Wczoraj zlazłam wreszcie z kanapy i poszłam do pracowni. Artystyczne działania przyniosły mi radość. Tego mi było trzeba by się obudzić. Z powrotem nabrałam wiatru w żagle i działam. Pomogła mi też Maja. Pracuje mi się fajnie. W pracowni jeszcze aż tak zimno nie jest. Podgrzewam grzejnikiem elektrycznym. Na razie to wystarczy. W zimie jeśli będą tęgie mrozy z pracowni nie da się korzystać. Myślałam o tym, żeby założyć w niej grzejnik centralnego ogrzewania, ale to by było zbyt skomplikowane, bo znajduje się w innej części domu. Nie ma jak doprowadzić rurek.
Dziś po południu też coś podziałam. W przerwach mam zamiar zabrać się za sprzątanie po kątach w kuchni. Do świąt jeszcze daleko, ale ja nie mam kondycji by wszystko robić w ostatniej chwili. Sprzątam więc po kątach już od września. Tak po trochu. Po jednej półce. Nie znoszę tego robić i z wyjątkiem szafy po kątach czyli półkach generalne porządki robię tylko raz w roku. Trudno perfekcyjną panią domu nie jestem i już nie będę. Z resztą nigdy nie miałam tego typu ambicji. Według mnie dom jest do mieszkania, a nie do sprzątania. Ma być wygodny dla mnie i zwierząt, a nie reprezentacyjny. To kwestia podejścia i priorytetów.
Maja jest cudowna. Nie pojmuję jak można wyrzucić zwierzę, ale najpierw rozpieścić a potem wyrzucić? Tego to już nie rozumiem zupełnie. Chyba trzeba być jakimś psychopatą, żeby tak zrobić...