Wtorek, 19.08.2014
Oj, dzieje się wokół mnie tyle, że trudno nadążyć. Budowa domu, praca zawodowa i licho wie co jeszcze. Ale dzięki pewnej pani, którą miałam przyjemność poznać kilka dni temu spędziłam cudowny dzień. Spędziłam go tak, jak lubię. Oczywiście domyślacie się, że chodzi o Iwonkę "moderno". Najpierw spotkanie w sanockiej karczmie na Rynku. W założeniach miało być krótkie, no takie na długość pierwszej wspólnej kawki. Ale kiedy dwóm babom otworzą się usta, a dodatkowo atmosferę podkręca dobre, czerwone wytrawne winko rozmowom nie ma końca. Podobnie jak Iwonka odniosłam wrażenie, że znamy się od niepamiętnych czasów. To tak już jest, że czasami spotykamy na swojej drodze człowieka i od pierwszego wejrzenia wiemy, że to kumpel, a może przyjaciel na dobre i na złe. Drugie, troszeczkę dłuższe spotkanie zaplanowałyśmy na 15 sierpnia. Nie pracowałam i mogłam spokojnie poświecić Iwonie więcej czasu. I jak podpowiadała moja intuicja - warto było :) Iwona jest bardzo ciepłą kobietą. Jej zdjęcie na Vitalii zupełnie nie oddaje jej charakteru. Trochę inaczej ją sobie wyobrażałam. Myślałam, że jest bardzo poważna i taka mało dostępna. (Wybacz Iwonko, proszę ). Dzisiaj wiem, że to kobitka do tańca i do różańca. Przy pożegnaniu żałowałam, że miałyśmy tak mało czasu dla siebie, ale pozostałam w nadziei, że jeszcze się zobaczymy .
15 sierpnia 2014. Idziemy w góry. Ponieważ Iwona i jej rodzinka jeszcze nigdy nie kosztowali tej przyjemności wybraliśmy jeden z łagodniejszych szczytów Połoniny Wetlińskiej - Hasiakową Skałę. Wejście na wysokość 1228 m n.p.m. Na parkingu przy stoku zapisaliśmy w telefonach numer Pogotowia Górskiego, zmiana obuwia i w drogę. Pierwsze metry pokonujemy na otwartej przestrzeni i powoli zbliżamy się do lasu. Pogoda na ten dzień wymarzona, specjalnie ją zamówiłam, hi, hi. Chłodno, ale bezdeszczowo, nie musimy się pocić przy podejściu. Idziemy powoli, odpoczywamy, bo to nie ma być maraton, ale przyjemny dzień. Wchodzimy do lasu, tu trochę gorzej, bo całą noc lał deszcz i szlakiem płynie rzeka wody. No, może przesadzam, nie rzeka, a górski strumyk. Jest ślisko i miejscami błotno więc musimy uważać, żeby się nie połamać. Ale i o tę część imprezy zadbaliśmy. W drodze na Wetlinkę (tak nazywamy naszą ulubioną górkę) odwiedziliśmy stację GOPR-u w Ustrzykach Górnych, w której dyżurował w tym dniu mój przyszły zięć i odebraliśmy ustną deklarację, że jakby coś, to możemy liczyć na pomoc. Kochany Wojtuś :)
Mijamy wysokość 1000 m, kończy się las i wychodzimy na otwartą przestrzeń. I znowu miłe zaskoczenie - w tym dniu nie wieje wiatr, nie urywa głowy, nie musimy zakładać wiatrówek. Po chwili jesteśmy pod Chatką Puchatka, to schronisko PTTK, w którym od niepamiętnych czasów rezyduje Lutek Pińczuk, człowiek, który pokochał góry całym sercem. Jestem dumna, że znamy się osobiście, i że dzisiaj mogę Wam o nim napisać :)
Bieszczady to piękne miejsce na ziemi. Zwykło się u nas mówić, że tutaj przyjeżdża się tylko raz, a potem tylko wraca:) Połonina Wetlińska i Chatka Puchatka to najbardziej rozpoznawalne bieszczadzkie miejsce. Chatka Puchatka - zwykłe, bez jakichkolwiek wygód schronisko uznawane za najgorsze w Polsce. Brak toalet, bieżącej wody i prądu, hulający po schronisku wiatr to tylko niektóre "atrakcje" tego miejsca. Ale są ludzie, którzy mieszkając na co dzień w luksusowych willach od lat przyjeżdżają do Lutka. Bo nie budynki i wygody tworzą atmosferę lecz ludzie, których spotykamy na swojej drodze.
Lutek przygodę na Połoninie rozpoczął w 1964 roku, 50 lat temu i ku rozpaczy wielu z nas kończy rezydencję na Wetlince końcem tego roku. Nie wyobrażam sobie Wetlinki bez Lutka. Jeden z pierwszych ratowników GOPR-u, wspaniały człowiek, który nigdy nikomu nie odmówił pomocy. Chatkę Puchatka przejął po krakowskich harcerzach, kiedy Ci nie dając sobie rady z trudami życia w górach opuścili ją, wcześniej mocno dewastując. Zimą nie było w pobliżu opału, więc harcerze wyrywali deski ze ścian i podłóg, by ogrzać Tawernę. Tak nazywali wtedy schronisko. Lutek postanowił, że wyremontuje Chatkę i urządzi tam schronisko dla bieszczadzkich wędrowców, a przy okazji mieszkanie dla siebie. Na końskim grzbiecie woził cement i deski. Życie w górach wymaga wielu poświęceń i samozaparcia. Opuściła go partnerka życiowa, a on zabrał się do ciężkiej roboty. Remontował Chatkę. Tak o Lutku pisze w swojej książce pt. "Majster Bieda, czyli zakapiorskie Bieszczady" Andrzej Potocki:
....Postanowił drewniane ściany obmurować zewnątrz kamieniami. Z przełęczy Wyżnej 872 metry ponad poziom morza, końską drogą, przetransportował pod schronisko, będące na wysokości 1228 metrów nad poziomem morza, kilkadziesiąt ton materiałów. Jednym słowem wydźwignął je na ponad 350 metrów w górę. Taki z niego gość! Nawet Syzyf nie piął się tak pod górkę.
... Z roku na rok schronisko miało coraz większą renomę i coraz bardziej liczniejszych gości. Z roku na rok. Z roku na rok trzeba dowozić więcej wody i jedzenia oraz opału, bo kiedy wojsko budowało tę chatę, nie myślało o takich przyziemnych sprawach, jak źródło wody czy osłona od wiatru. [...] Źródło jest pół kilometra od schroniska, ale ponad sto metrów niżej, przeto zwłaszcza w zimie woda ma tu wyższą cenę niż piwo w mieście.
Kiedy przez kilka dni popada śnieg i wiatr rozhula się wzdłuż grani, wtedy nie raz trzeba wychodzić przez okno w facjacie, żeby odkopać wejście i uwolnić się z tej śnieżnej pułapki. [...]Od kilu lat Lutkowi towarzyszy nowa partnerka Dorka. Obydwoje są ludźmi wielkiej wagi, przez cały rok żyją w spartańskich warunkach, chociaż jakiś czas temu zaglądnęła do nich odrobina cywilizacji. Od niedawna panele fotowoltaiczne, a wcześniej agregat prądotwórczy dostarczają światła na kilka godzin dziennie. Drewno na opał wciąż trzeba zbierać w lesie, a wodę dowozić gazikiem. Lutek skończył już 70 lat i z roku na rok jest coraz trudniej. Stąd decyzja, że na koniec roku schodzą z Wetlinki.
I jeszcze na koniec, dla zachęty dla niezdecydowanych chcę pokazać jak wyglądają Bieszczady jesienią. To prawdziwa złota, polska jesień. Cud natury :)
Cudze chwalicie, swego nie znacie - ile prawdy jest w tych słowach. Zapraszam serdecznie w Bieszczady :)
P.S. W swoim wpisie wykorzystałam zdjęcia Inki Wieczeńskiej i Pawła Szymańskiego. Wprawdzie mamy własne zdjęcia, ale w górach tego dnia było tak duże zachmurzenie i mgła, że nasze zdjęcia nie oddają uroku tego wyjątkowego miejsca.
Kochane, na dzisiaj tyle. Czułam, że Was zaniedbuję, dlatego dzisiaj specjalnie zostałam w pracy, by zrobić ten wpis. Od tygodnia mam nowe lokum, w którym jeszcze przez jakiś czas nie będę miała internetu, dlatego nie jestem na bieżąco z Waszymi sprawami i nie komentuję Waszych wpisów. Proszę jak zwykle o wybaczenie. Już prawie 20.00, wracam do domku, bo jeszcze trzeba upichcić coś na jutro :)
A cha, i jeszcze jedno - znowu palę papierosy, ale o tym innym razem.
Pysiam, pysiam, pysiam :)
dede65
20 sierpnia 2014, 23:07co do wycieczki- Szczęściary;))))) co do budowy - wg optymistycznych planów kiedy przeprowadzka???
Norgusia
20 sierpnia 2014, 20:30Ale miałyście fajowo, ze mogłyście się spotkać! I taka wycieczka!!! twój opis jak najbardziej zachęcający do zwiedzenia tego zakątka.....a jeśli chodzi o papierosy to wstrzymam się z ochrzanianiem do czasu wyjaśnień...może zastosuje jakąś taryfę ulgowa...zobaczę ;-) Buziolki!
Grubaska.Aneta
20 sierpnia 2014, 18:57Takie spotkania i pogaduchy przy winku są potrzebne, których mi akurat brakuje:(( świetna wyprawa w piękne krajobrazy natury!
mikusia1971
20 sierpnia 2014, 05:06Bieszczady są cudowne a pan Lucek to wspaniały człowiek : ) Buziak
Aldek57
19 sierpnia 2014, 22:39usunęłam podwójny wpis:))
Aldek57
19 sierpnia 2014, 22:37Komentarz został usunięty
Aldek57
19 sierpnia 2014, 22:37Pięknie pokazałaś Bieszczady a Chatka Puchatka w zimie budzi szacunek dla zamieszkujących tam ludzi w takich spartańskich warunkach.Pozdrawiam:)
moderno
19 sierpnia 2014, 21:25Czytając miłe słowa o sobie zaczerwieniłam się po czubek głowy. Masz rację , że Bieszczady to takie miejsce do którego się wraca , ale oprócz piękna przyrody mogą poszczycić się cudownymi gospodarzami i mieszkańcami. Ty wraz z rodzinką byliście tymi , których miałam szczęście osobiście poznać. P.S. Kapustę , którą polecałaś kupiłam. Jest rewelacyjna . Dziś chciałam zrobić zasmażaną , ale przed dokończeniem tego dania zjedliśmy ją z R.prosto z garnka
bozenka1604
20 sierpnia 2014, 10:28No, to teraz ja jestem zaczerwieniona po czubek nosa :) Dzisiaj miałam wyjść z pracy wcześniej, by kupić Ci tę kapustę i posłać kurierem :) Pysiam Iwonko :) Pozdrowienia dla wszystkich wycieczkowiczów :)