Historia zatoczyła koło...
Po perturbacjach i osobistych i rodzinnych problemach i zmianach które dokonały się w moim życiu od sierpnia do tego momentu zamykam bilans niechlubną wagą 120 kg.
Czy jestem na siebie zła? Tak
Czy mogłam zrobić to inaczej aby nie wrócić do wagi sprzed roku? Tak
Czy przytłoczyła mnie sytuacja i natłok obowiązków które sobie narzuciłam? Tak
W sierpniu zaogniły się konflikty rodzinne i chyba w ich wyniku nasilił się mój wewnętrzny problem związany z istotą i chęcią do życia...gdyby nie mąż i dzieci nie wiem jakby się to skończyło. Trochę na gorąco podjęłam decyzję że idę na studia ( drugi kierunek) pielęgniarskie w wieku 41 lat i niewiele myśląc w ciągu tygodnia złożyłam papiery, załatwiłam zgodę lekarza medycyny pracy i od października stałam się po raz kolejny studentką, niemniej jednak studentką w wieku dojrzałym. Plan był prosty, pracuję, ogarniam rodzinę, studiuję i nadal się odchudzam ale życie zweryfikowało moje plany życiowe. Okazało się że ja nie umiem studiować na pół gwizdka i zajeżdżałam się nauką do momentu aż nie wymyśliłam systemu jak mądrze i skutecznie to zrobić. Brak czasu w weekend żeby zjeść choćby głupią kanapkę, brak czasu na ruch ( uczyłam się nieustannie) i brak snu plus problemy stwarzane przez rodzinę (rodzeństwo, rodziców a nawet ciotki)...bo jak ja w ogóle mogłam pomyśleć o zmianie zawodu i swojego życia na lepsze- spowodowało, że zaczęłam znowu podjadać i waga powoli zaczęła wzrastać.
Cały grudzień myślałam jak to wszystko pogodzić i tak naprawdę jak tylko się podniosę dostaję kolejny cios ze strony rodziny. Wiem ze nie powinnam się nimi przejmować, ale szczerze kto by tego nie robił jeśli chodzi o najbliższych.
Podjęłam decyzję, ze trwam przy swoim i muszę po prostu mądrze ustalić priorytety i plan i spróbować zawalczyć o siebie i wrócić do wagi z lipca.
Także zaczynam nowe rozdanie...