Zbierałam się do popełnienia tego wpisu przez kilka miesięcy, no ale jest. Uwaga, będzie bardzo smutno.
Nie było mnie tu ponad cztery lata i z bólem serca pragnę ogłosić, że zaprzepaściłam wieloletni wysiłek i z nieco ponad 80 kg na początku 2017 dobiłam do 116 w kwietniu 2021. Obecnie jest to 111, ale wyłącznie dlatego, że z powodu koszmarnego bólu gardła jestem na przymusowej diecie płynnej.
W moim życiu wydarzyło się wiele, głównie złych rzeczy. Najmilej wspominam pierwszą połowę 2018, gdyż wtedy znalazłam dobrą pracę, mój związek przeżywał rozkwit, byłam na koncercie Depeche Mode.
Później wszystko się zaczęło psuć, zaczynając od stanu zdrowia. Zaczęły się omdlenia spowodowane zbyt wysoką temperaturą na stanowisku pracy i nadmiernym stresem, przez co musiałam zmienić pracę. Na początku stycznia 2019 Księć złamał nogę, a ja zostałam zwolniona z dnia na dzień. Do maja byliśmy praktycznie bez środków do życia.
Wszystko się odbiło na mojej wadze, gdyż nie byłam w stanie się kontrolować i jadłam byle co, byle jak. Dodatkowo popadłam w ciężką depresję.
Na początku 2020 nastąpił koniec dziewięcioletniego związku z Księciem. W lutym próbowałam odebrać sobie życie, co definitywnie przekreśliło szanse na próbę naprawienia relacji. Wróciłam zostałam odesłana do rodzinnego Krakowa na początku marca.
Księć po tym jak się mnie pozbył, rozwinął skrzydła, biega regularnie, odbywa długie wycieczki rowerowe i zmienił dietę na zdrowszą.
Przez wirusa miałam problem ze znalezieniem pracy, a gdy już myślałam, że koniec kryzysu i podjęłam pracę, nastąpił kolejny lockdown i byłam pierwsza do odstrzału jako świeżak na umowie zleceniu.
Wygrzebywanie się z mentalnego bagienka trwało aż do kwietnia tego roku. Cały czas utrzymuję kontakt z Księciem na przyjaznej stopie, liczę, że jeszcze kiedyś będziemy razem.
No i mamy maj 2021. Siedzę te trzydzieści kilo grubsza bez planu działania, nadal bez większych chęci do życia. Jest jakiś progres, bo znalazłam pracę. Nie jest to szczyt moich marzeń, ale przynajmniej mam powód do wychodzenia z domu. Przychodzę po pracy wykończona, nie mam czasu i sił na głupie myśli. Wiem, że jestem na dobrej drodze do ogarnięcia się. I wtedy się wezmę za te moje nieszczęsne 40 kg, które dzieli mnie od wymarzonej wagi.
Mój pierwszy cel jest jasny. Wcisnąć się w moją ulubioną czarną sukienkę z koronkowymi rękawami.
Po burzy powinno wyjść słońce. No kiedyś musi.