Sobota, 10.01.2015
Minęło już 10 dni nowego roku. Pędzi ten czas jak zwariowany. Do wiosny i lata coraz mniej czasu. Trzeba się zbierać w sobie i poprawić to i owo. Nie wolno czekać na ostatnią chwilę, bo nic z tego nie będzie. Poczytałam trochę Wasze pamiętniki i to, jak długotrwałe biesiadowanie wpłynęło na Wasze wagi. U mnie podobnie, chociaż powodem nie było nadmierne jedzenie, a raczej zdecydowanie NIEHIGIENICZNY tryb życia
W październiku najniższą wagę, jaką zanotowałam to 56 kg (sanatorium, brak jakiegokolwiek stresu, dieta 1000 kcal, ruch na świeżym powietrzu i codziennie tańce). Mój organizm nie zatrzymywał wody, byłam chudziutka i bardzo lekka. Musiałam poprawić 2 sukienki u krawcowej (czyt. zwęzić).
Po powrocie wpadłam w kierat codzienności. Dodatkowe, bardzo liczne obowiązki powodowały, że nie zawsze był czas na rozsądek. Hektolitry kawy, bo ciepła i pod ręką, zagłuszała głód, a jej przygotowanie zajmowało najwyżej kilka minut. Nieregularne jedzenie i tylko wtedy, gdy znalazła się maleńka wolna chwilka. Jak jadłam? Ja nie jadłam, ja połykałam jak kaczka, byle szybciej. A wieczorem, bardzo późnym wieczorem kolacja, bo trzeba było jeść, żeby nie paść następnego dnia na ryjek. I moje ulubione papieroski, które wciąż palę. Zakwasiłam organizm masakrycznie. W każdym kawałeczku czułam, że coś jest nie tak. Dobrze, że chociaż się ruszałam i pokonywałam przynajmniej 40 km tygodniowo na kijkach. Jak? Bardzo wcześnie rano, kosztem snu i dobrego wypoczynku.Bilans - dwa kilogramy do przodu, a więc 58 . I co teraz?
Od wczoraj kuracja oczyszczająca - napar z 4 ziół: pokrzywy, fiołka trójbarwnego, skrzypu polnego, mniszka lekarskiego. Szklanka 3 razy dziennie. Idealne przestrzeganie pór posiłków, poranny trening, woda i wreszcie sikam :) Wreszcie mogłam dzisiejszego ranka swobodnie założyć obuwie, wreszcie "latają" pierścionki na palcach. Wreszcie wróciłam!
Na dzisiejsze popołudnie zaplanowałam gotowanie na najbliższy tydzień. Muszę sobie troszeczkę podogadzać, bo ostatnie miesiące wprowadziły monotonię na mój talerz. Chyba będę miała niezłą frajdę, bo dawno tego nie robiłam. Część zapasteryzuję do słoików, bo to dobry sposób na przechowywanie i gwarancja na świeżość.
Kasia i Jaś odwiedzą nas dzisiaj. Nie mogę się doczekać tej wizyty. Dziadek Jurek pogra z Jasiem w jego ulubione gry planszowe (szczerze mówiąc już widzę klęskę dziadka), a my z Kasią popracujemy w kuchni. Przygotujemy dobrą kolację (czyt. pyszną, ale dietetyczną) i pogadamy, jak wtedy, gdy mieszkałyśmy razem. Brakuje mi tych babskich pogaduszek, a o pomocy w kuchni nie wspomnę. Zawsze lubiłyśmy razem "mieszać w garnkach".
Zdecydowanie wolę tę część roku, w której mam czas na odrobinę przyjemności :)
Pięknego, solidnego wypoczynku oraz dużo słonka życzę wszystkim Paniom i jak zawsze przyjacielsko pysiam :)
Norgusia
10 stycznia 2015, 21:58temat papierosów pomijam...ale ty wiesz co chciałabym napisać ;-) wszystko to co opisałaś, to zwykłe życie w biegu i stresie i to jak my się w tym odnajdujemy! Dobrze, ze organizm daje sygnały, ze coś mu nie pasuje i super, ze jesteśmy jeszcze w stanie te sygnały słyszeć i zareagować! trzymam kciuki, za oczyszczanie i poprawę trybu życia! Buziaki z Norge ;-)
Grubaska.Aneta
10 stycznia 2015, 19:09Ech no święta trochę nabroily w naszych dietach :/
Nieznajoma52
10 stycznia 2015, 15:07Bardzo trafne motto. Miłych pogaduszek:)
moderno
10 stycznia 2015, 11:24Bożenka , jakoś nie wyobrażam sobie żebyś mogła połykać jedzenie jak kaczka. Wszyscy tylko nie Ty. Ucałuj swoich najbliższych ode mnie i udanych pogaduszek z Kasią.