Chattahoocheee skończyłam w środę w nocy, właściwie to już w czwartek, zrobiłam okropne nocne zdjęcia, wysłałam, zaliczone!
Ładne fotki były dopiero w sobotę, jak już światło było i po praniu wyschły.
S. zadowolony, pasują idealnie.
I teraz do końca przyszłego tygodnia laba 😀.
Więc do innej roboty się zabrałam.
Upiekłam chleb w kształcie mufinek, serduszek i biedronek, 2 kg piersi kurczaka dla S. zrobiłam ogromny gar vegeleczo (pół tego do zamrożenia).
Zaprowadziłam rower do serwisu, odebrałam. Przednie koło coś nie do końca gładko się kręciło, zaprowadziłam rower do poprawki, odebrałam.
Załatwiłam recepte na euthyrox i skierowanie na badania - to akurat zawsze łatwo i szybko. Gorzej wybrać mi się na badania, nie mam tak za bardzo po drodze i wewnętrzny leń zawsze protestuje.
Byłam na hybrydach, mocny róż na dłoniach - takse i bordo na stopach - świetnie.
Umyłam okna, szafki, wyciągnęłam letnie rzeczy, schowałam zimowe - wszystko z energią i wiosennym entuzjazmem. Wykapałam kwiatki domowe, na balkonie posadziłam bratki. Jutro mycie podłóg, ale już dzisiaj podziwiam efekty.
Słuchałam przy tym The Bee Sting by Paul Murray. Świetna (dla mnie), długa powieść z idealnymi lektorami, wciąga mnie do środka kompletnie.
Wieczorami Biały Lotos z S. Może być, chociaż sezon pierwszy wciąż na pierwszym miejscu. Ale w takim wieczornym wspólnym oglądaniu nie tylko sam film się liczy ❤️.
Zmęczyliśmy Severance, ledwo zmęczyliśmy. Z takim uczuciem "no dobra, miejmy już to za sobą". Pierwszy sezon, pięknie nakręcony, intrygujący i wciągający, teraz rozmył się w absurdalnym absurdzie 😒.
Niedziela: morsowanie, 47 km rower
Poniedziałek: 30 km rower 0,5h siłownia
Wtorek: 32 km rower - nowy kolor paznokci -malinowy
Środa: 20 km rower, 05h siłownia
Czwartek: 20 km rower, 50 min. siłownia
Piątek: 32 km rower
Sobota: wiosenne morsowanie, taka kąpiel bardziej - 30 km rower. Mój kolega do morsowania na Malcie, postałam w wodzie ponad 10 minut, inni stali cicho. Nudno było, 10 minut jak pół godziny. Popływałam trochę, ale nie zabrałam rękawiczek, no bo ciepło przecież. Dłonie co innego czuły, nawet pod pacy schowane, a już przy pływaniu, przy 20-stu prawie ruchach, boleć zaczęły. Wyszłam na grzejące słońce, bluza ciepła była i buty. Piłam gorąca herbatę na pomoście i nawet raz nie zaszczękały mi zęby.