Cały czas nad sobą pracuję.
Z różnym skutkiem.
Nie wiem co się ze mną dzieje i jakie są powody ale nie żyję w rytmie z zeszłego roku.
A było tak dobrze.
Trzymałam dietę i chodziłam systematycznie na siłownię i to cztery razy w tygodniu.
Miałam dużo energii i wielki apetyty - na życie.
W tym roku - kaplica.
Już nie trenuje tak jak kiedyś i z dietą też marnie.
Efekt taki, że jestem rozgoryczona i dziękuję Bogu, że nie pozbyłam się wszystkich zbyt dużych ubrań z minionego roku.
Im bardziej się zmuszam by odrobić "straty" tym efekt coraz bardziej opłakany.
Ale nie poddaję się.
W najbliższą sobotę idę na wesele szwagra.
Miałam nadzieję, że będę mogła wystąpić choć raz, od przynajmniej 15 lat, zadowolona ze swojego wyglądu i pewna siebie.
I już wiem, że tak nie będzie.
W nowej sukience miałam się czuć jak milion dolarów ale czuję się fatalnie.
Dobrze, że ma choć piękny kolor.
Nowe buty, które wydawały się w sklepie najwygodniejszymi na świecie nadają się tylko do siedzenia.
Owszem ładne i nawet nie cisną ale...i tak nogi bolą.
Szkoda, że nie mogę ubrać się w jeansy, w których czuję się genialnie i wygodne buty na koturnie.
Aktualnie testuję rajstopy, w których bardzo obcieram sobie uda i żadne mi znane sposoby nie pomagają.
Jak ja to przeżyję?
Najważniejsze, że za tydzień o tej porze będę miała to z głowy.
Czemu to takie trudne.
To w czym dobrze się czuję jest nieodpowiednie na wesele.
No nic.
Może po weselu przestanę się stresować i złapię równowagę.
Mam nadzieję, że u Was lepiej i trzymacie się dzielnie;)