie w razie potrzeby pomóc kolegom skoro mam mgr w tym kierunku. Już poczułam zapach mojej frustracji... Robiłam dobrą minę do złej gry. Jutro tylko w urzędzie potwierdzę to, że stażu nie dostanę w ogóle lub na tak długo i może most zostanie nadal otwarty w razie jakbym była potrzebna w zawodzie.
Rozmawiałyśmy o ciężkich warunkach pracy itp. o wykorzystywaniu pracownika ogólnie, ale nawet w sieciówce lepiej mnie traktują niż ona taką propozycją pracy :( Jeśli nic nie znajdę sensownego to zostanę w sieciówce, aż coś się ruszy... chyba, że oni mnie nie będą chcieli.
Już wypłakałam, żale a teraz się pochwalę :)
1/3 Testu za mną :D i na rozmowę zmieściłam się w eleganckie spodnie, które wcześniej były w talii za ciasne :D