Pamiętnik odchudzania użytkownika:
bozenka1604

kobieta, 60 lat, Sanok

158 cm, 59.90 kg więcej o mnie

bozenka1604 schudła na diecie: Dieta IgPro


Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

11 lipca 2014 , Komentarze (14)

Piątek, 11.07.2014

Pozazdrościłam Marii wnusi Aleksandry. Z wielką przyjemnością poczytałam jej pamiętnik i naładowałam się pozytywną energią. 

Każda z nas ma chwile dobre i złe. Czasami nie wiadomo skąd dopadają nas czarne myśli, łapiemy dołek i mamy wrażenie, że cały świat wali się nam na głowę. A potem wystarczy, że poczytamy o czymś przyjemnym, zagłębimy w pamiętniku koleżanki, oddalimy od siebie czarnowidztwo i znowu jest dobrze. 

Tak, tak moje kochane dziewczyny - kontakty z Wami, bezinteresowne wsparcie i szczerość płynąca z pamiętników to dla mnie bezcenny dar. Kilka z Was przeżywa trudne chwile, to się zdarza i pomyślałam, że skoro Marii wpis tak dobrze mi zrobił to może i mój poprawi nastrój którejś z Was. Wprawdzie nie mam za wiele czasu, bo jestem w pracy, ale co tam. Niech się dzieje co chce, nam nie może być źle :)

Przyzwyczajam się do zmian, jakie miały miejsce ostatnimi czasy. Teraz bardziej niż kiedykolwiek rozumiem mądre powiedzenie, że starych drzew się nie przesadza. No, może nie jestem jeszcze taka stara i spróchniała, ale ostatnie wydarzenia mocno uświadomiły mi, że bardzo wrosłam korzeniami w dotychczasowe życie. Nic to, dam radę. Idzie do lepszego :)

Jakiś czas temu nasza firma organizowała targi branżowe, podczas których mój wnuczek Jaś każdego roku losuje nagrody dla klientów. Losów mieliśmy tak dużo, że trzeba je było wysypać do dużego kartonu. Poniżej zdjęcie z tego wydarzenia. Jaś obmyśla strategię losowania :*.

                       

I wymyślił - Jaś losował szczęśliwca, a córka naszego klienta rodzaj nagrody. Rozłożył odpowiedzialność po połowie. Tak na wszelki wypadek, gdyby nagroda nie spodobała się. Mądry chłopczyk :).

               

Potem babcia Bożenka otwiera kopertę z nagrodą. Śmiechu było co nie miara, bo największy ciałem klient wylosował elektroniczną wagę łazienkową. Odbierając nagrodę zapytał, czy to aby nie jakaś sugestia :)

                   

W niedzielę po pracowitym tygodniu, trochę dla odprężenia wybraliśmy się na spacer do Skansenu. Piękna pogoda i ciepłe słoneczko umilały nam ten dzień. Galicyjski Rynek to stały punkt programu podczas wizyty w Skansenie. Przysiedliśmy chwilkę na ławeczce przed starym sklepem tytoniowym. Jaś zaprosił na spacer swojego kolegę Marcela, a ja czułam się jak babcia dwójki wnuków. Fajne uczucie <3

                    

Wiele lat, będąc "troszeczkę" większych rozmiarów, nie nosiłam sukienek. Teraz je uwielbiam i wciąż kupuję nowe. W chwili obecnej odzież letnią można kupić naprawdę bardzo tanio. Korzystajmy z wyprzedaży, bo naprawdę warto. Sukienkę, którą mam na sobie kupiłam za 45 zł w salonie producenta (firma Dagon z Krosna). Bardzo lubię sukienki od tego producenta. Są świetnie uszyte, szwy od wewnątrz elegancko wykończone tasiemkami i jeszcze ta wyprzedażowa cena :D. Szkoda, że nie mam zdjęcia, na którym lepiej widać sukienkę. 

Kochane, wracam do obowiązków. Miał być krótki wpis, a wyszło jak zwykle. 

              Dobrej energii cały dzban wysyłam w Wasza stronę :)

7 lipca 2014 , Komentarze (6)

Poniedziałek, 07.07. 2014

Powoli przyzwyczajam się do zmian. Układa się moje nowe (przejściowe) życie. Wszystko idzie w dobrym kierunku i oby tak dalej :)

Zapragnęłam wrócić do kijków. W ubiegły wtorek obudziłam się wyjątkowo wypoczęta i postanowiłam, że zaraz po pracy zmobilizuję siostrę i pomaszerujemy do starej cerkiewki. Mieszkam teraz w innej części miasta i kuszą mnie tamtejsze okoliczne atrakcje. Nie do końca zdawałam sobie sprawę z odległości. Oceniałam, że w obie strony jest jakieś 5 - 6 km. Włączyłyśmy endomondo i w drogę. Już w połowie trasy wiedziałam, że trochę przesadziłam. Przemaszerowałam ponad 9 km. Po miesięcznej przerwie i z niezbyt zdrowymi kolanami wybór trasy okazał się czystą głupotą. Ledwie doczłapałam się do domu. Następnego dnia wstając z łóżka płakałam z bólu (szloch). Nie mogłam doczekać się 15.30. O tej godzinie w każdą środę biorę zastrzyki w kolana. Doktorek zobaczywszy mnie poważnie kulejącą zdenerwowany zapytał co mi się stało? I opowiedziałam mu o swoim wczorajszym wyczynie. Zakazał absolutnie biegania i kijków. A jeśli już coś muszę to tylko rower. I masz babo placek :(.

Wczoraj żal było siedzieć w domu. Wyjęliśmy rowery i pojechaliśmy do rodziców poleniuchować w ogrodzie. Potem wycieczka rowerowa na naszą budowę. Wszystko rozsądnie, z przystankami i niewielkimi przerwami. Kolanka trochę bolą, ale zdecydowanie mniej. Nie wyobrażam sobie takiego lajtowego, trochę jak w zwolnionym tempie trybu życia. Ja muszę być zdrowa i sprawna. Już kombinuję co zrobię, gdy zastrzyki kolagenowe nie pomogą. A wszystko wskazuje na to, że jednak nie pomogą.

Górki czekają, kijki czekają, imprezy letnie zachęcają, by podnieść tyłek i zahulać, a tu dooo...pa blada. Nie da rady (szloch). Ale tylko na razie - bo wciąż nie poddaję się i szukam innych możliwości. Najchętniej wyhodowałabym w słoiku na parapecie nowe stawy kolanowe z własnych komórek macierzystych i wymieniłabym w jakimś dobrym serwisie. Koniec biadolenia!!!  Jest jak jest, trudno. 

Domek buduje się trochę wolniej niż planowaliśmy. Czasem pogoda płata figla i nie wszystko da się zrobić na czas. Ale każdy etap robót cieszy mnie jak maluszka fajna zabawka. Ostatnio wybierałam kolumny. Zwiedziłam całą okolicę, obejrzałam dziesiątki domów, by umocnić się w przekonaniu, że dobrze wybrałam. I właśnie wczorajsza wycieczka rowerowa na budowę była po to, by zobaczyć zamontowane kolumny. Według mojej oceny są idealne. Piękne, doryckie z ładną bazą i głowicą. Nieprzesadnie zdobione, zachowujące prostą formę. 

Każdy etap budowy skrzętnie dokumentuję. Robię zdjęcia i notatki. Budowa domu wymaga od inwestora dużej wiedzy technicznej i odpowiedniego przygotowania. Czytam, czytam i czytam. Odwiedzam portale, na których mogę w rzetelny sposób dowiedzieć się wszystkiego, co mnie interesuje. I nie ukrywam, że coraz bardziej wciągają mnie takie tematy i coraz bardziej mi się to podoba. Buduję dom o wdzięcznej nazwie Nałęczów. I nie byłabym sobą, gdybym nie wniosła zmian w projekcie. Ale o tym innym razem. Poniżej link do strony, na której możecie moje Dobre Duszki zobaczyć chałupkę. A tak przy okazji zapytam Was, które wybrałybyście okna do domu białe, czy ciemniejsze np. orzechowe. Ja już mam swojego typa, ale lubię się upewnić i chętnie rozważę Wasze opinie :).

http://www.kbprojekt.pl/495/naleczow

                     Pysiam jak zwykle czule i do następnego razu :)

30 czerwca 2014 , Komentarze (9)

Poniedziałek, 30 czerwca 2014

Dzisiejszy dzień obfitował w niezliczoną ilość wrażeń. Wydaje mi się, że na długo zostanie w mojej pamięci. Żal, smutek, szok i łzy radości mieszały się między sobą. O 10.00 definitywnie rozstałam się z mieszkaniem, oddałam klucze nowej właścicielce, spisaliśmy liczniki i z ciężkim sercem opuściłam swoje bezpieczne i zawsze lubiane kąty. 

Nowa właścicielka kilka tygodni temu dowiedziała się, ze jest bardzo poważnie chora. Nowotwór z przerzutami. Jest w trakcie leczenia. Chemia strasznie ją wyniszcza. Dzisiaj była bardzo słaba, ale musiała spotkać się z nami i odebrać mieszkanie, bo jutro jedzie do szpitala na kolejną dawkę. Piękna kobieta, niewiele starsza ode mnie, bardzo sympatyczna i serdeczna osoba. Serce mi pękało, gdy powiedziała mi o swojej sytuacji. Jurek zadeklarował pomoc. Pomógł pani Ani załatwić wszystkie formalności w spółdzielni, a potem odwiózł do domu. "Tak bardzo chciałabym choć trochę pomieszkać w nowym domu" - powiedziała na pożegnanie.

Ostatni tydzień wyjątkowo dużo pracowaliśmy. Wieczory upływały na pakowaniu i wywożeniu tego, co jeszcze zostało. Rzadko kładłam się spać przed 23.00. Miałam wrażenie, że to nigdy się nie skończy. W końcu przyszedł czas na ostatni karton i porządkowanie. Myłam, czyściłam, odkurzałam i nie chciałam skończyć. Gdzieś tam podświadomie czułam, że to takie pożegnanie i nie mogę zrobić tego wszystkiego po łepkach.

Dzisiaj nasza 30-ta rocznica ślubu - perłowa. Jak świętujemy? Nijak. Siedzimy jak dwoje starych dziadków na kanapie i po prostu odpoczywamy po wysiłku i emocjach. I jest nam teraz dobrze :)

Bardzo wzruszyłam się po przeczytaniu Waszych komentarzy pod ostatnim moim wpisem, jakoś dziwnie spociły mi się oczy. Alergia na Vitalię ?  Ależ skąd ! Ja znowu poczułam te dobre emocje, które Wy wszystkie, moje dobre i kochane Kobiety dostarczacie mi, gdy tutaj jestem. Dziękuję z głębi serca  i czule pysiam<3

25 czerwca 2014 , Komentarze (7)

Środa, 25 czerwca 2014

Nie odzywałam się dość długo, bo wariactwo, jakie się dzieje wokół mnie jest nie do opisania. 

Kochane, od soboty rezyduję u siostry. Po raz pierwszy od wielu lat poczułam smak życia na walizkach. Krępuje mnie ta sytuacja, chociaż siostra Agatka bardzo się stara, by wróciła moja równowaga i spokój ducha. Mam nadzieję, że niebawem przyzwyczaję się do nowej sytuacji i jakoś dam radę.

Do końca tygodnia muszę definitywnie opuścić mieszkanie. Zostało jeszcze trochę kartonów z odzieżą, sprzętami kuchennymi, obrazy i posprzątanie starych zakamarków. W poniedziałek oddaję klucze, spisujemy liczniki i goodbye moje kochane kąty. Serce mi się kroi, ale dzielnie patrzę w przyszłość i wmawiam sobie, że zmieniam życie na lepsze. 

Od dwóch tygodni leczę kolana zastrzykami. Nie jest to przyjemne, ale liczę na poprawę. Nie mogę ćwiczyć, a to powoduje, że łapię dołki. Zawsze, gdy przychodził trudniejszy dzień zmęczyłam się porządnie i pomagało. Dzisiaj z powodu niedyspozycji nie mogę przesilać kolan. Tęsknię za kijkami, a przede wszystkim za Wami, moje Kochane Dziewczyny. Codziennie myślę o Was i już chciałabym wrócić do Was na dobre.

Mój wnuczek Jaś 23.06.2014 skończył 8 lat. Nie mieliśmy czasu świętować, bo wszyscy zaangażowani jesteśmy w przeprowadzkę. W sobotę mój tata z okazji urodzin Jasia organizuje rodzinnego grilla. Kochany pradziadek :)

Wyjazd do sanatorium przesunięty na jesień. Nie mam pojęcia kiedy to nastąpi. Wszystko w rękach urzędników NFZ-tu.

Dieta ok, chociaż musiałam zrezygnować z gotowania czasochłonnych obiadów i zastąpić je prostszymi daniami. Ale daję radę. Waga 1 kg na plusie. To stres, który jest wrogiem nr 1 odchudzania. Nie przejmuję się tym, bo wiem, że niebawem uspokoję nerwy i wrócę na właściwe tory.

U siostry nie mam internetu, to przejściowe kłopoty techniczne. Piszę z pracy. Właśnie wróciłam z kolejnego zastrzyku i muszę chwilkę posiedzieć. Postanowiłam, że wykorzystam tę chwilę i napiszę do Was. Po pracy jadę jeszcze na stare mieszkanie popracować. Dzisiaj wywózka kartonów do mamy na strych. 

              Pozdrawiam Was wszystkie z całego serca i pysiam jak zwykle :)

8 czerwca 2014 , Komentarze (7)

Niedziela, 8 czerwca 2014

Musiałam na moment odpuścić i złapać oddech. Opamiętanie przyszło wczorajszego popołudnia, po powrocie z pracy. Dwa dni wcześniej oglądałam nagranie naszej regionalnej telewizji. Pojawiłam się w kilku epizodach i kiedy zobaczyłam swoją twarz przeraziłam się. Zmęczenie tak bardzo odbiło się na moim wyglądzie, że przestraszyłam się sama siebie (strach).

Sobota - po pracy szybkie zakupy, powrót do domu, przygotowanie niezbyt  czasochłonnego obiadku na jutro (roladki z indyka), dokończenie przytarganej do domu roboty i już po dwóch godzinkach wylegiwałam się na swojej ulubionej kanapie. Wciąż stoi w dziennym pokoju :)

Początkowo targał mną niepokój, może wyrzuty sumienia, bo przecież tyle roboty wokół. Ale dyscyplinować się to moja specjalność. Porównam tę sytuację do poranków, gdy opuszczają mnie chęci do ćwiczeń. Gadam wtedy sama do siebie...  "Wstawaj, nie leń się, bo ty tylko dla Twojego zdrowia". I wstaję. Ćwiczę całą godzinę i szczęśliwa idę do łazienki.

Tak też było wczorajszego popołudnia. Zmusiłam się do odpoczynku. Przeleżałam całe popołudnie, pogadałam z Jurkiem, obejrzałam telewizję i nie wiem kiedy zasnęłam jak mały dzidziuś. Obudziłam się rano - w opakowaniu z wczoraj. Spodnie dresowe, domowa bluzeczka, wczorajszy makijaż. Spałam na kanapie. Dobrze, że Jurcyś trochę o mnie zadbał. Wyłączył telewizor, przykrył kocykiem i zostawił w spokoju.

Wypoczęta, porządnie wyspana od 5 jestem na nogach. Za mną godzina callaneticsu, toaleta poranna, pyszne śniadanko i kawka. Jest 7.14, mam chwilkę by do Was napisać moje vitalijne Księżniczki. 

Dzisiejszy dzień już dawno zaplanowany. Rafał Jasiński i jego fundacja "Czas nadziei" znowu organizuje piknik rodzinny. Tym razem w sanockim skansenie. Będzie się działo. Ostatnim razem mój mąż dzielnie grał mecz hokejowy. Teraz Rafał życzył sobie, abym to ja wzięła udział w pierwszym w dziejach Sanoka turnieju nordic walking. Sanok to mały grajdoł, a moje chodzenie z kijkami do pracy nie dość, że wzbudza sensację, to dodaje mi popularności. Ha, ha...

Przygotowano (do wyboru) trzy piękne trasy, wytyczone w naszym skansenie. Ich różna długość ma dać szanse każdemu uczestnikowi. Chętnie wybrałabym tę najdłuższą (10 km), ale z krwawiącym sercem musiałam odmówić uczestnictwa. Już kilka tygodni nie chodzę z kijkami i bardzo nad tym ubolewam. Pogoda sprzyja, chęci są, ale nie ma ani czasu, ani możliwości.

W poniedziałek zamawiam zastrzyki do kolan. Decyzja podjęta nieodwołalnie i mam nadzieję na szybką poprawę. Wprawdzie od stycznia faszeruję się tabletkami o nazwie COLAHIAL (kolagen z kwasem hialuronowym), ale mój doktorek powiedział, że przy takich kolanach to za mało. Natomiast w przypadku odchudzania dobrze robi na skórę. No to łykam dalej.

Moja rodzinka jeszcze dosypia. Kasia i Jaś są u nas od wczoraj. Wojtek na dyżurze. Mam wrażenie, że wyprowadzka to tylko zły sen, a my wciąż jesteśmy razem. Wiem, że to chwilowe złudzenie, ale czy nie można troszeczkę pomarzyć?

                Boskiej niedzieli i boskiego nastroju Kochane :)

29 maja 2014 , Komentarze (19)

Czwartek, 29.05.2014 

Wiedziałam, że dzisiaj moja kochana waga pokaże spadek. Nie jest tego dużo, ale jest. Dlaczego wiedziałam?  No bo.....kilka dni temu opróżniając najgłębsze zakątki garderoby natrafiłam na karton z ulubionymi ciuszkami sprzed 10-12 lat. Czasami mam do czegoś sentyment i nie jestem w stanie się z tym rozstać. I tak właśnie dawno temu było z kilkoma ulubionymi spódniczkami i parą krótkich spodenek. Z ciekawością otworzyłam paczuszkę i zaczęłam przymierzanie.

 O rany! Myślałam, że wyskoczę z siebie i stanę obok. Jedna spódniczka idealna, następne dwie ciut za duże i wymagają nieznacznej korekty. Skakałam z radości jak sarenka :D(pomimo wciąż bolących kolan) i natychmiast postanowiłam zrobić sobie zdjęcie. Zbiegłam do kuchni, ale okazało się, że aparat zostawiłam w firmie. Miałam chytry plan odnalezienia zdjęcia sprzed kilkunastu lat, na którym miałam na sobie tę spódniczkę i zestawienia go ze zdjęciem aktualnym. Moja buzia byłaby dowodem, że zdjęcia pochodzą z różnych okresów. Nici z chytrego planu :( - zdjęcia już dawno zostały spakowane i wywiezione na strych do przyjaciół. Może innym razem?

Spodenki jeansowe kupione były na okoliczność wyjazdu na wakacje w Chorwacji w 2002 roku. Wyjątkowe wakacje, które zapamiętam na zawsze. Leżą idealnie i nie muszę Wam kochane pisać co czułam, kiedy bez problemu wciągnęłam je na tyłek. Uwielbiam odchudzanie, zwłaszcza, że do mety pozostało mi malutkie 2.2 kg.

A co poza tym? 

           

Ostatnio dużo pracuję w firmie i w domu. Jutro wieczorkiem jadę na lotnisko po Jurka, wraca z wakacji. Mam nadzieję, że mnie trochę odciąży. Kolana bolą jak nigdy dotąd. Wczoraj byłam u swojego lekarza. Dostałam dwie propozycje - zabieg, albo wstrzykiwanie kolagenu. Zabieg darmowy, bo finansowany przez NFZ, natomiast zastrzyki to koszt ok. 800 zł. Zastanawiam się jednak nad zastrzykami, bo panicznie boję się zabiegów chirurgicznych. Już od jakiegoś czasu mam zasadę unikania złych emocji. 

Mój doktorek nie poznał mnie w pierwszej chwili - cudowne uczucie!!!   Pani Bożeno, trochę znikła pani od ostatniej wizyty - powiedział, gdy weszłam do gabinetu i zobaczywszy jego obojętny wzrok przedstawiłam się. Trochę poplotkowaliśmy, opowiedziałam mu o Vitalii i oczywiście o Was, moje kochane. Doktorek też ma potrzebę odchudzania, ale ciężko mu się zabrać. A kiedyś jego sukcesy były dla mnie inspiracją.

                  Dla takich momentów warto się starać :)                                                 Pysiam, jak zwykle moje Vitalijki :)       

22 maja 2014 , Komentarze (5)

Czwartek, 22.05.2014

Pomimo wczesnej pory, za oknem już piękny dzień. Dzisiaj ważenie. Odpaliłam kompa, zanotowałam wagę - spadek (0.5 kg) i nie mogłam się powstrzymać. Zaglądnęłam troszeczkę do Waszych pamiętników i mam 20 minut na wpis.

Pakowanie w toku, a ja na widok kartonów mam już odruch wymiotny. Polecę chyba do apteki po Lokomotiv, może pomoże. Ale o tym już było.

Bieganina jakiej już dawno nie pamiętam. I żeby było śmiesznie, kilka dni temu, podczas nerwowego poranka upadłam na kolana. Dwa wielkie siniaki i ogromny ból. Moje kolana już od dawna szwankują, nie robię z tego tragedii, bo wiem, ze kiedyś trzeba będzie je naprawić. Ale po co ten upadek? Dołożyłam sobie jak koksu do pieca. Najgorsze są poranki, bo trzeba się rozruszać, a potem jakoś to jest. W przyszłym tygodniu muszę wybrać się do lekarza, bo bez tego ani rusz. Mój doktorek i tak pewnie się dziwi, że nie widział mnie przez ostatnie 2 lata. Ale skoro było dobrze, to po co naprzykrzać się innym. Nie mogę ćwiczyć, bo boli. Spróbuję callanetics, jest mniej inwazyjny to może dam radę. 

Dietka, pomimo życiowego wariactwa bez zarzutu. Spadek jak na mój oporny organizm całkiem przyzwoity. Do celu pozostało 2.8 kg. Z analizy składu ciała wynika, że za dużo u mnie tłuszczu i trzeba nad tym popracować.  

Dzisiaj wieczorem odwożę Jurka na lotnisko, wyjeżdża na tydzień. W sobotę lub w niedzielę usiądę i poczytam więcej co u Was słychać. Kochane moje, tęsknię za Wami bardzo i ubolewam, że teraz nie mam dla Was czasu :(

Do opuszczenia mieszkania zostały mi 3 tygodnie. Do tej pory wywiozłam szkło (o rany, ile tego było), bibliotekę, meble z jadalni. Przejrzałam wszystkie dokumenty, by nie wyrzucić czegoś potrzebnego. Piwnica opróżniona, dwie wielkie wnęki na górnym poziomie mieszkania, służące za składziki - opróżnione. A to wszystko kropla w morzu do tego, co jeszcze zostało. 

Ciuchy i buty wysortowane czekają na swoją kolejkę. Wiele rzeczy oddałam, a najchętniej te w rozmiarze 44, 46. Jestem szczęśliwa, Że już ich nie potrzebuję i.... NIGDY POTRZEBOWAĆ NIE BĘDĘ !!!!

          Przytulam do serca i życzę Wam kochane Dziewczynki                                 codziennie takiego słoneczka, jak dzisiaj :).

13 maja 2014 , Komentarze (5)

Wtorek, 13.05.2014

<3Witajcie moje kochane Kobiety, 

ja tylko na momencik. Chcę dać znać, że żyję i nie zapominam o Was nawet na chwilkę. Pakowanie w toku. Wczoraj zdziwienie, bo moje książki nie zmieściły się do 20 przygotowanych kartonów. A gdzie reszta? 

W piątek w nocy dotarłam do hotelu w Warszawie. Sobota była bardzo pracowita, ale wieczorem mój kontrahent zafundował nam wyjście do dyskoteki "Klub Dekada" na Grójeckiej. Wyskakałam się za wszystkie czasy, zwłaszcza, że dyskotekę prowadził DJ Adamus, ponoć najlepszy w Polsce. I tego mi trzeba było - po pracy trochę relaksu. W niedzielę powrót do domu, a po przekroczeniu progu wrócił wyprowadzkowy nastrój. 

Już drugi tydzień przygotowuje wyprowadzkę i końca nie widać. Praca zawodowa w tym okresie dostarcza mi wielu obowiązków, dodatkowo budowa domu, bieganie za fachowcami i materiałami, a wieczorami kartony, kartony, kartony... a potem już tylko padam na mordkę. Nie mam siły wstawać o swojej ulubionej godzinie (5.00), bo zwyczajnie moje powieki nie chcą się otworzyć. Z rozsądku zwlekam się o 6.30, by zdążyć do pracy.

Ale co tam, nie narzekam i staram się wszystko pogodzić. Już marzę o ogrodzie i porannej kawce na tarasie w pięknym, rozleniwiającym słonku. Wyobrażam sobie, że bez skrępowania wyjdę w nocnej bieliźnie, szlafroczku i kapciach z filiżanką pachnącej kawy, zasiądę w tarasowym fotelu i słuchać będę śpiewu ptaszków. Mój dom buduje się w miejscu, gdzie zachodzą do nas jelonki, bażanty, a i inna zwierzyna też się trafi. I kiedy opadam z sił napędzają mnie na powrót takie marzenia :)

Wybaczcie mi, że nie komentuję Waszych wpisów. Jeśli tylko znajdę wolną chwilkę z pewnością oddam się lekturze Waszych pamiętników i naskrobię co nieco. Bywajcie zdrowe, dbajcie o siebie i nie przesadzajcie z korytkami. 

               Pysiam Wasz wszystkie razem i każdą z osobna :*

6 maja 2014 , Komentarze (10)

Wtorek, 06.05.2014

Kochane moje, wczorajszy telefon od Ani uświadomił mi, że bardzo Was zaniedbuję. Wybaczcie, ale jestem w trakcie pakowania przed wyprowadzką. Nie zdawałam sobie sprawy, że przez 30 lat samodzielnego życia zgromadziłam tyle różności. Każda szafka, każda szuflada wymaga gruntownego przejrzenia. Część rzeczy ląduje na śmietniku, część oddaję bardziej potrzebującym, ale i to co zostaje do przewiezienia przyprawia mnie o zawrót głowy.

Dobrze, że mam sąsiadkę-przyjaciółkę która bardzo mi pomaga i jest ze mną w takiej chwili. Wczoraj popłakałyśmy się nad pakowanym szkłem. Takie momenty uświadamiają nam, że za chwilę rozstaniemy się i nasze życie przybierze inny wymiar. Oj, ciężko.

Muszę skupić się teraz na organizacji każdego dnia, by szybko i sprawnie opuścić mieszkanie. Trzeba wszystko jakoś pogodzić - pracę zawodową (w piątek wieczorem kolejny wyjazd służbowy), pakowanie, wywożenie, a jeszcze Jurek pod koniec przyszłego tygodnia wyjeżdża na wakacje.

Dietka bez zarzutu, chociaż trochę mniej ćwiczę. Myślę, że w tym całym wariactwie pakowanie i przenoszenie to też dobra dawka ruchu. Trzymajcie za mnie kciuki, bo prawdę mówiąc jestem trochę przerażona tym, co się wokół mnie dzieje. Ściskam Was wszystkie bardzo mocno i proszę o wybaczenie, że nie komentuję pamiętników. Odezwę się niebawem.

                                                   Buziaki i dużo słonka :)

1 maja 2014 , Komentarze (15)

Czwartek, 01.05.2014

Dzień ważenia. Z wrażenia szczęka mi opadła. Ja, grzeczna dziewczynka, przestrzegająca wszelkich zasad diety - po 4 tygodniach zastoju wagowego dzisiaj notuję zwyżkę 0.5 kg.

Moje ciało od stycznia tego roku zamieszkują dwa tworki. Jeden z nich to Rozum (kujon), drugi Opór ]:>. Przyjmując ich pod swój "dach" miałam nadzieję na symbiotyczne pożycie we troje. Okazuje się, że nie jest to takie proste, jakby się wydawało.

(kujon)Rozum codziennie, jak przystało na prawdziwego przyjaciela trzyma mnie w ryzach, przypomina o ćwiczeniach, kontroluje talerz i z tego co obserwuję bardzo chce, abym osiągnęła w końcu upragniony cel.

]:>Opór to diabeł wcielony i pasożyt. Co troszkę schudnę od razu daje o sobie znać. STOP, STOP !!! - krzyczy jak oszalały. I nie odpuszcza przez kilka tygodni. Nie pomagają prośby ani groźby. Po pierwszych spadkach, jeszcze na początku odchudzania, po raz pierwszy dał o sobie znać i ani myślał odpuścić. Musiałam użyć nie lada sposobów, żeby go oszukać. No i w końcu udało się. Ale nie na długo. 

Teraz przerabiam powtórkę z rozrywki z premią w tle gratis, a więc wpadłam na pomysł, że tę nieznośną cholerę oszukam w inny, podstępny sposób. Kupiłam ładnie pachnącą oliwkę do masażu, w nadziei, że Opór zachwyci się zapachem i nie zauważy co knuję. Odkurzyłam drewnianą szczotkę i bańki chińskie. Codziennie, po porannych ćwiczeniach i prysznicu masaż. Potem platforma wibracyjna - a wszystko po to, by poprawić przepływ limfy i pobudzić ciałko. I co?  I nic!    O,  przepraszam - jak to nic?  Jest 0.5 kg.....do przodu.

A teraz na poważnie. Im mniej ważę, tym trudniej zrzucić cokolwiek. Nie rozpaczam, bo wiem, że tak może być. Nie daję za wygraną i dalej robię swoje. Po trupach do celu. Używając słowa "trup" miałam na myśli tego potwora o imieniu Opór.

Kochane moje Dziewczyny! Z serca dziękuję za wszystkie wpisy, które umieściłyście pod moimi wspomnieniami. Nie mogę nazwać ich komentarzami, bo są zbyt piękne. Chcę, żebyście wiedziały, z jakiego powodu od czasu do czasu dzielę się z Wami refleksjami, które niejednokrotnie są Waszym udziałem.

Otóż zdarza się, że czyjaś opowieść, doświadczenie czy przygoda może być gotowym rozwiązaniem dla kogoś innego, kto akurat jest w podobnej sytuacji. Uważam, że warto dzielić się własnym doświadczeniem, bo zupełnie przypadkiem możemy pomóc innym. 

Nie jestem ani bohaterką, ani osobą która szuka taniej sensacji, ani też nie robię tego dla własnych korzyści. Od jakiegoś czasu kieruję się zasadą "Co dajesz, to dostajesz". Kiedy jesteś dobry dla drugiego człowieka, ta dobroć po dwakroć wraca do Ciebie. Ale kiedy krzywdzisz, sam będziesz skrzywdzony.


Za nami piękny, słoneczny dzień. Oby wszystkie Wasze dni były równie piękne i ciepłe.

                                          Pysiam czule :)

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.