Sobota, 12.07.2014
Zamiast pracować zachciało mi się wspomnień. Jakiś czas temu pisałam, że bardzo lubię podróżować autokarem. Pewnego dnia zupełnie przypadkiem kupiłam dwutygodniową wycieczkę objazdową do Turcji. Długa, licząca ponad 6 tysięcy kilometrów przygoda. Wybrałam się z siostrą Agatką. Dzisiaj okazuje się, że miałyśmy dużo szczęścia, bo niedługo po naszym powrocie biuro turystyczne, z usług którego korzystałyśmy ogłosiło upadłość.
Turcja to kraj, do którego kiedyś wrócę, jeszcze raz przemierzając ją wzdłuż i wszerz. Nieważne zmęczenie i spuchnięte nogi, ważne, że poznaję fantastycznych ludzi i zwiedzam miejsca tak cudowne, że nie chce się wierzyć w ich istnienie.
Wyjeżdżałyśmy z Warszawy. Wcześniej losowanie miejsc. Nr 1 i 2 - tuż za kierowcą. O rany, nie było miejsca by wyciągnąć nogi. Sztywna ścianka dzieląca nas od kierowcy skutecznie to uniemożliwiała. I jak tu wytrzymać tę podróż? Usiadłam od okna, bo jestem niższa od Agatki i mam krótsze nogi. Agatka siedząc obok mnie mogła wyprostować tylko prawą nogę korzystając z przejścia między siedzeniami. Nie było tak źle.
Po kilkunastu godzinach podróżowania dotarłyśmy na Węgry, tam w bardzo przyzwoitym, o europejskim standardzie hotelu, pierwszy nocleg. Wypoczęte, wczesnym rankiem ruszyłyśmy w dalszą podróż. Szybko zaprzyjaźniłyśmy się z obsługą wycieczki: dwóch kierowców Witek i Janek oraz piloci Igor i Ela okazali się rewelacyjnymi ludźmi. Szybko doceniłyśmy siedzenie na pierwszych miejscach. Wielka, panoramiczna szyba autokaru okazała się przecudnej urody telewizorem plazmowym, gdzie program zmieniał się za każdym razem, gdy przemieszczałyśmy się nawet o kilka metrów. Bliskie sąsiedztwo z obsługą i dość szybko zawarta znajomość pozwalały na korzystanie z autokarowej lodówki przeznaczonej dla kierowców, a także z barku z gorącą wodą. Zawsze, gdy zachciało nam się kawy nie musiałyśmy za nią płacić. Ale fuksiary, co?
Podczas dalszej podróży rewanżowałyśmy się jak tylko się dało. Kiedy Janek zachorował oddałam mu swoje leki zabrane na wszelki wypadek. Agatka dwa razy zafundowała kierowcom piwo. Dlaczego tylko dwa razy? Bo tylko dwa razy zdarzyło się, że byłyśmy na noclegu w hotelu dłużej niż jedną noc. W większości przypadków docieraliśmy do hotelu późnym wieczorem i rankiem kontynuowaliśmy podróż. O piciu piwa przez kierowców nie było mowy.
Jesteśmy w Stambule. Przed nami piękny hotel, w którym spędzimy dzisiejszą noc. Po smacznym i bardzo urozmaiconym śniadanku kontynuujemy podróż. Nie zwiedzamy Stambułu, bo wrócimy jeszcze do niego.
Kierunek piękna Kapadocja - to kolejny etap podróży. Widoki zapierały dech w piersiach. Po raz pierwszy widziałam takie cuda natury. Zwiedziliśmy wydrążone w miękkiej skale podziemne miasto składające się z 40 pokoi. Aż nie chce się wierzyć, że ludzie mogli żyć w takich warunkach. Jak szczotką zamiatałam włosami "sufity" w przejściach. Po wyjściu nieźle musiałam się natrudzić, by usunąć drobne kamyki z włosów. Ale warto było :)
Docieramy do hotelu, tym razem skromniejszego, ale bardzo przytulnego. Prysznic, obiadokolacja i wyjazd na wieczór turecki. Tam się dopiero działo. Coraz lepiej poznawaliśmy się z innymi uczestnikami wycieczki, zawiązały się sympatie i przyjaźnie. W Kapadocji mieliśmy zaplanowane dwa noclegi, a więc zorganizowaliśmy imprezę na sto dwa.
Najpierw wspomniany wieczór turecki, na którym było około 150 osób w potężnej restauracji. Oczywiście polska grupa zdominowała pozostałych obcokrajowców i bawiła się tak dobrze, że Turcy zaczęli puszczać z płyt polskie kawałki. Nieodzownym elementem tureckiego wieczoru jest taniec Derwiszy. Fantastyczny :)
Rozbawieni i rozgrzani do czerwoności ze smutkiem i niedosytem opuszczaliśmy lokal. Po powrocie do hotelu doceniliśmy jego intymność i fakt, że prowadziła go rodzina turecka. Właściciel, trochę starszy ode mnie pozwolił na zorganizowanie imprezy z tańcami w maleńkiej restauracji hotelowej. Bawiliśmy się długo i cudownie, chociaż zdrowy rozsądek podpowiadał co innego :) Trudno, cygan dla towarzystwa dał się powiesić, to dlaczego nie my?
Następnego dnia po śniadaniu wizyta w dolinie Goreme. Cudości tego świata :) Kapadocja jest niesamowita.
Podróżowała z nami bardzo sympatyczna para z Lublina. Chłopak w tajemnicy przed dziewczyną zapłacił za lot balonem i podczas lotu oświadczył się swojej wybrance. Znowu mieliśmy powód do świętowania :)
Bladym świtem setki balonów powoli unoszą się ku górze. To trzeba zobaczyć na własne oczy. Niewyobrażalny widok :)
Kolejny etap podróży. Tym razem docieramy do Avanos i tam zwiedzamy manufakturę ceramiki. Nie kupujemy oczywiście ręcznie malowanych bibelotów, bo takie same możemy kupić za 1/4 ceny na bazarze w Stambule, który odwiedzimy w ostatnim dniu wycieczki.
W drodze do Konyi zahaczamy o Izmir, a tam odwiedzamy małą fabryczkę onyksu. Właściciel pokazał nam jak dawniej obrabiano onyks. Fajna sprawa, chociaż po wrażeniach z Kapadocji mocno przygaszona.
Wreszcie Konya, przepiękne, wielkie miasto. Ośrodek religijny Turków, a w niej Mauzoleum Melvany, założyciela zakonu tańczących Derwiszy.
Poczytajcie legendę o Derwiszach. Tańcząc wielbią Boga. Piękna historia. Melvana jest bardzo czczony w Turcji, ludzie w jego mauzoleum tak pięknie się modlą. Młodzi mężczyźni i kobiety stoją w bardzo specyficznej pozie i rozmawiają z Melvaną prosząc o wstawiennictwo "na górze". Przed wejściem do świątyni należy dokonać rytualnej ablucji w celu oczyszczenia. Służy do tego wielka studnia na dziedzińcu Mauzoleum.
Wyjeżdżamy do Pammukale. Docieramy dość późno. Kolacja i do łóżeczka. Trzeba trochę wypocząć. Jutro zwiedzamy wapienne tarasy i inne atrakcje.
Nie przypuszczałam, że zobaczę to na własne oczy. Natura jest nieziemsko zaskakująca. Otwierałam oczy coraz szerzej, jakbym chciała więcej zobaczyć i zapamiętać, a szczęka opadała mi coraz niżej. Pewnie wyglądałam jak pół debil, ale nie mogłam opanować emocji.
Jakiś czas temu można było kąpać się w tym cudzie, ale teraz już nie. Obecność ludzi zbyt mocno szkodzi tarasom.
Po takiej dawce emocji i nieprzespanej nocy nie byłam w stanie ruszyć się z hotelu. Agatka pojechała zwiedzać Hierapolis, Nekropolis i Pergamon. Ja odpuściłam. Musiałam się wyspać. Przecież kiedyś tutaj wrócę i wtedy nadrobię stratę. Nie mogłam walczyć ze sobą i działać na siłę.
Nocą wyjechaliśmy do Canakkale. Po dotarciu na miejsce i solidnym śniadaniu w hotelu zwiedzaliśmy Troję.
Przy wejściu lokalni handlarze ustawili swoje stragany, na których można było kupić różne produkty. Miód, szafran, srebro i licho wie co jeszcze. Dostałam do spróbowania prażone orzeszki. Pycha :)
Pomiędzy ruinami Troi stoi replika Konia Trojańskiego, musiałaM tam zajrzeć i poczuć klimat sprzed tysięcy lat :)
W drodze do autokaru zajrzałam jeszcze raz na bazarek i kupiłam piękny srebrny pierścionek za bardzo przyzwoitą cenę (mocno się targowałam). W zamian Turek sprzedający srebro poprosił mnie o zdjęcie. Zanim mnie objął, zapytał czy możne to zrobić. A tyle się mówi o nieprzyzwoitości Turków :)
Następny dzień - kierunek Stambuł. Opuszczamy Azję i promem płyniemy do Europy.
Tutaj zatrzymujemy się na dwa noclegi, bo tak zakłada program wycieczki. Trafiamy do tego samego hotelu, w którym byliśmy już na początku podróży. Najpierw jedziemy zwiedzić Błękitny Meczet, do którego, by wejść musimy zdjąć obuwie.
Kobiety przykrywają głowy. Miałam ze sobą żółty szal.
Na dziedzińcu spotkałam mniszki, które chętnie pozowały do zdjęcia :)
A teraz cel mojej podróży i najważniejszy element wycieczki, który przeważył, że się na nią zdecydowałam. Bizancjum, Konstantynopol (dzisiejszy Stambuł) - starożytne miasto Greków, a w nim Hagia Sophia - najważniejsza świątynia chrześcijaństwa wschodniego.
Niesamowite miejsce i niesamowita historia. Po zdobyciu Konstantynopola przez Turków w XV wieku upada potęga Greków. To koniec wschodniego Cesarstwa Rzymskiego. Turcy zamieniają chrześcijańską świątynię w meczet. Na ścianach domu Bożego pojawiają się elementy islamu. Obok budynku wyrastają potężne minarety. Grecy rozpaczają i płaczą. Do dzisiaj nie mogą im tego wybaczyć. Studiując historię sztuki marzyłam, by tutaj być i właśnie jestem :)
Już jutro kończy się zwiedzanie Turcji, jeszcze tylko zakupy na stambulskim bazarze i wracamy do Polski. Myślałam, że już wszystko widziałam w życiu, że już nic mnie nie zaskoczy. O, jak bardzo się myliłam. Bazar w Stambule to 4 tysiące sklepów pod zadaszeniem. Miejsce zaskakujące i niezwykłe. Praktycznie nie ma takiej rzeczy, której nie dałoby się tam kupić i to w bardzo dobrej cenie.
Najbardziej żałuję, że nie przywiozłam ze sobą pięknych tureckich lamp, które mogłam kupić za niewielkie pieniądze. Bałam się, że nie dowiozę ich w całości. Dopiero po powrocie do autokaru dowiedziałam się od Witka (kierowcy), że ich luk bagażowy jest wolny i lampy bezpiecznie dojechałyby do domu. Myślałam, że zwariuję, ale na powrót na bazar już nie było czasu. Wielka szkoda. I to jest kolejny powód, dla którego jeszcze tutaj wrócę :) W Polsce taka lampa kosztuje od 200 - 800 euro. W Stambule komplet do pokoju, tj. lampa wisząca, dwa kinkiety i lampa stojąca ok. 300-400 zł. A przecież domek się buduje i lampki będą potrzebne :)
Ostatnią atrakcją był rejs po Cieśninie Bosfor. Agatka wypoczywała w hotelu, a ja miałam w planach pospacerować po Stambule. Kierowca przywiózł nas w okolice przystani. Mieliśmy 3 godziny wolnego czasu. Koleżanka namówiła mnie na rejs.
Nie przygotowałam się, nie zabrałam odpowiedniej odzieży, bo tego nie planowałam i stało się. W drodze powrotnej do domu umierałam z powodu gorączki i bólu gardła, a moje leki jeszcze dwa tygodnie temu zjadł Janek. I niech mu wyjdą na zdrowie :)
Przez Bułgarię i Serbię wracaliśmy do domu. Naładowani dobrą energią, zaprzyjaźnieni z wieloma osobami przy końcu podróży nie mogliśmy się rozstać. Ogromna solidarność ludzi i pomoc dla tych, którzy jej potrzebowali. Wiele razy dzieliliśmy się żywnością, gdy ktoś nie miał nic przy sobie, a powrót do hotelu się opóźniał. Witek przez całą podróż znosił dzielnie moje wyprostowane i oparte na przegrodzie nogi wiszące tuż nad jego głową. Cudowni ludzie i cudownie spędzone chwile :)
Wysiadłyśmy w Krakowie, czułe pożegnanie z tymi uczestnikami podróży którzy jechali do Warszawy i przemiłe powitanie z Jurkiem. Odbierał nas z Krakowa. Dobrze zrobiło nam to chwilowe rozstanie. W końcu całe życie prywatne i zawodowe jesteśmy obok siebie.
Czy czułam się zmęczona trudami? W żadnym razie, do dzisiaj pamiętam tylko te dobre, cudowne chwile, które dostarczyły mi ogromu wrażeń.Kocham podróże autokarem.
Miłej niedzieli kochane. Pysiam i dziękuję za uwagę :)