Niedziela, 11.01.15
Październikowy pobyt w Krynicy sprzyjał zawieraniu nowych znajomości. Od samego początku, od kiedy zamieszkałam na 3 piętrze Domu Zdrojowego, rzuciła mi się w oczy ładna blondynka. Na oko trochę ode mnie młodsza, dziwnie wyciszona i wciąż smutna. Mieszkała 2 pokoje dalej. Początkowo mijając się na korytarzu wymieniałyśmy grzeczne "dzień dobry" i tyle. Po kilku dniach bez zbędnych ceregieli przeszłyśmy "na ty". Zdarzało się, że pogadałyśmy w drodze do jadalni, albo na zabiegi. Nasza bliższa znajomość miała miejsce dopiero kilka dni przed końcem turnusu.
Pewnego dnia po obiedze umówiłyśmy się z dziewczynami, że pójdziemy do Artystycznej posłuchać muzyki. Wybrałyśmy się w cztery. W Artystycznej gra Andrzej Hełmecki, muzyk, który potrafi przenieść człowieka do raju. Jazz, muzyka klasyczna, operetkowa w jego wydaniu to mistrzostwo świata. Nigdy nie zapomnę utworu z musicalu Skrzypek na dachu pt. Sunrise sunset. Jeszcze dzisiaj słyszę każdą nutkę. Jak zawsze zajęłyśmy stolik nr 23. Na uboczu, ukryty za filarem zapewniał odrobinę intymności i chronił skutecznie przed namolnymi "tancerzami od siedmiu boleści". Wszystkie uwielbiałyśmy tańce, ale nie wtedy, gdy Andrzej grał klasykę. I tak powolutku zaczęłam poznawać Basię.
Zachęcone skutecznie do dalszej zabawy jeszcze tego samego dnia po kolacji poszłyśmy na tańce. Artystyczna to niezwykła knajpa, w której warto być choćby jeden raz w życiu. Codziennie gra w niej Andrzej. W przerwach podchodzi do gości siedzących przy stolikach, pogada, opowie dobry kawał, albo wyrzuci z siebie jak z karabinu maszynowego świetny rymowany tekst kabaretowy. Zna ich całą masę, bo występował w kabarecie przez siedem lat. Pozostały personel lokalu to ludzie wysokiej kultury. Wszystko to stwarza wyjątkową atmosferę.
Po dobrze spędzonym wieczorze wróciłyśmy do naszego budynku. Obie z Basią czułyśmy jakiś niedosyt i miałyśmy ochotę na pogaduchy. Tańce i muzyka nie sprzyjały rozmowie. W sanatorium miałam jedynkę i ostatecznie wylądowałyśmy w moim pokoju. Basia rozpoczęła swoją opowieść.
Kiedyś szczęśliwa żona i mama dwójki dzieci, a dzisiaj ? Schorowana kobieta, z wielkimi problemami, które nie mają końca. Jakiś czas temu trafiła do szpitala na nieskomplikowany zabieg usunięcia kamieni z przewodów moczowych. Po zabiegu przez wiele tygodni bardzo źle się czuła. Z dnia na dzień coraz bardziej słabła. Uchodziło z niej życie, jak sama o tym powiedziała. Lekarz twierdził, że to normalny stan po takim zabiegu i trzeba czekać. Czekanie doprowadziło do tragedii. Okazało się, że podczas zabiegu zostały uszkodzone przewody moczowe, a wydostający się mocz zbiera się w torbieli usytuowanej w pasie na lewym boku. Wielkie, bardzo rozległe zgrubienie w końcu zaniepokoiło lekarza, który zdecydował o kolejnej operacji. Należało usunąć worek z moczem (szczęście, że nie zdążył pęknąć), odtworzyć uszkodzony przewód moczowy, by ratować wciąż pracującą nerkę. Kolejna operacja i kolejne cierpienie. Po wybudzeniu z narkozy przyszedł do Basi lekarz i poinformował, że w wyniku komplikacji musiał usunąć zdrową nerkę. Bez jednej nerki da się żyć - powiedział i wyszedł. Szok i niedowierzanie, że w taki sposób można potraktować człowieka. Od teraz było tylko gorzej. Poważne problemy fizyczne i psychiczne, pogarszający się stan zdrowia i ciągła walka o siebie. Następne operacje i następne cierpienia. Ostatecznie sprawa Basi trafiła do sądu, który dopatrzył się błędu lekarza i zasądził od szpitala dożywotnią rentę w wysokości 240 zł miesięcznie. Natomiast ZUS renty odmówił, twierdząc, że Basia jest zdrowa i może pracować. Do całego nieszczęścia doszły problemy finansowe. Bo jak żyć z niewielkiej pensji męża i tych paru groszy od szpitala?
Bożeniu, powiedziała nad ranem Basia, kiedyś byłam taka jak Ty. Wesoła, zaradna życiowo, czasem nawet szalona. Uwielbiałam swoje życie. Dzisiaj jestem wrakiem człowieka.
Nie dało mi przejść obojętnie obok problemów Basi. Chciałam zrobić cokolwiek, by na moment poczuła się jak kiedyś. Następnego dnia, a właściwie tego samego, bo rozstałyśmy się bladym świtem, zaraz po obiedzie zaprosiłam Basię do swojego pokoju. Wiedziałam, że ma dzisiaj urodziny. Nieco wcześniej, w przerwie między zabiegami pobiegłyśmy z Halinką, moją sanocką przyjaciółką po prezent dla Basi. Wybór padł na dobrą wodę toaletową, czekoladki i herbaciane róże. Biedna Basia oniemiała przekraczając próg mojego pokoju. Za chwilę wyjęłam z szafy granatową sukienkę w groszki i podarowałam Basi. Miała opory przyjmując prezent. Po pierwsze, że prezent już dostała, jak twierdziła, a po drugie, że obcisła sukienka pokaże zgrubienie w pasie, które niestety zostało po operacji.
Zmusiłyśmy Baśkę do przymiarki. Wyglądała ślicznie, a drobne groszki skutecznie ukryły defekt. Dzisiaj idziesz w tej sukience na tańce !!! - krzyknęłyśmy chórem. Nie mam odpowiednich butów - próbowała bronić się Basia. Znalazły się i buty. Przypomniałam sobie, że buszując w krynickich sklepach widziałam piękne, czerwone szpilki z delikatnej cielęcej skórki. Miałam na nie wielką ochotę, ale nie było mojego rozmiaru. Pobiegłyśmy do sklepu i na szczęście jedna para jakby czekała na Basię. Wieczorem, przed wyjściem na tańce makijaż i fryzurka dopełniły reszty. Baśka wyglądała zjawiskowo i tak też się czuła. Po raz pierwszy zobaczyłam jej szczery uśmiech i wielką radość. Cały parkiet w Artystycznej był nasz tego wieczoru, a Basia po raz pierwszy cudownie się bawiła. Na koniec popłynęły z jej policzków łzy wzruszenia i radości. Dziękuję dziewczyny, to były moje najpiękniejsze urodziny - podsumowała.
Zastanawiam się wciąż jak jeszcze mogę jej pomóc? Może powinnam napisać do Elżbiety Jaworowicz? A jeśli nie pomogę, a wręcz zaszkodzę i jeszcze bardziej skomplikuję jej życie?
Niedawno odwiedziłam Basię, wprawdzie dzieli nas spora odległość, ale czego nie robi się dla przyjaźni. Znowu spędziłyśmy cudowne chwile, jednak o tym innym razem :)