Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Co mnie skłoniło do odchudzania: głównie względy zdrowotne, a tak w ogóle to zaczynałam w 2009 roku ważąc 163 kg. Instagram: potatocourier

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 91293
Komentarzy: 1581
Założony: 5 września 2011
Ostatni wpis: 12 kwietnia 2023

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
luumu

kobieta, 36 lat, Kraków

168 cm, 106.20 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

12 kwietnia 2023 , Komentarze (8)

W tym roku wszystko było wyjątkowo skromne. Tylko trzy rodzaje wędliny, jedna sałatka, trochę ciasta. Nie było ani żurku, ani pieczeni na obiad. I jeszcze tyle jedzenia zostało, że to co się dało, spoczywa w zamrażarce. Mama oczywiście by przygotowała góry żarcia + kilkanaście ciast (w tym kilka by upiekła sama).
Mimo wszystko te święta były drogie.

A co u mnie? W piątek miałam urodziny, to już 35 lat mojej smutnej egzystencji. Przeżyłam też wielkie rozczarowanie, gdyż słodki hiszpański misio marzący o wielkiej miłości okazał się być brutalnym draniem. Jak już wspomniałam ostatnio, przyciągam samych chorych pojebów. Nic już nie chcę.

Wracam powoli do IF, bo przez święta trochę sobie rozregulowałam zegar. Ogólnie na początku było ciężko, myślałam tylko o jedzeniu, ale po jakimś tygodniu już mi to weszło na tyle, że nawet nie piłam kawy na wieczornej randce z hiszpańskim misiem brutalem. Nie polecam Fitatu jako trackera. Wymaga premium do większości opcji.

Idę grać w Skyrima.

baiii~~🌹

25 marca 2023 , Komentarze (7)

Pogodziłam się z myślą, że tylko cud sprawi, iż osiągnę wymarzone 70 kg. W tym momencie na Fitatu mam ustalony cel na 90 kg, który powinnam osiągnąć eee... 14 stycznia 2024 o ile nic nie zmienię w moim trybie życia (-0,6 kg tygodniowo jakby co).
Kolejne trzy miesiące minęły, odniosłam kolejne porażki w życiu. Moim jedynym sukcesem jest to, że nieważne, ile razy dostanę wpierdol od życia, zawsze się podnoszę.

Anyways, nowa wiosna, nowa ja. xD
1. znaleźć pracę
2. znaleźć motywację do bardziej sensownej aktywności fizycznej
3. znaleźć sens życia
4. znaleźć miłość
albo nie, w tym momencie przyciągam samych chorych pojebów

Na razie po latach zaniedbań odkrywam na nowo jak bardzo diabeł tkwi w szczegółach. Jak koktajl z banana, masła orzechowego i jogurtu naturalnego ma prawie 500 kcal i wcale nie syci. Zapomniałam wiele rzeczy z mojej poprzedniej podróży. Dopiero teraz to sobie uświadomiłam. I że poprzednio było łatwiej, bo byłam dziesięć lat młodsza, zakochana i dodatkowo nie musiałam się martwić o finanse, więc mogłam gotować to co chciałam, a nie to co byłam w stanie z tej nędznej wypłaty zeżartej inflacją.

To tyle na dziś. Wkrótce wrócę, chociaż ten portal taki martwawy jest w porównaniu z tym co było dziesięć lat temu. Teraz wszyscy się odchudzają na Instagramie lub Tik Toku.

baiii~~

1 stycznia 2023 , Komentarze (8)

Witam w nowym roku.

Biegnę z informacją, że nadal ważę 116 kg. Zapytacie dlaczego. A ja odpowiem w swoim stylu, obwiniając wszystko i wszystkich dookoła, tylko nie siebie.

Dzień po opublikowaniu wpisu z podsumowaniem pierwszego miesiąca musiałam się zmierzyć z jedną z największych tragedii, jakie przeżywa przeciętny człowiek. 29 listopada zmarła mi mama. Tym razem oprócz nieprzyzwoitych ilości jedzenia, pochłaniałam również mocno zwiększone dawki leków na uspokojenie. To prawdziwy cud, że udało mi się utrzymać te 116 kg po tym co odpierdalałam na początku grudnia. Serio, to było wpierdalanie do porzygu.
Dbajcie o siebie, zapiszcie się na badania. Nie bójcie się, że "a bo wynajdzie mi jakieś choroby". Im wcześniej, tym lepiej. Zdrowie jest jedno. Jak się zepsuje, to wszystko inne się wali. Nie przemęczajcie się, aby spełnić "internetowe standardy bycia kobietą". Chata nie musi być na błysk. Obiad nie musi być z dwudziestu dań plus deser. I przestańcie wszystko znosić/cierpieć w milczeniu, czekając, aż reszta świata się domyśli o co kaman. Szanujmy się, serio.

Byłam na tyle porąbana, że we czwartek 1 grudnia zachciało mi się iść na szkolenie do call center. Prowadził je sam właściciel tego burdelu i po trzech godzinach poprosił mnie, żebym została. Powiedział mi, że kompletnie się do tego nie nadaję, bo się łatwo denerwuję, a wtedy się jąkam i zacinam. Ale on mi daje szansę. Wróciłam do domu, przemyślałam sprawę. To nie jest coś, co da się naprawić przez weekend. I nie wykorzystałam tej szansy.
Potem był jeden dzień w sklepie z garmażerką. Podobało mi się, ale już od samego początku była totalna patologia. Pracę skończyłam o 18, o 19:30 byłam w domu. Miałam pracować w sklepie koło domu, ale wysłali mnie na szkolenie na drugi koniec Krakowa. Więcej nie poszłam, bo nie odpowiadały mi zmienione w międzyczasie warunki. Najlepsze było to że kierownik usiłował mnie przekonać do pozostania, bo mu inne dziewczyny rezygnują. No rezygnują, bo nie chcą pracować po 13 godzin dziennie na wyspie w galerii handlowej. Tygodniowo 52 godziny. Za najniższą krajową. No szanujmy się.
Ale nie poddawałam się i szukałam nadal. Uznałam, że nie będę się przejmować właścicielem burdelu i wysłałam aplikację do innego call center. I tam już była rekrutacja tradycyjna, rekruterka nie wyraziła żadnych obiekcji co do mojego sposobu mówienia i zaczęłam szkolenie 19 grudnia. Przede wszystkim w tej firmie szkolenie trwa dwa tygodnie, a nie trzy dni. No i odbyłam już ponad 100 rozmów z klientami. Czasem tylko zdążyłam się przedstawić, czasem klient pozwalał mi przedstawić ofertę w całości. Cały czas się uczę, wychodzi mi to coraz lepiej.
Ale najważniejsze jest to, że zrealizowałam jedno ze swoich marzeń. Chciałam zostać typową Office Lady. Teraz tylko potrzebuję zainwestować w sprzęt, żeby kręcić vlogi. To moje marzenie od trzech lat.

I tym pozytywnym akcentem kończę ten wpis. Życzę Wam wszystkiego najlepszego, dużo zdrowia, spełnienia marzeń i wytrwałości.

baiii~~

28 listopada 2022 , Komentarze (9)

No niby minus cztery kilo.

Zaktualizowałam pasek. Trochę smutno widzieć "tak mały spadek", ale początkowe 142 kg to było jedenaście lat temu. Zastanawiałam się nad nowym kontem. Jednak po co. Wciąż jestem tą samą luumu. Nie będę też kasować poprzednich wpisów. Czasem, gdy mi smutno, czytam sobie o dawnym życiu które było lepsze niż teraz. Dążę do tego, by było znów dobre.

Chciałabym też aby moje pióro było znów lekkie. Gdzie te moje długie wpisy? Gdzie podziały się dowcip i przenikliwość? Depresja naprawdę upośledza umysł. Ten żałosny wpis powstawał ponad pół godziny, a od myślenia mnie głowa rozbolała. Dlatego jeśli czujecie, że suka depresja puka do Waszych drzwi, nie wpuszczajcie jej i poszukajcie pomocy specjalisty.

Baiii~~🌹

8 listopada 2022 , Komentarze (1)

Zawaliłam sprawę w niedzielę. Zjadłam trochę za dużo. Głównie dlatego, że jeszcze nie mam konkretnego planu. Oraz często nie mam natchnienia/ochoty/siły żeby ugotować cokolwiek dla siebie. Bo w dalszym ciągu domowe jedzenie ocieka tłuszczem i jest bogate w mięso.

Tak, już od ponad roku jestem wegetarianką.

Nie będę się jeszcze ważyć. Na razie chcę jakoś to wszystko ogarnąć.

Chciałabym podziękować Panu Michałowi za motywowanie mnie do nawadniania się i ćwiczeń. Na razie dywanówki.

To dziwne uczucie, zaczynać od nowa. Jest wiedza i doświadczenie, nie ma chęci. Po tylu latach (zaprzepaszczonych) wyrzeczeń po prostu się nie chce przechodzić jeszcze raz przez to wszystko. Zwłaszcza, gdy z głową źle.

Baiiii~~

2 listopada 2022 , Komentarze (2)

No i znowu zaczynam. Nie mam planu, nie mam natchnienia, nie mam kasy. Ale czuję, że to właśnie teraz jest ten czas. Więc jestem. Kawka już była, z łyżeczką cukru. To interesujące jak się zmienił smak, gdy zaczęłam używać łyżeczki miarowej 5 ml, a nie po prostu sypię cukier tą łyżeczką co mieszam. Dążę do odstawienia cukru kompletnie, jednak wolę robić to stopniowo.

Mój plan na listopad to -5 kg, ponieważ wiem, że jestem w stanie to osiągnąć. Wiem też, że moja silna wola nie istnieje, pora ją zbudować. Wracam z bardzo mrocznego miejsca.

6 września 2022 , Komentarze (3)

Wczoraj minęło 11 lat, gdy założyłam tu konto. I przez te 11 lat schudłam 60 kg, po czym przytyłam 40. Tak, ważę już 120 kg. Na razie krótkie streszczenie tego, co wydarzyło się od ostatniego wpisu w maju 2021.

Pogodziłam się z rozstaniem z Księciem, poznałam przystojnego Australijczyka i już mieliśmy brać ślub, gdy mnie porzucił i wyjechał do USA. Psychicznie już wtedy było ze mną źle, to zerwanie było kroplą, która przelała czarę goryczy i 30 marca zamknęłam się w łazience, nawpieprzałam się leków i podcięłam sobie żyły. Następne co pamiętam, to ból w klatce piersiowej, gdy robili mi masaż serca. Spędziłam trzy tygodnie w uroczym ośrodku z pięknym widokiem na południowy Kraków, gdzie "cukierki" ustabilizowały mnie psychicznie, ale jednocześnie sprawiły, że zaczęłam się objadać. To było silniejsze ode mnie i po prostu zasysałam wszystko jak odkurzacz przemysłowy. A rodzina wcale nie pomagała, bo co kilka dni dostawałam bogate zapasy głównie słodyczy i precelków.
Po powrocie do domu na szczęście jakoś to ograniczyłam, dzięki czemu utrzymywałam wagę, ale każda próba powrotu do stanu sprzed 30 marca kończyła się porażką. Od maja 2021 pracę zmieniałam chyba tysiąc pięćset razy i w końcu gdy znalazłam dobrą pracę, musiałam zrobić sobie krzywdę. Brawo ja. Kierownik przedłużył mi umowę, jednakże traktował to jako powód do szantażowania mnie i po kilku dniach odeszłam, bo i tak już wcześniej współpraca z nim była dla mnie koszmarem.
I od maja znów zaczęło się przedłużające się bezrobocie, z krótką przygodą w KFC i Żabce. Teraz mam już nową pracę, wkrótce zaczynam, jestem podekscytowana, bo w końcu nie będzie to spożywczak. Jeśli chodzi o moje życie uczuciowe, mam tendencję do ładowania się w toksyczne związki. Najpierw byłam kilka tygodni z Człowiekiem Rybą. Wykończył mnie psychicznie i finansowo. Później było milion randek i nic z tego. I teraz jest On, który jeszcze nie ma pseudonimu. Jesteśmy razem od miesiąca, ale on ma problemy z byłą - matką jego dzieci, która cały czas próbuje kontrolować jego życie, mimo iż zakończyli związek ponad rok temu. Obecnie poprosił o kilka dni przerwy, żeby wszystko ogarnąć bez nacisku z mojej strony. Akurat.

Nie planowałam tu wrócić, ale z ciekawości zajrzałam, co tam na portalu na którym spędziłam tyle czasu. I pod starym wpisem znalazłam nowy komentarz, który zainspirował mnie do popełnienia tej spowiedzi oraz być może powrotu na dłużej. Bo wiem, że coś muszę zrobić. Dla siebie. Bo na to zasługuję. Niedawno przeglądałam swoje stare zdjęcia. I wiem, że skoro raz mi wyszło, za drugim razem też powinno. Zwłaszcza, że mam już doświadczenie.

To chyba na tyle dzisiaj. Papatki~~

26 maja 2021 , Komentarze (9)

Zbierałam się do popełnienia tego wpisu przez kilka miesięcy, no ale jest. Uwaga, będzie bardzo smutno.

Nie było mnie tu ponad cztery lata i z bólem serca pragnę ogłosić, że zaprzepaściłam wieloletni wysiłek i z nieco ponad 80 kg na początku 2017 dobiłam do 116 w kwietniu 2021. Obecnie jest to 111, ale wyłącznie dlatego, że z powodu koszmarnego bólu gardła jestem na przymusowej diecie płynnej.

W moim życiu wydarzyło się wiele, głównie złych rzeczy. Najmilej wspominam pierwszą połowę 2018, gdyż wtedy znalazłam dobrą pracę, mój związek przeżywał rozkwit, byłam na koncercie Depeche Mode.

Później wszystko się zaczęło psuć, zaczynając od stanu zdrowia. Zaczęły się omdlenia spowodowane zbyt wysoką temperaturą na stanowisku pracy i nadmiernym stresem, przez co musiałam zmienić pracę. Na początku stycznia 2019 Księć złamał nogę, a ja zostałam zwolniona z dnia na dzień. Do maja byliśmy praktycznie bez środków do życia.

Wszystko się odbiło na mojej wadze, gdyż nie byłam w stanie się kontrolować i jadłam byle co, byle jak. Dodatkowo popadłam w ciężką depresję.

Na początku 2020 nastąpił koniec dziewięcioletniego związku z Księciem. W lutym próbowałam odebrać sobie życie, co definitywnie przekreśliło szanse na próbę naprawienia relacji. Wróciłam zostałam odesłana do rodzinnego Krakowa na początku marca. 

Księć po tym jak się mnie pozbył, rozwinął skrzydła, biega regularnie, odbywa długie wycieczki rowerowe i zmienił dietę na zdrowszą.

Przez wirusa miałam problem ze znalezieniem pracy, a gdy już myślałam, że koniec kryzysu i podjęłam pracę, nastąpił kolejny lockdown i byłam pierwsza do odstrzału jako świeżak na umowie zleceniu.

Wygrzebywanie się z mentalnego bagienka trwało aż do kwietnia tego roku. Cały czas utrzymuję kontakt z Księciem na przyjaznej stopie, liczę, że jeszcze kiedyś będziemy razem.

No i mamy maj 2021. Siedzę te trzydzieści kilo grubsza bez planu działania, nadal bez większych chęci do życia. Jest jakiś progres, bo znalazłam pracę. Nie jest to szczyt moich marzeń, ale przynajmniej mam powód do wychodzenia z domu. Przychodzę po pracy wykończona, nie mam czasu i sił na głupie myśli. Wiem, że jestem na dobrej drodze do ogarnięcia się. I wtedy się wezmę za te moje nieszczęsne 40 kg, które dzieli mnie od wymarzonej wagi.

Mój pierwszy cel jest jasny. Wcisnąć się w moją ulubioną czarną sukienkę z koronkowymi rękawami.

Po burzy powinno wyjść słońce. No kiedyś musi.

25 stycznia 2017 , Komentarze (4)

W dalszym ciągu pogrążona jestem w Wielkim Smutku, ale przynajmniej już nie wpierdzielam tyle. Najgorszy jest brak zajęcia, bo cały czas myślę o żarciu i łażę do kuchni. Na szczęście opanowuję się i najczęściej wizyta tam kończy się na zrobieniu zielonej herbatki.


dziś.

ś. dwie parówki i kromka chleba z ziarnami

II. kulka dobrych lodów czekoladowych

o. ryż z dwoma jajkami na półtwardo i wodorostami wakame

p. kawałek melona i żółta śliwka

k. tortilla z szynką i serem + ogórek

Nie wiem, czy zjem te wodorosty. Zapach odstręcza. Łe, łe!


Zachciało mi się kuchni japońskiej...


Pozdrawiam. (tecza)

11 stycznia 2017 , Komentarze (6)

Cóż... Wczoraj rozmawiałam z Księciem na temat mojego braku weny w każdej dziedzinie sztuki, dlatego dziś postanowiłam to przełamać i napisać coś więcej niż pięć zdanek prostych. Uwaga, dużo smęcenia i ekshibicjonizmu mentalnego.


Rok 2016 był dla mnie fatalny. Po sześciu latach remisji, depresja uderzyła tak mocno, że upadłam i leżałam bardzo długo. Znowu zaczęłam planować swą śmierć, żeby ładnie umrzeć i dać światu spokój od swojej osoby. Choć i tak mu jest wszystko jedno.

Zafascynowana filozofią Wschodu popadłam w obsesję minimalizmu i samodyscypliny. Wywaliłam pół swojego dobytku, przeprowadziłam również zamach na rzeczy Księcia.

Jakimś cudem udało się mi schudnąć kilka kilo i być na dobrej drodze do 75 kg. 28 listopada Książę kupił mi karnet na fitness, piękne buty sportowe i obiecał, że będziemy odżywiać się lepiej. Jednakże...

3 grudnia zmarła moja ukochana Babcia, jedyna osoba z rodziny, która mnie rozumiała i wspierała. Cała rodzina mnie pilnowała, żebym sobie czegoś nie zrobiła, matka nie wypuszczała mnie samej z domu i jednocześnie miała do mnie pretensje, "bo jej też jest ciężko". O dziwo, na zewnątrz trzymałam fason, ale moja psychika była poligonem najróżniejszych sprzecznych uczuć, głównie smutku. No to żeby jakoś zagłuszyć smutek, zaczęłam jeść. Jedzenie jest najlepsze. Jedzenie nie pyta, jedzenie rozumie. A w domu rodzinnym lodówka zawsze pełna, wszędzie walają się słodycze i w szafce zawsze zapas pepsi. Doszło do tego, że jak odkurzyłam już wszystko co było słodkie i jadalne, wpieprzałam przeterminowane pół roku wafle znalezione pod łóżkiem. Autodestrukcja w najprzyjemniejszej postaci. Dodatkową pułapką był brak działającej wagi łazienkowej.

Dopiero dziś odżałowałam 4 zł na bateryjkę i wyświetlacz wagi pokazał 82 kg. W miesiąc przytyłam 6 kg.


I prawdę mówiąc, nie potrafię przestać jeść. Chciałam to już zmienić przedwczoraj, wczoraj... Zawsze zaczynało się normalnym śniadaniem, normalnym obiadem. A potem następowało wpierdalanie niemal do porzygu. I przed snem herbatka na lepsze trawienie.

Puenty nie będzie. Idę coś zjeść.

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.