Ale czuję się... źle. Pamiętacie jak w zeszłym roku tak długo chorowałam i jednym z objawów był dyskomfort przy przemieszczaniu się i oddychaniu? No to teraz mam to samo, tylko bez chorobowych objawów.
A wiecie skąd? Ze zignorowanego skurczu pod żebrami. Przedwczoraj nie dałam sobie rozmasować, a wczoraj wieczorem nie mogłam się już ruszyć. I jak sobie przypomnę jak latałam po lekarzach i byłam wściekła, że mnie osłuchują, a nic nie słyszą. Tylko, że wtedy to było chorobowe kombo i myślałam, że zapalenie płuc co najmniej.
A teraz to pierwszy i jedyny objaw i wiem co się dzieje. Tzn nie mam pojęcia jak to się mogło wydarzyć i czuję się pokrzywdzona przez los, ale przynajmniej wiem, że żaden lekarz nie robił mnie w bambuko.
Koleżanka uważa, że to jakiś uraz po tygodniach suchego kaszlu, niedoleczone i teraz ruszone. Tylko, że aż po takim czasie? Nie wiem, może. Jak wydobrzeję, biorę się za pilates! xD
Siedzę i cierpię sobie niekoniecznie w milczeniu. Smaruję i rozgrzewam, ale żeby konkretnie rozmasować to się jeszcze nie dam dotknąć... Ot, taka ciekawostka z żywota własnego.
Dieta trwa, chociaż apetyt trochę siadł.