Praktykując relaks podczas spotkania towarzyskiego nad Wisłą, wróble chciały mi się dobrać do babeczki z malinami. Były urocze, a przy tym niezwykle napastliwe. Najpierw pojawił się jeden, potem następny, a przy kolejnym mrugnięciu było ich już kilkanaście! Tak wiem, nie wolno dokarmiać ptaków takimi specjałami, ale jak mi obsiadły talerzyk z okruszkami nie umiałam zmusić się, żeby je przegonić... (Nie umiałam też zmusić się, żeby nie zamówić żadnych ciastków... Dieta przeciwzapalana, tiaaa...)
Przeszłam 11 km. Mam nadzieję, że nie przesadziłam i jutro przemieszczanie się nie będzie sprawiało problemów. Ćwiczenia na rotorku w związku z powyższym dziś odpuszczę.
Zasypiam na siedząco... Chyba dobrze się dotleniłam :D
Janzja
5 maja 2024, 13:39O i jaka wróblowa przygoda :D bardzo dobry spacerek! Mi udaje się znów przypominać sobie o tym, żeby czasem zatrzymać się na jakąś fotkę - oczywiście kwitnące krzaczki mi o tym przypomniały :)
Tojotka
27 kwietnia 2024, 22:12Rozumiem doskonale, pamiętam jak rok temu idąc samotnie na Czerwone Wierchy dokarniałam po drodze sójkę. Leciała za mną cholernica długi kawał i nie przyjmowała argumentów, że ptaszyska nie jedzą chipsów (zresztą, dziewuchy też nie powinny 😁).
PACZEK100
27 kwietnia 2024, 19:53Też bym nie przegoniła:D