Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

W końcu wzięłam się za siebie! :) Nie ma marudzenia, nie ma wymówek - trzeba działać! Znalazłam prezent od kumpeli z LO. Dostałam tego słonika na dowód, że różowe słonie istnieją, zwłaszcza takie z czerwonymi kokardkami ;D To mój prywatny symbol na to, że nie ma rzeczy nie możliwych ;) W kwestii odchudzania również.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 127780
Komentarzy: 2269
Założony: 30 października 2012
Ostatni wpis: 13 listopada 2024

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
kawonanit

kobieta, 38 lat, Warszawa

163 cm, 72.50 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

22 kwietnia 2024 , Komentarze (13)

Produktami zalecanymi w diecie przeciwzapalnej są:

- owoce jagodowe, wiśnie, porzeczki,

- brokuły, pomidory, papryka,

- jajka,

- strączki,

- pieczywo pełnoziarniste/kasze,

- ryby morskie tłuste (w ogóle duży nacisk na omega 3)

- niskotłuszczowy nabiał (ograniczanie tłuszczów zwierzęcych)

- orzechy/pestki,

- zielona herbata.

Pysznie, prawda? Duże pole do manewru, a jednak jeszcze nie dopięte na ostatni guzik. Zawsze z lekko kpiącą miną podchodziłam do stwierdzeń „muszę gotować każdemu co innego”. Wydawało mi się, że to wymyślanie, a teraz jestem w identycznej sytuacji i nie jest mi do śmiechu. Mąż nie może przyjmować takiej ilości błonnika. Jemu keto bardzo służyło również na jelita, a teraz zonk, trzeba się minąć z co najmniej jednym posiłkiem. Trochę dziwnie, ale żeby odżywianie dobrze służyło nam obojgu będzie trzeba tak zrobić.

Za miesiąc robię badania krwi. Zobaczymy jak tam moje niedobory. Daje mi to jakaś dodatkową motywację, żeby podciągnąć się w tym jak jadam. Jeśli wyniki wyjdą takie se, to przynajmniej będę wiedziała, że wina nie leży w tym, jak się odżywiam.

A dlaczego w ogóle dieta przeciwzapalna? Nie byłam do końca przekonana, czy powinnam tutaj wchodzić w aż takie szczegóły, ale jeśli jesteście ciekawe dlaczego tak bardzo się ze sobą ostatnio cackam i całe dnie spędzam na próbie wyjścia na prostą w chaosie myśli, to poświećcie chwilę, żeby przeczytać do końca.

Okazuje się, że mój organizm walczy z przewlekłym stanem zapalnym. Zazwyczaj przejawia się to sporym dyskomfortem w różnych częściach ciała i do niedawna uważałam, że wszyscy tak mają… O tym, że jestem w błędzie przekonałam się w listopadzie zeszłego roku, kiedy to problem eskalował do… no chyba nie przesadzę mówiąc, że do stanu zagrażającemu życiu. Trafiłam do szpitala z obustronnym zapaleniem płuc, z płynem w osierdziu i zatorowością płucną. Szybko zorientowano się, że zakrzepica ma nietypowe pochodzenie, więc postanowili mnie „tylko” leczyć, nie zagłębiając się w diagnostykę. Po kilku tygodniach wypisano mnie z furą skierowań i życzeniami szybkiego powrotu do zdrowia. Dosyć długo dochodziłam do siebie, jak to po tego typu zapaleniu płuc, ale już coś tam rozglądałam się za wsparciem specjalistów. Trafiłam do bardzo fajnej kardiolog, która prowadzi mnie bardziej jak POZ, ale i tak ją uwielbiam za podejście. Serducho szybko wróciło do normalnych rozmiarów, a tachykardia zdaje się być uspokojona lekami. Ścieżką typowo kardiologiczną zajmiemy się jak naprostuje się reszta. Po jakimś miesiącu spokoju duszność powróciła. Po badaniach dimerów i CRP – izba przyjęć i kolejna hospitalizacja. Tym razem na szczęście nie zator, ale nie wiadomo też co… Lekarz prowadząca była zaskoczona tym w jak niezłej jestem formie zważywszy na złe wyniki i proponuje, żeby skupić się na diagnostyce, a leczenie chwilowo olać, na ile sytuacja pozwoli. Zgodziłam się i podczas tygodniowego pobytu zajrzeli mi w niemal każdą dziurę skutecznie traumatyzując mnie na kolejne miesiące… Winowajcy jednak nie udało się znaleźć, jedynie zawęzić do „nieokreślonego układowego zajęcia tkanki łącznej” Tiaa….

Wyszłam ze skierowaniem na pobyt na oddziale reumatologicznym. Zgłosiłam się na kwalifikację w polecanym instytucie i tak czekam na telefon z terminem przyjęcia już drugi miesiąc (na cito oczywiście…). W międzyczasie powinnam szukać hematologa, żeby wykluczyć trombofilię oraz zmienić lekarza POZ, ale utknęłam w kombinowaniu jak to rozegrać.

O czym chciałam nadmienić to fakt, że dopiero jak nieco ochłonęłam po tych przygodach i zaczęłam bardziej rozumieć pytania lekarzy (bo były też takiego typu, czy lubię wychodzić na słońce…) dużo rzeczy mi się poskładało w całość. Dolegliwości miałam praktycznie od zawsze. Jednak w młodszych latach rodzina uważała, że nie chcę ćwiczyć na w-fie, albo migam się od obowiązków. Ile to razy słyszałam, że płuca nie mogą boleć w sposób, który opisuję. A i lekarze nie wydawali się być zainteresowani tematem nawet w sytuacjach kiedy zgłaszałam się z dusznością, bo przecież osłuchowo czysto… Nie chcę mówić, że odczuwam ból przez cały czas, bo zazwyczaj jest to dyskomfort o różnym nasileniu, jednak jest to stała rzecz. Codziennie gdzieś coś mi ćmi/wierci/siedzi/szarpie w różnych częściach ciała, najczęściej w szeroko pojętym tułowiu. Jak boli tak, że napier**la to już jest raczej taki level, że mam problem z przemieszczaniem się po mieszkaniu.

Do finału tej historii jeszcze daleko. A nawet jak już będę miała diagnozę niewiele to zmieni w moim życiu. Tych chorób raczej się nie leczy. Tylko objawowo (w moim przypadku będzie wiadomo, czy przy kolejnej duszności można podać antybiotyk, czy steryd). Co by to nie było zalecenia będę miała te same, czyli:

- stosować się do diety przeciwzapalnej,

- pozostać pod opieką lekarza,

- unikać stresu,

- być aktywnym, ale się nie przemęczać (mój ulubiony punkt).


No to już wiecie tyle co ja ;)

21 kwietnia 2024 , Komentarze (8)

Bo czas przecież i tak upłynie...

Ciągle mam mentlik w głowie. Zbyt dużo analizuję i skupiam się na rzeczach, na które nie mam wpływu. Zapętlam się we wszystkim, przeżywam, a i tak gucio z tego wszystkiego wynika.

Próbuję się skupić na tym, na co faktycznie mam wpływ, chociaż za bardzo na tym polu nie idzie poszaleć. Pewnie dlatego wolę analizować po raz enty, jak to dziwnie się wszystko ostatnio układa. Ten galop i chaos myśli dziwnie wypada przy zewnętrznej, totalnej stagnacji. I chociaż przecież nic nie robię to gubię się strasznie w chceniach, powinnościach i szarej codzienności. Do wpisu siadam nie wiem który to raz... Za każdym z nich wychodzi z tego dziwny bełkot, niezrozumiały nawet dla mnie.

Dlatego postanawiam pisać codziennie. Może w końcu uda mi się to wszystko ułożyć. Pamiętnika nie zamykam, bo może okaże się, że ktoś miał podobne doświadczenia? Nigdy nie pogardzę dobrą radą, ani też krytyką, że znowu zapętlam się do kwadratu i czas zluzować ;)

No i przede wszystkim czytają mnie cudowne osoby, które w najmniej oczekiwanym momencie potrafią podnieść na duchu na maksa. Jesteście wspaniałe! Nie zmieniajcie się! 

A na czym polegają wspomniane małe kroki? Dosłownie na krokach :) Przestałam się przejmować, że pewnie dziwnie będzie wyglądało, że łażę sobie wzdłuż ulicy w te i wewte. Robię w ten sposób szalone 4 km dziennie ;D Dłuższe dystanse są na razie niekomfortowe, zatem zostaje mi ta nieszczęsna ulica... Zamówiłam też dzisiaj rotor (taki rehabilitacyjny rowerek składający się z samych pedałów). Liczę, że pomoże mi zadbać o stawy.

Ciągle nie umiem ułożyć diety tak, żeby z przyjemnością i bezproblemową ją kontynuować. W tej chwili już nawet nie o kilogramy się rozchodzi, a o zdrowie, a ja jak ten ostatni dureń uciekam w słodycze. Czas z tym skończyć. Jutro pociągnę ten temat, albo o czekających mnie wizytach lekarskich... Chciałabym przyjąć strategię - jeden problem na raz/jeden dzień/wpis na Vitce ;]

27 marca 2024 , Komentarze (6)

Po pierwszym tygodniu schudłam 100 g 😅 ej, no co? Nie jest źle! Jest moc!! 😁

Zważywszy, że to początki, jestem przed okresem i to podejście do diety jest "ucieczką od prawdziwych problemów" uważam, że idzie mi zacnie. Przejadłam się tylko 2 razy.

Okazuje się, że ja doskonale pamiętam, jak to się robi. Jestem w stanie wyczaić moment osiągnięcia sytości. Dotychczasowy problem polegał na tym, że zdobyłam mistrzostwo w ignorowaniu go 🫣

W zeszłym tygodniu zadbałam o to, żeby jeść 3 posiłki dziennie. Pomiędzy nie sięgałam nawet po jabłka. Te zjadałam sobie przy posiłku. Pilnuję też porcji orzechów i pestek. Wydzielam sobie 😆 w ten sposób jem ich tylko tyle, co sobie zaplanowałam, a nie całą paczkę.

Ograniczanie tłuszczów zwierzęcych idzie tak se, ale idzie. Kwestia wypracowania sobie nieco innych przyzwyczajeń w kuchni. 

Po miesiączce pomierzę się i będzie to taki bardziej oficjalny start. Uważam, że ta metoda będzie bardzo czasochłonna, ale szybkie efekty zdobywałam już nie raz... na krótko.


24 marca 2024 , Komentarze (14)

Szykując ten wpis zaczęłam się nad tym zastanawiać. Wczorajszy dzień sprawił, że poległam, czy jednak tak powinno być? 

A jak to wyglądało?

Dzień na mieście spędzony z koleżanką. Zazwyczaj oznacza to sporo ruchu, ale również sporo jedzenia. Nie inaczej było tym razem. Przełaziłyśmy 9 kilometrów w między czasie odwiedzając kawiarnię i pizzerię. W kawiarni poza kawą wzięłam też sernik. Na tamten moment jeszcze tego nie rozkminiałam. Niestety ciacho było paskudne. Nie odpowiadał mi ani smak, ani tekstura wypieku, ale...  zjadłam. Dlaczego? Bo zapłaciłam? Bo dawało trochę słodyczy? Od tego momentu wskoczyłam w myślowy kołowrotek, ale widać samobiczowanie było niezbyt skuteczne, bo ochoczo wkroczyłam do pizzerii. Skuszona reklamą zamówiłam zapiekany makaron. Tu czuję się w zgodzie z samą sobą, nie rozumiem tylko dlaczego wzięłam do tego sok (pewnie nektar).

Generalnie na wyjściach tego typu potrafi być bardziej przekąskowo, bo kuszą mijane lodziarnie i knajpki. Nie mam do siebie pretensji o rodzaje złożonych zamówień. Nie uważam, żeby sporadyczne ciacho do kawy i opływający kaloriami obiad miałoby się na mnie natychmiastowo zemścić i wszystko zniweczyć. Uważam też, że w jedzeniu intuicyjnym jest miejsce na wszystkie jego rodzaje. Powinniśmy przy tym zwracać uwagę na składy i osobiście jestem za tym, żeby wracać do cukru, który nasz organizm zna, a nie słodzików. Fakt, aktualne badania dowodzą, że większość z nich jest neutralna dla trzustki i gospodarki cukrowej, ale... znam za dużo osób, które reagują na nie kiepsko np. jelitowo. Ale to jest materiał na inny wpis, nie chce się teraz zapętlać w tym co chcę przekazać. 

Wracając do tego nieszczęsnego sernika. Jestem na siebie zła, że go zjadłam nie dlatego, że to było ciastko, tylko dlatego, że zrobiłam to chociaż w ogóle mi nie smakowało. To pierwszy minus. Drugi jest taki, że pozwoliłam myślom odpłynąć w kierunku wiecznej (płonnej) analizy na tak długo. Na upartego mogłabym dorzucić trzeci minus w postaci soku, bo zwyczajnie nie był to najlepszy wybór z dostępnych opcji. 

No i ciągle nie wiem, czy wróciłam z tarczą, czy na tarczy...

Ale fajnie było 😊

21 marca 2024 , Komentarze (13)

Doświadczenia dietowe ostatniej dekady bardzo mnie zepsuły. Myśląc o tym, jak powinnam zmienić swoje odżywianie, podświetlają mi się w głowie neonowe hasła typu "nie łączyć węgli z tłuszczami/prowadzić dzienniczek/nie jeść węglowodanów/przyspieszyć metabolizm/pilnować kaloryczności posiłków i makr/a może post/wysoka aktywność/itd...". Zapętliłam się w tym wszystkim tyle razy, że na prawdę nie ogarniam. I zastanawiam się dlaczego. Dlaczego do 26 roku życia nie miałam żadnych problemów z odżywianiem, a potem nagle zaczęłam się przejadać...? Ale może zostawy kwestię "dlaczego", skupmy się na tym, jak do tego wrócić. Prościzna 😅

Skoro kiedyś potrafiłam jeść wszystko i zachowywać umiar, niby dlaczego nie mogłabym tego robić znowu? Wiem, że przede wszystkim muszę zaprzestać wewnętrznych negocjacji. Nie mogę ignorować tego punktu, w którym czuję, że się najadłam i brać dokładkę, bo "takie dobre/wyjdę na dłuższy spacer i spalę/muszę zjeść na zapas, bo coś tam". Muszę zacząć jeść kiedy czuję głód, a nie dlatego, że nadeszła pora posiłku.

Tylko tyle i aż tyle.

Na razie to tylko kilka dni. Nie czuję zbytnio różnicy, ale nie jestem też głodna (chociaż jem znacznie mniej). Wymaga to samodyscypliny i takiej refleksji "czy to już?" 🤣 Staram się nakładać mniejsze porcje i mam w sobie takie wewnętrzne przyzwolenie, że jak nie pojem to sobie dołożę. Jak na razie ani razu nie musiałam tego robić. A jakbym miała więcej na talerzu to pewnie bym zjadła, bo... pomijając, że jestem łakoma 😅 to tak mnie wychowano.

Zobaczymy, jak długo uda mi się utrzymać ten stan bycia szczerą z samą sobą i czy przyniesie to wymierne efekty.

27 lutego 2024 , Komentarze (15)

Ugrzęzłam w marazmie. Doskonale wiem ile w tej chwili mam opcji i możliwości. Całkiem możliwe, że taka okazja się więcej nie powtórzy. Pomijając oczywistość (trwająca diagnostyka), przytrafiło mi się to w idealnym momencie (o ile w ogóle można tak powiedzieć). Oszczędność pozwalają zająć się procesem bez stresu o finansowe aspekty życia, a fakt, że zrezygnowałam z pracy tuż przed tym, jak to wszystko się zaczęło - nie mam wyrzutów sumienia, że zalegam na L4. Do życia zawodowego wrócę po diagnozie, jak już będę miała pewność, że nie będzie trzeba latać po tylu specjalistach, nierzadko z dnia na dzień. O szpitalnych hospitalizacjach nie wspominając...

Ale do rzeczy. W końcu czuję się dobrze. Mogłabym wziąć się za spacery, zwiedzanie okolicy, wzbogacić życie kulturalne (muzea, wystawy i te sprawy). Przecież w końcu mam czas, wakacje od obowiązków dorosłości. Chciałam iść do dietetyka, wspomóc zdrowie od tej strony i schudnąć.

Nie umiem zrealizować żadnej z tych rzeczy. Jak mnie zmarazmowało tak trzyma. Czekam na diagnozę, jak kania dżdżu. Doskonale wiem jak bardzo naiwne jest to podejście..., ale czekam.

26 stycznia 2024 , Komentarze (4)

Dieta śródziemnomorska nieco mnie przerasta. W ogóle liczenie i skrupulatne bilansowanie posiłków jest dla mnie trudne. Nigdy nie robiłam tego na poważnie, jedynie orientacyjnie. Łatwiej było mi ograniczyć węglowodany i z przyjemnością obserwować jak waga spada. Nie liczyło się nic poza tym.

Jednak teraz chodzi o coś więcej, a zanim trafię do dietetyka mogę albo narozrabiać w swoim odżywianiu, ale wspomóc organizm w zdrowieniu. 

Ograniczanie mięsa stwarza mi dodatkowe kłopoty. W końcu bardzo dlugi czas było podstawą większości moich posiłków. Teraz czas na strączki. Jak trudne to może być...?

A tłuszcze? We wszystkich jadłospisach figuruje awokado (tylko raz w życiu udało mi się kupić dobre awokado...). 

Ta dieta wygląda bardzo przyjemnie i apetycznie. W chwili gdy ją rozgryzę powinno być pięknie xD

25 stycznia 2024 , Komentarze (2)

I tak znowu wylądowałam w szpitalu. Tym razem zaproponowano mi diagnostykę zamiast leczenia. Zgodziłam się. Niestety i tak wyszłam bez diagnozy za to z drobnymi niusami, z ktorymi w większości na razie i tak nic nie zrobię.

Temat diety wraca jak bumerang. W zaleceniach mam dietę śródziemnomorską (ogólnie mówiąc przeciwzapalną). Biorąc pod uwagę aktualne niedobory, ogólny słaby apetyt i fakt, że dieta może bardzo pomóc postanowiłam nie brać się za to sama. Pewnie jeszcze z jakiś tydzień zanim zacznę wychodzić z domu, ale jak już zacznę to mam na liście dietetyka do odwiedzenia.

W pozostałych zaleceniach mam min 30 min aktywności dziennie, ale mam się oszczędzać i nie przemęczać. Nie bardzo wymyśliłam jak by to miało wyglądać w praktyce.

Plan doraźny - jeść rozsądnie do konsultacji z dietetykiem. Codziennie testować granice - nie ma co się bać. Poprzednio byłam baaardzo ostrożna, a i tak rzut choroby rozłożył mnie na łopatki. Ciągle nie wiem co się dzieje i jest to mega wkurzające, jednak wniosek jest jeden. Uważam, nie uważam, nie znam dnia, ani godziny jak mi znowu dowali, więc nie ma co tak bardzo na siebie chuchać.

6 stycznia 2024 , Komentarze (6)

Nie, zdecydowanie nie takich słów spodziewałam się po lekarzu. A już zdecydowanie nie takich potrzebowałam! Co usłyszał mój wewnętrzny leń? "Jesteś taka biedna... Wszystko ci się należy. Siadaj na pupie, jedz co chcesz, nie nadwyrężaj się w żadnym aspekcie!".

Mam nie stresować organizmu odstawieniem węglowodanów. Zamiast tego mogę przecież nieco ograniczyć porcje i jeść rozsądnie... Tiaaa, bo to zawsze u mnie działało. Dobra, mniejsza, najwyżej nie schudnę teraz. Nie jest to jednak powód, żeby zajadać się ciastkami. Ciągle mogę wiele zdziałać w temacie. Przede wszystkim mogę postarać się nie utyć przez ten czas 😅 tak na dobry początek.

Ciągle fantazjuję o bieżni. Nie wiem kiedy dotrę do sklepu, ani czy będą mieli rozstawioną magnetyczną. Skłaniam się ku zamówieniu w ciemno... Heh, nie powinnam tego robić.

1 stycznia 2024 , Komentarze (6)

Nowy rok, nowa ja? Nie tym razem. Raczej kontynuacja kołowrotka wpędzonego w ruch w listopadzie. Wyjątkowo chciałam dodać wpis pełny dumy, że tym razem nie planuję, a już działam, ale... leniwa jestem.

Wiem, że potrzebne są wielkie zmiany. Muszę przewartościować rutynę dnia i to w sposób, który ostro pojedzie mi po komforcie. Mówi się, że jedna zmiana na raz, bo łatwo się zrazić. A ja muszę wszystko...  bo baaardzo bym chciała, by pierwsze pół roku dało jak najlepsze wyniki. I żeby była jasność, nie o wagę mi chodzi, a takie parametry jak cisnienie, puls, ogólnie mówiąc krew. W czasie tych 6 miesięcy będą mi często zaglądać w każdą dziurę. Lepszej motywacji do poprawy siebie nie znajdę.

A co zrobiłam do tej pory? 

Odstawiłam alkohol. Chociaż tyle. Testuję piwa bezalkoholowe i na moje szczęście to nie to co kiedyś. Coraz więcej smakuje jak piwo. Czyli ta kategoria nie wymusiła na mnie zbyt wielkiego wysiłku...

Co powinnam zrobić?

Oczywistość - wrócić do diety ograniczającej węglowodany. Bezstresowo na niej chudnę, a docelowo cukier powinien oddalić się od górnej granicy normy.

Po drugie - ruch. Moja aktywność jeszcze nigdy... aż tak bardzo nie istniała. Samo chodzenie będzie jak najbardziej super. Rozważam bieżnię magnetyczną, ale to dopiero po przetestowaniu takiej w sklepie. Inny rodzaj aktywności wdrożę później, po tym jak ćwiczenia oddechowe nie będą sprawiały tyle wysiłku, a i tak zamierzam zacząć od rozciągania.

A co będzie najbardziej wymagające? To ta podchwytliwa rzecz, którą miałam zająć się już wielokrotnie, ale jak zagłębiałam się w temat to porzucam koncept, bo wiedziałam, że... jestem leniwa. Czym jest ta tajemnicza kategoria? Sen. Zadbanie o długość i jakość snu rozwiąże wiele moich problemów. Ale! Ten właśnie punkt będzie wymagał wprowadzenia największej ilości zmian. Najbardziej aktywna jestem w pierwszej połowie dnia. Ogarniam co jest do ogarnięcia, a gdy mam wszystko pozałatwiane - siadam i "odpoczywam". Czyli oglądam, czytam, wyszywam. Tylko ta ostatnia czynność nie wymaga gapienia się w ekran. A tą czynność warto wyeliminować na kilka godzin przed położeniem się. Czyli co? Najlepszym wyjściem będzie podjęcie jakiejś aktywności (np. marsz), a potem prysznic, maseczka, balsamik. I teoretycznie będę gotowa do spania. W czym problem? Jestem leniwa xD tak bardzo lubię nic nie robić wieczorami i sobie pogonić przy serialu... Heh. Ile wysiłku będzie wymagała ode mnie ta zmiana, wiem tylko ja.

To by było na tyle. Tylko tyle i aż tyle. Mam nadzieję, że kolejny wpis będzie już zawierał konkrety, a nie tylko gdybanie...

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.