:-)
Miałyście dziewczyny rację :-D Moja siostra poległa po trzech dniach jabłkowej diety przed lodówką. Nocą. Przez te trzy dni zdążyła pokłócić się chyba ze wszystkimi. Aż nie chce iść do szkoły, bo atmosferę sobie zrobiła nieciekawą. Może wreszcie dotarło, że pusty brzuszek przekłada się na rozchwianie emocji :-)
Byłam u pediatry z synuśkiem. Dostał miesięczne odroczenie szczepienia. Nie dużo to, ale nikt się nie będzie dla mnie podkładał Sanepidowi. Na razie dobre i to. W papiery poszedł wpis o podejrzeniu o alergię.
Słucham pieśni dziadowskich w wykonaniu Jacka Hałasa. Bo jedna bardzo mi przypadła do gustu (Zegar bije), bo się świetnie wpisuje w żałobę, pogrzeby i całe z tym związane zamieszanie. Wraca mi właściwa perspektywa spojrzenia na życie :-)
Mądrość ludu jest równie wielka, jak jego głupota.
moja siostra się odchudza
Moja siostra ma 18 lat. Właśnie doszło do wniosku, że wszystkie jej nieszczęścia i życiowe porażki spotykają ja dlatego, że jest gruba.
Fakt, ma za wiele tu i ówdzie i powinna zrzucić nieco kilogramów, ale ...
Wymyśliła, że będzie jadła tylko jabłka dotąd, dopóki nie osiągnie wymarzonej wagi, czyli... hm... kilka tygodni, jak dobrze pójdzie.
W sumie to jej sprawa, jej życie, jej organizm, ale...
JA TYLE WIEM O ODCHUDZANIU!!! O zdrowym odżywianiu, o tym, czego absolutnie robić nie wolno, że jak się chodzi do szkoły, nie wolno się głodzić, że kompleksów nie wyleczy się wskaźnikiem wagi, że poczucie własnej wartości nie zależy od ilości kilogramów, że chłopaki, którzy "lecą" na wygląd nie są dobrymi kandydatami na mężów i ojców, że nie szata (wygląd) zdobi człowieka, że życie w wieku lat 18 -tu jest dopiero na rozbiegu, że wszystko, co najfajniejsze, przed nią....
No i co z tego, że ja to wszystko wiem. Moja nastolatka z obłędnym uporem pochłania jabłka, waży się pięć razy dziennie i robi to po to, żeby udowodnić INNYM, nie sobie, że potrafi schudnąć.
Moja wiedza tylko dla mnie. Dlaczego nie uczymy się na cudzych błędach, tylko musimy sami z uporem gołą d... na rozgrzaną blachę?
I jeszcze po fakcie trzeba się ugryźć w język, żeby nie powiedzieć: "A nie mówiłam?"
Usłyszałam dziś w radiu pewną myśl: " Każdy z nas przeżywa żałobę po swojemu w swoim sercu." I w moim przypadku tak to pozostanie. Za dużo słów dookoła... Żałobie najbardziej sprzyja milczenie....
monotonnia
Nie ma o czym pisać, wszystko mi się takie banalne wydaje... Dnie mijają między kuchnią, łazienką, wózkiem, łóżeczkiem... + kurs do szkoły po dzieciaki. Po 21.00 nocna zmiana (czyli robienie tego wszystkiego w domu, czego się nie da zrobić z dzieckiem na rękach). Za mało snu, za dużo codzienności. Nawet wiosna nie cieszy, choć tak na nią czekałam. Święta przygnębiające i męczące. Maluszki nie lubią zmian, gwaru i nowych twarzy, nie lubią hałasu i długiej jazdy samochodem, nie lubią zmiany rytmu dnia. Płaczą i nie chcą spać... A wszyscy krewni i znajomi królika chcą Maluszka zobaczyć i brać na ręce.
Przetrwaliśmy, ale zmęczenie gigant...
Mały ma ewidentne objawy alergii. Nabieram coraz większej pewności, że nie chcę go szczepić. Dziś dostałam kolejne ponaglenie z przychodni. Mam poczucie, jakbym ruszała na wojnę z bezdusznymi urzędnikami. Straszą zablokowaniem konta przez Urząd Skarbowy .
O odchudzaniu nie myślę. Chyba chudnę, bo ciuchy luźniejsze. Ćwiczenia tylko na dobrą kondycję kręgosłupa i to nie zawsze się zmieści w grafiku dnia.
Od ośmiu miesięcy nie farbowałam włosów, a to w moim przypadku oznacza kolor srebrny na głowie. Na samą myśl o farbie czuję mdłości. To efekt farbowania włosów w ciąży, ewidentnie nabawiłam się urazu. I paraduję sobie prowokując złośliwe pytania, czy aż tak bardzo wracam do natury. Zaczynam się zastanawiać, dlaczego siwizna na głowie kobiety jest kojarzona z czymś negatywnym (zaniedbaniem, lenistwem, starością?). Bo już siwiejący facet to "szacuneczek". Zadziwiające, jak zmienia się postrzeganie i ocena człowieka poprzez jego wygląd.
Jeste na tyle skupiona na dzieciach, że coraz mniej zależy mi na opiniach otoczenia. Chyba dojrzewam :-)
wychodzę z zakrętu
Powolutku, ale cierpliwie łapię równowagę. Jednak moje hormony nie odpuściły łatwo. Nie lubię tej huśtawki, takiego szybowania od euforii do czarnej rozpaczy. Ale trzeba przeżyć i przeczekać.
Synek maleńki rośnie jak trawka na wiosnę :-) Uśmiecha się i gaworzy pięknie. Przesypia całe nocki (dziewięć godzin bez przerwy), więc mam czas zregenerować siły. Dnie są ciężkie, bo mały niespokojny. Silnie reaguje na wszelkie dźwięki i hałasy, a tych rodzeństwo dostarcza mu całkiem sporo.
Karmię piersią, więc dodatkowo dieta restrykcyjna, bo niestety kolejny alergik mi się przydarzył. Smaku nabiału już nie pamiętam, nawet nie mam na niego ochoty. Jajka też wypadły z diety po płaczu, wysypce i zapchanym nosku. Wczoraj taka sama akcja po odrobinie selera w zupie jarzynowej. Przed nami dalsze odkrycia, bo z wiosną zaczną się nowalijki.
Mały nie chce spać w dzień. Tzn. chce spać, ale tylko u mnie na rękach. Kupiłam chustę wiązaną i noszę smyka w niej po sześć godzin dziennie z małymi przerwami. I wtedy śpi non stop, muszę go budzić na jedzenie. Plus jest taki, że mam wtedy wolne ręce i mogę spokojnie ugotować obiad i zajmować się starszymi.
Odbyłam rutynową wizytę u pediatry, ponaglana przez pielęgniarkę środowiskową. Dowiedziałam się, że wszystko w porządku, ale nie uwierzyłam. Zrobiłam prywatnie badanie USG stawów biodrowych i okazało się, że wzorem swojej siostry Mały ma dysplazję, której lekarz nie wychwycił przy badaniu. Terminy do ortopedy w Krakowie księżycowe, najwcześniej końcem maja. A tu każdy dzień cenny, im później, tym gorzej dla dziecka. Pojechałam więc w przeciwnym kierunku - do Proszowic. I okazało się, że w szpitalu w małym miasteczku nie ma żadnych terminów, rejestrujesz się i masz :-)
Na razie pieluchujemy się więc, albo wiążemy stosownie w chuście. Za trzy tygodnie kolejne USG i się zobaczy, co dalej.
Od pięciu tygodni moja córa nie chodzi do szkoły. Uparłam sie, że wyciągnę ją z zapalenia oskrzeli bez antybiotyków. I udało się, lekarz osłuchał i zapalenie przeszło. Ale trwało to dłuuugo. Wierzę, że było warto się potrudzić. Tylko że przez te tygodnie córa ła mi nieźle w kość. Charakterek to ona ma niesamowity. Anielska cierpliwość nie wystarcza niestety. Zaczęłam się dokształcać, bo brakło mi pomysłów, jak wychodzić z trudnych sytuacji. Jedno muszę przyznać: dziewczyna bardzo dużo pomaga mi przy maluszku. Jestem pełna podziwu, bo spodziewałam się zazdrości, a tu wręcz przeciwnie :-)
Tak jak myślałam, mam napad gadulstwa :-) Nazbierało mi się dużo. Ale na dziś tyle. Już zaraz północ, trzeba zadbać o męża :-)
Znikam na czas jakiś...
Nie ma o czym pisać... Tzn. może i jest, ale na razie nie umiem. Mam za dużo czasu na myślenie, za mało na pisanie. A pisanie domaga się spokoju. Tego ostatniego u mnie jak na lekarstwo. Zbieram wrażenia, doświadczam i poznaję. Pewnie po pewnym czasie uda mi się sporo z tego opisać. Na razie... jakoś nie mogę.
Dość cyklicznie ogarnia mnie wielka potrzeba wycofania się w głąb siebie. Tracę chęć do rozmów i zwierzeń. I tak mam teraz.
Dlatego bardzo rzadko będę tu zaglądać. Ale pewnie po tym czasie małomówności dopadnie mnie niepohamowane gadulstwo :-)
Sytuacja domowo-rodzinna została unormalizowana. Weszliśmy w stały rytm i jakoś udaje się unikać chaosu. Ja nieco wyluzowałam. Do kontaktów z ciałem pedagogicznym oddelegowałam męża. Idealnie się do tego nadaje, bo wysłucha, pokiwa głową, podziękuje za uwagi i dowidzenia. Czasem mam wrażenie, że nauczyciele chcą, żeby wszystko zrobić za nich. A tu nie ma lekko... Jak ma się sześcioro uczniów w klasie, to chyba można się nieco postarać...
Rozmawiam z moimi dziećmi. Przypominam sobie siebie, jako małą dziewczynkę i odkrywam na nowo coś, co mi umknęło, jak zaczęłam się robić "dorosła". Szkoda, że nie można się wrócić...
Dość już tego marudzenia..
Do ...hm... zobaczenia (?) za jakiś czas..
żyję :-)
Jestem! Chudnę! Ćwiczę!
Piszę jedną ręką. Moje maluszko jest samoprzylepne, nic nie mogę zrobić.Zastanawiam się nad zakupem chusty do noszenia, ale ceny mnie powalają.Wygoda kosztuje...
A teraz muszę pospacerować po domu. Bo jak za długo siedzę, to też małemu źle..
normalizacja...
... trochę potrwa :-)
Dziś wizyta w szpitalu. Musiałam się stawić do kontroli, więc się stawiłam... Na szczęście poszło szybko i mogłam biegiem wrócić na podkarmianie synuśka :-) Pani doktor stwierdziła, że wszystko w porządku, więc jeden problem z głowy.
Nieśmiało weszłam dziś na wagę. I nic, bez zmian. Ale nie jestem jeszcze gotowa na odchudzanie. Ważniejsze teraz dla mnie jest ratowanie moich...mięśni, które chyba są w zaniku. Po krótkim spacerku z psem porobiły mi się zakwasy :-)
W domku nadal nieco chaotycznie. Mam plan: usiąść i napisać plan :-D. To będzie plan porządkujący dzień dla każdego z osobna. Bo za dużo spraw mi umyka, nie mogę sama dopilnować wszystkiego. Dostałam wczoraj po uszach od wychowawczyni synka, że się spóźnia notorycznie, nie przynosi książek, zadania nie odrabia... Bo mama przestała poganiać i kontrolować, a tata... no cóż. Tata też ma problemy z zegarkiem i ze znalezieniem swoich butów, skarpetek, torby, portfela....Więc jak ma niby dzieci dopilnować... Ja się chyba "rozczworzyć" muszę...
Ale ja to zrobię :-D Dam radę. Kwestia czasu. Bo kto, jak nie ja?
nie mam czasu
Tak naprawdę to mam, aż za wiele. Mały Franciszek zabrał mnie sobie całkowicie dla siebie. I co z tego, że nic nie robię, tylko siedzę albo leżę, skoro zwykle ręce mam zajęte .... Bo na razie to na okrągło karmienie, albo noszenie, bo albo brzuszek pusty, albo bolący... Można wprawdzie czytać książki, ale po trzech tygodniach intensywnego czytania mam już awersję. Telewizor zepsuty od dawna, poza tym przy dzieciach i tak nie wchodzi w grę oglądanie telewizji. Można by odtwarzać bajki, ale boję się, że zdziecinnieję do reszty...
Czas zrobił się dziwnie nieciągły. Ugotowanie obiadu zajmuje mi cały dzień, udaje się go zjeść około 19.00. Dzieciaki żyją kanapkami. W sobotę udało mi się upiec chleb na zakwasie (w ramach relaksu), bo Małym zajął się tatuś. Cały bochenek zniknął w krótkim czasie, więc wczoraj pokusiłam się o powtórkę. Efekt opłakany. Przegapiłam odpowiedni moment. Rosnące ciasto wykipiało, zalało piekarnik i "padło". Dałam sobie spokój. Na razie.
Mróz podstępnie uwięził nas w domu. Dzieci nie wychodzą na śnieg, marudzą i się nudzą. Albo wymyślają zajęcia nie z tej ziemi (nuda matką wynalazku). Kończy nam się węgiel. O dowiezieniu nowego można pomarzyć, bo na drodze lód, a na naszą górkę żadna ciężarówka w takich warunkach się nie wdrapie. Mąż ma zamiar wybrać się po węgiel z workiem. Będziemy kupować tyle, ile uda się włożyć do bagażnika fiata. Polonez, do którego można zapiąć przyczepkę, zamarzł w garażu. Próba odpalenia zakończyła się wyciem rozrusznika.
Napiszę to po raz kolejny: CZEKAMY NA WIOSNĘ. Trzeba mieć jakąś ciepłą myśl w zapasie i kurczowo się jej uczepić.
Mały znowu płacze.. Koniec wpisu.
doniesienia z pola walki
Walczymy dzielnie:
- z bólami brzuszka u maluszka (bo mama jeszcze nie przetestowała, co małemu służy, a co nie),
- z rozkrzyczanym i zazdrosnym rodzeństwem (które właśnie rozpoczęło ferie zimowe),
- z huśtawką hormonalną, która nieco spóźniona, ale daje nieźle popalić (płacz, a jakże! momenty euforii też są, fale czułości i miłości na zmianę z chęcią popełnienia zbrodni i wyrzucenia wszystkich w śnieg i mróz),
- z nadal panującą anarchią i totalnym brakiem dyscypliny,
- z teściową, która wszystko wie lepiej i twierdzi, że wszystko to moja wina,
- z krewnymi i znajomymi królika, którzy hurtem sobie o nas przypomnieli i chcą nas odwiedzać,
- z mężem, który "chciałby tylko spokojnie popracować" (a kto by nie chciał).....
itd...
permanentny front....
KUPIĘ TANIO DZIAŁKĘ NA KSIĘŻYCU!!!!!
Ale zima!!!
Można zdjęcia pstrykać i sprzedawać jako kartki na Boże Narodzenie :-) Wszystko w pięknej długoiglastej szadzi i ani gałązka nie drgnie. Wczoraj na naszej łące jakieś duże drapieżne ptaszysko (nie wiem, jakie, bo się nie znam) upolowało łasicę, taką śliczną białą z czarną końcówką na ogonie. Siedziało więc ptaszysko, trzymało walczącą o życie łasiczkę, a dookoła sześć srok czekało, że może coś im skapnie.... Teraz został tylko stratowany śnieg i trochę krwi...
Dzieciaki ostatni dzień w szkole przed feriami. To będą bardzo długie dwa tygodnie w tym roku, bo spędzone w domu. Takie siedzenie w czterech ścianach zaczyna mnie przygnębiać. Dzieci nie ułatwiają mi życia, mają spore deficyty emocjonalne i sprawdzają, jak dalece mogą mi podokuczać, zanim stracę cierpliwość. To się chyba nazywa uwaga negatywna... Ja je nadal kocham i są dla mnie ważne, ale samo gadanie nic nie wnosi, muszę im to udowadniać :-) Wychowawczynie w szkole już zdążyły zauważyć zmiany w zachowaniu na gorsze... Przed nami czas budowania nowych relacji, ciężka robota... bo maluch ma swój rytm i swoje wymagania, nie obchodzi go rodzeństwo. On też chce mieć mamę tylko dla siebie.
Powoli dojrzewam do pierwszego wejścia na wagę w tym roku. Nawet w przybliżeniu nie wiem, czego się spodziewać. Ciążę zakończyłam z 90 kg na liczniku. Po ubraniach nie da się nic powiedzieć, bo jak na razie wykorzystuję koszule męża. Powód: rozpinają się z przodu do karmienia na żądanie :-D A żądania są częste.... Spodnie nadal ciążowe, bo ... pozostałe upchnięte nie pamiętam gdzie...Pewnie w którejś szafie na poddaszu. Poza tym nigdzie nie wychodzę. Równie dobrze mogłabym w szlafroku cały dzionek. Ale aż tak, to sobie nie odpuszczam :-)
Mieliśmy dziś kolędę. Tzn. ja i Franciszek, bo dzieci w szkole, a mąż dwie minuty wcześniej wyruszył do pracy. Ksiądz wbiegł, opowiedział kilka kawałów o proboszczach i wikarych (wiem, że nie lubi swojego proboszcza) i wybiegł. Wulkan niespożytej energii i poczucia humoru. Był może pięć minut, ale do teraz mi się buzia śmieje, jak sobie o nim pomyślę. Taki zastrzyk pozytywnej energii.
A więc.... Dlaczego proboszcz wstaje godzinę wcześniej, niż wikary?
Żeby godzinę dłużej nic nie robić...
A kto jest patronem proboszczów?
Salomon, bo na starość zgłupiał...
Nadrabiam zaległości w Waszych pamiętnikach. Jeszcze parę dni i może się pokuszę o wpisywanie komentarzy :-) Bo jak na razie, to te chwile przy komputerze są "kradzione". Trochę jeszcze potrwa, zanim całą rodzinką złapiemy wspólny rytm...
A potem się ważę, mierzę i zaczynam gonić jakiś tam cel wagowy. Bo Vitalia w końcu do odchudzania służy, a nie jakieś tam pogaduchy :-)
Tylko jak ja obliczę ilość kalorii zjadanych przez mojego ssaka? Jego też mam ważyć i od mojej wagi odejmować to, co jemu przybyło? Bo jak na razie to mam wrażenie, że wszystko, co ja zjem, przepływa białą rzeką do niego. Bo niby dlaczego ciągle jestem taka głodna?