czas czytania, długie jesienne wieczory...
Literatura najlepiej smakuje przed snem. Aby uzupełnić swoją kolekcję lemaliów, wypożyczyłam stare wydanie "Astronautów". Stare, bo Lem konsekwentnie odmawiał zgody na wznowienia wydawnicze> Stwierdził, że to knot, którego nie da sie uratować i który nie przetrzymał próby czasu. Ale ja ciekawa byłam, więc zdobyłam i ... czytam tego knota. Miał autor rację, jest się czego powstydzić :-), a czytelnik ma sie z czego pośmiać.
Wcześniej w sypialni dzieciaków celebrujemy literaturę innej kategorii, czyli baśnie wszelakiego rodzaju, te naiwne i te przerażające. Przy tych drugich dzieci znikają pod kołdrami, a w pokoju robi się straszno....
A w ciągu dnai mamusia się dokształca w zakresie przeróżnych teorii dotyczących żywienia, leczenia jedzeniem, diet mniej lub bardziej cudownych. A dużo tego, oj... dużo.
Czytam więc:
"Jeśli osoba otyła zjada duże ilości surówek, owoców, jogurtów owocowych, ryżu, kurczaków i pije do tego zimną wodę, to z pewnością ma bardzo osłabione (zimne) żołądek i śledzionę. Żadna dieta surówkowo-owocowo-mleczna nie wyprowadzi organizmu z otyłości, a przyczyni się jedynie do powiększenia kłopotów. Należy radykalnie zmienić sposób odżywiania. Żołądek powinien otrzymywać pokarmy ciepłe, o łagodnym smaku i naturze lekko rozgrzewającej, wtedy będzie prawidłowo funkcjonował!"
I dalej nieco:
"Charakterystyczne dla otyłości huśtawki nastrojów, brak odporności psychicznej i koncentracji, nadmierna pobudliwość, nerwowość, są efektem słabości śledziony i żołądka. Każdy moment osłabienia śledziony i żołądka powoduje łaknienie słodyczy."
Cytaty pochodzą z książki Filozofia zdrowia Anny Ciesielskiej.
Jak sobie to przemyślałam, to doszłam do wniosku, że jeśli autorka ma rację, to zyskują wytłumaczenie wszelkie jo-jo i różne dolegliwości, które nasilają się w trakcie i po odchudzaniu. I jeszcze wyjaśnia się, dlaczego odchudzający się często skarżą się na przejmujące odczucie zimna, brak energii i częste przeziębienia.
Ciekawe jest to, że osoby przechodzące na dietę proponowana prze Ciesielską w pierwszej fazie doznają wilczego apetytu, ale po dłuższym stosowaniu chudną i pozbywają się wielu dolegliwości. Brzmi zachęcająco, ale wymaga samozaparcia i odcięcia się od tradycyjnych metod odchudzania. Dieta w wydaniu Ciesielskiej to zupy warzywne, warzywa duszone, ziemniaki, kasze, mięsa, jajka i mnóstwo przypraw (zioła, korzenie i max imbiru). Wyrzucamy wszelkie surowizny, kiszonki, kwaśne warzywa i owoce (tylko można sezonowo słodkie i rodzime), przetwory mleczne, herbatę i wszelkie chłodne napoje. To tak w uproszczeniu.
I są na to chętni i twierdzą, że to skutkuje.
A ja czytam i myślę.... I chwilami nie wiem, co dalej myśleć....
Ale pora roku myśleniu sprzyja! Trzeba to wykorzystać!
Nie dajcie się śniegowi i wiatrowi. Czapki na uszy! Rękawiczki! Ciepłe gatki i opancerzone sweterkami nereczki, a będzie dobrze :-)
eeeeeeee... nie chce mi się......
Nic mi się nie chce... Skurczyłam się w sobie. Poranek w szkole, ślubowanie i pasowanie na ucznia mojego synala. Potem bibka dla ciała pedagogicznego i ja w roli zabawiacza, bo jak zaczęłam wymiatać po wąskich korytarzach tej małej szkółki z moich brzucholem, to już nikt się nie mógł zmieścić. Posadzono mnie więc za stołem przed kloszem z ciastami, z których większość sama upiekłam, podano kawę i kazano się uśmiechać i ugaszczać panie uczycielki. Więc przerobiłam temat, czemu nie jem ciast, czemu piję kawę w ciąży, jak się czuję, na kiedy mam termin, co moje dzieci na to, czy mąż się cieszy... A potem poszły opowieści o własnych dzieciach, porodach i mężach (na imprezce - o rozpaczy!- nie było żadnego chłopa, ksiądz się zmył...). Potem zaszyłam się wkąciku z umywalką i zrobiłam "pomywanie statków". Pozbierałam swoje pociechy i brnąc przez burzę śnieżną wróciłam do domu. A tu zimno, dzieci marudzą (jak zawsze po zjedzeniu zbyt dużej ilości słodyczy), obiad nie chce się ugotować sam, w piecu nie chce się samo rozpalić, a ja się skurczyłam z zimna pod polarkiem i tylko wysuwam paluszek, żeby stukać w klawiaturkę... Pies u mych nóg tak niewiarygodnie pozwijany, że wygląda na swoje dziecko, nos przykryty rudym ogonem. Wyglada jak lis z kołnierza płaszcza. Nawet nie wiedziałam, że potrafi się tak "zminimalizować". Poprzednią jesień i zimę spędzał w schronisku pod gołym niebem, brrrrrrr.... Za to papugi z zimna "urosły". Nastroszyły pióra i wyglądają jak puchacze bez dziobów :-)
Czas zapaść w sen zimowy. Tylko dzieciom by trzeba jakieś silne środki nasenne, bo one nie czują klimatu i ożywione jak zwykle, a nawet bardziej :-)
Niech ktoś przyjdzie i się mną zaopiekuje
kolorki
Na jesienne smuteczki, brak słoneczka, deszczowe szarugi pomaga... DYNIA!!!!! Malutka lub olbrzymia (w zależności od warunków lokalowych), ale koniecznie w kolorze ciemnopomarańczowym. Położona w miejscu poczesnym i wyeksponowanym, na którym najczęściej zawiesza nam się wzrok. To takie prywatne słoneczko, które ogrzewa, poprawia nastrój, ociepla uczucia... Mąż mi przytaszczył takiego olbrzyma, że nie mogę go ruszyć z miejsca. Zwalił w kuchni na lodówkę i stwierdził, że nie wolno jej zjeść... A niech mu będzie, rozkosze podniebienia mogą poczekać, nastrój też się liczy :-)
Postanowiłam zmienić wystrój kolorystyczny kuchni na jesień i zimę, bo skoro to właśnie tam mieszkam, to niech przynajmniej będzie mi przyjemnie... Wybór padł na czerwień, a właściwie burgund (chyba tak to się nazywa). Więc jasnobrązowe w ciepłym odcieniu mebelki (które są na stałym etacie) + ciemnoczerwone przeźroczyste zasłony na dużym oknie, w takimże odcieniu pokrowce na krzesełka (do upolowania i uszycia) i ta pomarańczowa dynia... Będzie odlot :-D Nikt w kuchni nie zaśnie :-) No i zielsko, które ostatnio się zewsząd zwiesza (szałwia, tymianek, głóg, koper, papryczka chili... Tylko czosnku nie mogę normalnego upolować, same chińskie badziewie w sklepach, trzeba by na targ do chłopa, po taki rasowy warkocz w odcieniu bladoróżowym. Chociaż długo nie powisi, bo na diecie PP czosnek schodzi jak świeże bułeczki :-)
Pozdrawiam miłośniczki racjonalnego żywienia! Bo z diet cudów chyba wyrosłam na zawsze i nikomu nie polecam :-) Nie wygląd, ale zdrowie i równowaga duch ważna! Jak z tym jest w porządku, to się pięknieje automatycznie i nie tylko we własnych oczach. Perfekcyjny wygląd nie leczy kompleksów...
Pięć Przemian i Tao
To jest to, co mnie ostatnio zakręciło...
A to za sprawą mojej sąsiadki, przebojowej emerytki, która właśnie wraz ze swym małżonkiem (lat ponad 70) kończy budowę domu obok nas. Otóż kobieta owa od lat żyje zgodnie z zasadą Pięciu Przemian, cieszy się świetnym zdrowiem, dobrą kondycją, nienaganną figurą i tryska energią. To samo jej mąż. Moja teściowa, młodsza od nich o dziesięć lat, bez przerwy narzeka na mnóstwo dolegliwości, zrzędzi, jęczy i jest wiecznie nieszczęśliwa, a podobno zdrowo się odżywia i o siebie dba (regularne wizyty prywatne u lekarzy i badania profilaktyczne na wszystko, co możliwe). I to mnie zaintrygowało.
Więc zaprzyjaźniłam się z nowymi sąsiadami (przy okazji spacerków z pieskami) i w trakcie gadu gadu wyszła kwestia Pięciu Przemian.
Zakupiłam polecaną lekturę i drążę temat. Medycyna chińska stawia całą współczesną dietetykę na głowie. Bardziej na opak się nie da. A mimo to efekty są rewelacyjne.
Zgłębiam te zasady, które brzmią jak herezje, ale coraz bardziej układają się w logiczną całość.
Od drobnych eksperymentów przeszłam na mocne uderzenie: cztery dni temu przestawiłam całą moją rodzinkę na kuchnię PP. Efekty widoczne: od dwóch dni rozwala nas energia, dzieci dostały wilczego apetytu, mimo kiepskiej pogody nie potrzebujemy kawy na dobudzenie, śpimy jak zabici, wstajemy wypoczęci. Poza tym nawał pozytywnego myślenia :-) To co, że za oknem leje, mgła i zimno? A właśnie! Przestaliśmy dygotać. Jest nam gorąco od środka :-)
Może to na razie taki efekt psychologiczny? Jak placebo? Nie wiem, poczekam. Ale faktem jest, że dwa dni z rzędu biegam jak motorek, bez popołudniowej drzemki, kręgosłup mnie nie boli i nie ziewam (a mam zwykle baaaaaardzo niskie ciśnienie). I dzieci mnie jakoś nie denerwują, i na teściową jakoś życzliwiej spojrzałam (cierpi bidulka, bo zimno i wilgotno)....
A teściowa wg medycyny chińskiej to ma Ogień wątroby, stąd jej wszystkie nieszczęścia (wątroba jej gnije innymi słowy - to wg chłopskiego rozumu i mądrości ludowej), a winna jest temu jej zdrowa dieta (jest fanką wszelkich surówek, owoców i kiszonek, a to wg PP zabójstwo dla organizmu o tej porze roku).
Więc dziewczyny! Jeśli wam zimno, to tylko dlatego, że "zdrowo" się odżywiacie :-D . I chociaż chudniecie, to się pochorujecie... To taka konkluzja po lekturze mojej książki...
Na razie testuję na sobie. Jak się nie sprawdzi, to zamelduję. A jak pomoże, to będę was nawracać :-)
P.S. Mam syna i córkę :-) Oczekiwany brzdąc będzie chłopcem lub dziewczynką, bo na dwoje babka wróżyła :-D I nie pytajcie, co wolę.... Wszyscy pytają, a ja naprawdę nie wiem... I tak trudno będzie wychowywać...bo to inny człowiek, niepowtarzalny i jedyny w swoim rodzaju, a urodzi się bez instrukcji obsługi.
przeskoczyłam poprzeczkę...
...wagową niestety. Dziś wizyta u ginekologa. Waga: 85kg. Takiej liczby nie ma na moim pasku!!!
No cóż... te dni wylegiwania się w łóżku z bolącym kręgosłupem i przeziębieniem musiały dać takie efekty. Ale w sumie nie jest źle. W poprzedniej ciąży doszłam do 98kg i nie przekroczyłam setki tylko dlatego, że wzięła się za mnie dietetyczka w związku z cukrzycą (+insulina). Przede mną jeszcze prawie trzy miesiące, muszę się wziąć w garść, bo waga rośnie cichutko i niezauważalnie...
Dziś kolejne USG się odbyło. Maluch uparcie broni swojej tożsamości. Chociaż mi nie zależy na ustalaniu, czy to on, czy ona, to pan doktor najwyraźniej traktuje te zgadywanki ze sportową pasją. Tak wykręcał tą głowicę aparatu i tak uparcie próbował namierzyć jakieś symptomy płci u dziecka, że aż niezdrowe mi się to wydało. I się nie udało:-D Za to po raz kolejny pan stwierdził, że dziecię dwa tygodnie mniejsze, niż wynika z kalendarza. No cóż, będzie na Nowy Rok, a nie na Boże Narodzenie. Też dobry moment na start w życie.
Za to mąż się zirytował. Bo to konkretny człowiek i ciężko mu myśleć w kategoriach ONO. Wolałby On lub Ona, żeby się nastawić, jak stwierdził. Poza tym on ma wolne w pracy tylko między świętami a Nowym Rokiem, więc nie wyobraża sobie, żeby taki mały ktoś zmuszał go do rezygnowania z ulubionych zajęć informatyka poza ustalonym terminem. A ja się na to uśmiałam. Dlaczego to tylko ja muszę zmieniać swoje plany życiowe, bo pojawi się dziecko? Niech zobaczy, jak to fajnie, kiedy okoliczności decydują za niego...
Ale usprawiedliwiam go na dzień dzisiejszy. Ma jakieś ciężkie przejścia w pracy i stres z niego wychodzi wszystkimi porami skóry. I gada głupoty.
W nocy sypał u nas śnieg, teraz powietrze mroźne i wietrzne. Pies nie chciał wyjść na spacer. W ogóle jakiś hiperleń z niego. Jak można spać przez okrągłą dobę z przerwą na siku i jedzenie? Pazury mu takie wyrosły, ze trudno mu się chodzi po podłodze, chyba będę musiała się zabawić w "łapokirzystkę". Tylko gdzie ja takie cęgi duże znajdę... Kot to by sobie podrapał troche po ścianie i meblach i problem z głowy, a psica... chodzi jak baletnica na pazurkach :-)
Pozdrawiam serdecznie! I równowagi wewnętrznej życzę, podobno działa antywirusowo.
impreza się posypała :-)
....bo potencjalni goście się pochorowali. Dopisała tylko jedna ciocia, którą moje dzieci tak obsiadły, że nie miałam okazji wcale się oddzywać, one zagadały ją prawie na śmierć :-)
Specjały, przeznaczone dla gości, konsumował z uciechą mój małżonek, telefonując do rodzinki i z pełną buzią drożdżówki doradzając skuteczne głodówki w grypie żołądkowej :-D
Tak więc makaron spagetti (pełne ziarno) z brokułami czosnkowo-bazyliowymi zjedliśmy sami i dziś będziemy jeść nadal, sałatka owocowa została pochłonięta jeszcze wczoraj. Drożdżówką migdałową i szarlotką biszkoptowo-dyniową mąż podzielił się szefem w pracy, a resztkę uratowałam dla teścia (bo chłopina uwielbia takie słodkości, a teściowa mu zabrania; nadmienię, że człowiek z niego postury wychudzonej i ciężko pracuje fizycznie, a teściowa ma tendencje do tycia; więc jeśli ona sobie odmawia, to jemu też nie wolno....).
A ja dziś cieszę się swobodą domową, bo dzieci dłuuugo pobędą w szkole (jakieś zoo objazdowe ma być). Cisza, spokój, pies grzeje się w plamie słońca na podłodze. Reperuję kurtki zimowe, rękawiczki, zamki wymieniam, guziki przyszywam. Za oknem zimno, niebo intensywnie szafirowe, widocznie tam w górze mróz. Tym przyjemniej siedzieć sobie w ciepełku. A wieczorem może zapalę w kominku?
Miłego dnia życzę. I ciepła wewnętrznego :-)
o kontrowersyjnych poglądach i dobru dziecka
Chmury wiszą nad miastem... nad wsią też, a jakże...
Biomet niekorzystny, kawa zaliczona. Jako remendium na spadek temperatury w moim piekarniku dziś suszą się pomidory. Więc w całym domu zapach pomidorów, a w kuchni przyjemne ciepełko :-) I tak pewnie jeszcze z osiem godzin, aż będą gotowe. Potem słoiczki + pachnąca ziołami oliwa i ciepła jesień zaklęta w szkle powędruje w piwniczne czeluście :-D. A zanim wysuszy się porcja w piekarniku, pozostałe tony pomidorów powędrują do dużych słojów i zostana zalane przecierem, pysznie doprawionym. I to wszystko moimi rączkami. Zimą zupa pomidorowa smakuje wyśmienicie, jeśli jest robiona z takich pomidorów, a nie z przecieru sklepowego.
Jutro robię imprezę (podobno). Wieczorem zadzwoniła rodzina pytając, czy: "we środę wieczorem ok. 18-tej nie będzie za wcześnie na imprezę? bo oni wtedy mają czas..." No cóż... imprezy to ostatnia rzecz, na której mi teraz może zależeć, ale chyba nie mam wyjścia w tym momencie. Wzięli mnie z zaskoczenia, nie zdążyłam sobie ułożyć asertywnej odpowiedzi.
Teraz próbuję ułożyć jakieś menu, a ponieważ mam negatywne nastawienie, nic mi się nie chce sklecić. Może do wieczora coś wymęczę...
Jutro w szkole obchody dnia chłopaka. Mamusie z rady rodziców zakupiły wałówę (czyt. ciastka, cukierki, słodkie napoje gazowane), bo dzieci muszą świętować. Nie wyrywam się ze swoimi poglądami na ten temat, bo i tak mam przechlapane w oczach nauczycieli i rodziców za "oryginalne podejście do rzeczywistości". Jedyne, co mogę zrobić, to tłumaczyć moim dzieciom, że to, co im smakuje, niekoniecznie im służy. Przegrałam batalię o sklepikowe śmieciowe jedzenie w szkole, moje dzieci czipsów i batonów nie kupują, a innym zabronić nie mogę. Ale kiedy zwróciłam uwagę, że podkarmianie dzieci cukierkami "w nagrodę" za różne drobiazgi w czasie lekcji jest nie na miejscu, to mnie chcieli nauczyciele zjeść... z poparciem innych rodziców.
Przyglądam się akcji "szklanki mleka" w szkole. Dzieci dostają mleko w kartonikach, prosto z lodówki, jesienią, zimą i mokrą wiosną. Nikt nie pomyśli o tym, że mleko jest już od dawna na cenzurowanym, że podejrzewa się je o powodowanie alergii, zaśluzowanie i zakwaszanie organizmu, nadpobudliwości, obniżanie odporności, że jest dobre dla cieląt, jest ciężkostrawne, ma za duże dla dziecka stężenie hormonów .... Mam wrażenie, że teraz liczy się interes rolników i Agencji Rynku Rolnego, a nie dobro dzieci. I zastanawia mnie jedno: że na zebraniu rodziców z całej szkoły nie było nikogo, kto o tym słyszał !! W takich warunkach można zwątpić we własną normalność.
Jest koniec września. 1/2 uczniów przeszła grypę żołądkową, teraz ok 1/3 leży w domu z zapaleniem oskrzeli. Boję się o swoje dzieci. Bo staram się, aby jadły zdrowo, hartowały się. Ale nie jestem w stanie zabronić im jedzenia pączków na świetlicy (sponsoring gminy) i popijania oranżadą rozpuszczalną. Za małe z nich głuptasy. A z mojego stanu wiedzy wynika, że to właśnie może im zaszkodzić...
Kompletuję apteczkę: bańki próżniowe, dziewanna, kozieradka, prawoślaz, tymianek, lukrecja, kwiaty czarnego bzu, maliny, owoc dzikiej róży, sole emskie, miód mniszkowy, pierzga, echinacea, kwiat lipy, rumianek, owoce tarniny, jarzębiny i czarnej jagody, sadło borsucze syberyjskie, melisa, mięta i....marchew :-) . Nie poddamy się bez walki!!!
zdrowieję!!
Trzy dni w łóżku, siódme poty i dreszcze na zmianę, herbatki ziołowe i rosołek, pierzga, propolis, echinacea oraz czosnek- to za mną. Dziś tylko lekki kaszel, ból głowy minął, kondycja wraca do normy. Głębokie przekonanie wewnętrzne, że NIE WOLNO mi chorować też chyba jest nie bez znaczenia :-) Więc wirus w odwrocie.
Za to w szkole u dzieciaków plaga rota-wirusów, 1/3 uczniów poległa. Zbieram siły na domową batalię, chociaż moje potomstwo dość odporne na takie paskudztwa. Może nam się upiecze tym razem. Na wzmocnienie odporności ciąg dalszy serii kulinarnej z dynią, która ma działanie przeciwwirusowe i przeciwbakteryjne między innymi. Więc będzie makaron z mąki z pełnego przemiału, polany sosem dyniowo- pomidorowym, pikantnym i rozgrzewającym, wzbogaconym cebulą, czosnkiem i tymiankiem.
A dla zainteresowanych przepis na rosół wspomagający walkę z przeziębieniem:
- (gorzki) ok. 4l wrzątku + pół łyżeczki tymianku + szczypta kurkumy;
- (słodki) pół łyżeczki kminku + 4 średnie marchewki + duży korzeń pietruszki;
- (ostry) ok. kilograma mięsa indyczego z kością (ja dodaję golonko lub całą nogę) + 2 duże cebule lub duży por + kawałek selera + 3 pokrojone ząbki czosnku + 2-3 cm kawałek pokrojony imbiru (lub pół łyżeczki w proszku) + szczypta pieprzu cayenne (chili);
- (słony) sól;
- (kwaśny) szczypta bazylii, pęczek natki pietruszki, kilka liści selera i kopru związane nitką.
Przepis jest zgodny z zasadami Pięciu Przemian, składniki muszą być dodawane w kolejności, w jakiej są podane w przepisie. Pomiędzy poszczególnymi smakami trzeba zachować odstęp min. 1 minuty. Gotować do miękkości mięsa, pod przykryciem! (będzie lekko mętny, ale nie ma być piękny, tylko skuteczny :-)) przecedzić, dodać trochę wrzątku (jeśli trzeba rozcieńczyć) i szczyptę majeranku(gorzki), szczyptę kminku (słodki), pieprz biały i czarny do smaku (ostry), ewentualnie dosolić (słony). Popijać gorący w dowolnych ilościach. Pomaga oczyszczać zatoki i ułatwia odkrztuszanie, rozgrzewa i wzmacnia.
Przeciwwskazaniem jest wysoka gorączka.
Mam nadzieję, że przepis pozostanie ciekawostką, bo zdrowia wam życzę!
wirus
I nic nie wyszło ze świętowania. Upiekłam szarlotkę, a potem pokonał mnie wirus. Gorączka, całkowite osłabienie i łóżko. Dzieciaki same sie wykąpały i poszły spać. Małżonek przytaszczył do naszej sypialni tacę z ciastem i wielki dzbanek herbaty ziołowej z cytryną, miodem i imbirem. I on zajadał, a mnie polewał. I taka to nam wyszła impreza.... Niestety w ciąży drobne przeziębienie potrafi mnie całkowicie zwalić z nóg. Dziś też większość czasu spędzam w łóżku. Wysiliłam się tylko na solidny rosół, który pity na gorąco rozgrzewa i pozwala mi łatwiej oddychać. Pocę się jak mysz i snuję się jak cień. Mąż twierdzi, że czarownica ze mnie, że mieszam te rosoły i mikstury, zamiast do lekarza. Ale co mi lekarz? Pigułki da cudowne? Zawsze sięgałam po zioła, miody i przyprawy, stawiałam bańki, robiłam okłady i inhalacje i pomagało. Niestety ciąża nie pozwala na stosowanie wielu leków naturalnych. Został więc magiczny rosołek :-)
Wracam więc do łóżka. Namieszam jeszcze tylko reczczoniaka, włożę do piekarnika i niech się dokończy sam :-) Akurat będzie gotowy, jak mąż wróci z pracy.
Pozdrawiam wszystkich wiernych czytelników :-)
wycieczka i świętowanie kulinarne
Się odbyła wycieczka szkolna w miejsce, gdzie wolno biegać, krzyczeć i się brudzić. Kilka hektarów lasu, ogrodzone, w nim place zabaw, dmuchane zamki, jazda konna, ścianki wspinaczkowe, strzelania z łuku, trampoliny, przestrzeń i luz. Dzieciaki szalały przez cztery godziny bez przerwy, a po powrocie do domu padły i nastała błoga cisza.... Mam więc czas zebrać myśli. Wieczorem kolacja we dwoje, bo rocznica ślubu... Muszę coś specjalnego wymyślić, bo mąż wiadomo... przyjdzie na gotowe. Wiele lat temu w debiucie kulinarnym powaliłam go na kolana zwykłym spagetti, ale od tego czasu to się już tak rozgrymasił (albo ja go tak "rozpuściłam"), że nie łatwo czymś zabłysnąć... Ale ma na tyle wyczucia, że zachwyca się zawsze i wszystkim, a zaczyna od radosnego: O!!! Ugotowałaś obiad!!! (Jakbym zwykle tego nie robiła...). Więc idę przewertować swoje zbiory przepisów i coś wykombinuję.
A oto przepis na placki dyniowo-czosnkowe:
- ok. 20 dag dyni - zetrzeć na jarzynówce
- 1 duży ziemniak - drobna tarka
- 1 jajko
- 1 podduszona na oleju cebula
- 2 ząbki czosnku - przez praskę
- pieprz czarny mielony
- sól
- 1 łyżka mąki ziemniaczanej
- 2 kopiaste łyżki mąki pszennej
- 1/2 łyżeczki kurkumy
Przepis jest zgodny z chińską zasadą pięciu przemian, więc składniki należy dodawać i mieszać w kolejności podanej w przepisie. Proporcje można nieco zmieniać, ciasto ma być jak na placki ziemniaczane. I oczywiście trzeba je usmażyć
(najlepiej od razu, bo dynia bardzo puszcza sok). Pod względem kalorii może niezbyt, ale jeśli na pierwsze danie będzie zupa jarzynowa, to można czuć się rozgrzeszonym :-)
Przepisu na kopytka cynamonowo-dyniowe nie jestem w stanie podać, bo robię je "na wyczucie". Pomysł oparty jest na tym, że do ugotowanych ziemniaków dodaję bardzo gęsty przecier z dyni, mąkę i jajko, wyrabiam ciasto jak na zwykłe kopytka. Po ugotowaniu posypuję je cukrem z cynamonem lub polewam sosem (śmietanka+miód+cynamon). Dzieciaki i mąż uwielbiają to danie, więc nie mam wyrzutów sumienia po ich zjedzeniu, bo zwykle udaje mi się złapać tylko kilka sztuk :-)