zmiana planów. z własnej, nieprzymuszonej woli spędzę u Lubego jeszcze tydzień. skończyliśmy wszystkie możliwe kampanie w M2TW i teraz namiętnie gramy w Half Life i dodatki. znaczy się A. gra, ja mu kibicuję i podsuwam kawkę oraz wafelki.
dietetycznie raz jest lepiej, raz gorzej. ale efekty pofolgowania sobie staram się zniwelować długimi spacerami i turlaniem po dywanie karimacie.
brakuje mi wagi. kurczę. brakuje mi jej jak cholera. mojej ślicznej błękitnej elektronicznej wagi w szare kwadraty. z funkcją pomiaru różnych dupereli. i brakuje mi coponiedziałkowego hop. a najwcześniej zważę się dopiero 17 lutego, bo po powrocie od Lubego zawsze daję sobie tydzień na unormowanie wagi, funkcjonowania jelit i na powrót do stałych godzin posiłków.
niestety na ostatnim punkcie A. całkowicie poległ, choć obiecywał, że zadba o to. śniadanie jemy koło 10:15, potem długo, długo nic i dopiero obfity obiad około 16:00 i on jeszcze się opycha po 21:00, a ja sączę herbatkę ze słodzikiem dla towarzystwa.
za to stał się wyjątkowym faszystą jeśli chodzi o wyjadanie z lodówki. sprawdza, co wyjmuję i jeśli coś nie jest przeznaczone do przygotowania obiadu, zabiera i sam zjada.
kupiłam arcymodne i ultraciepłe "skandynawskie" legginsy. babka w sklepie zarzekała się, że ciągną się bosko i na mój zadek będą w sam raz. w domu niestety klapa. poczekają na przyszły sezon, bo niestety zwrotu kłamczuszka nie przyjęła.
trzymajcie się, idę poczytać Wasze pamiętniki. :*