Przez moje ostatnie kilka lat wkręcenia się w chusty itp, robione na drutach/szydełku, skarpetki traktowałam po macoszemu, bo nosiciela mam tylko jednego, a on tylko zwykłe burasy nosi i mało niszczy. Ja zresztą duże formy wolę.
Ale poznałam (wirtualnie oczywiście) masę mistrzyń dziewiarskich i cudów się naoglądałam, jakie one robią. Skarpetkowych cudów też. I teraz właśnie, już za chwilę, rozpoczyna się .. nie wiem nawet jak to nazwać: zabawa? konkurs? wyścig? skarpetkowy. W poprzednich edycjach (są raz na rok), byłam kibicem i szczęka mi opadała z zachwytu i podziwu co i rusz. A teraz wchodzę w to! Kolorki włóczki już powybierane, koraliki też, cieniutkie szydełko i blokery.. czas będzie, bo brioszkowa chusta prawie gotowa, tylko nitki trzeba pochować, zblokować, poczekać jak fotograf wyzdrowieje i można się chwalić 🤪.
W sock madness uczestniczy tysiące osób z całego świata, podzielone na zespoły, każda para skarpet jest coraz trudniejsza (dla mnie nawet ta pierwsza już jest trudna) i coraz mniej jest czasu na skończenie. Trzymajcie kciuki 🤗.
A tydzień temu, na zajęciach w klubie świetnie było, czułam moc i siłę. Ale już we wtorek biodro bolało mnie wyraźnie w całkiem nowy sposób 😠. Więc koniec na ten rok przynajmniej tego rodzaju treningów. Nie odnowiłam karty multisport, wykasowałam aplikacje. Szkoda, ale cóż, to jedna z tych spraw, które sa do odpuszczenia, jak się nie ma na nie wpływu.
Wczorajszy śnieg i błoto śniegowe już w zaniku, można będzie, przez śniadaniem, kółeczko rowerowe machnąć 👍.
Zdjęcie z przed tygodnia: