Marnie to za mało powiedziane, opuściłam się ze wszystkim... rzadko biegam, o ćwiczeniach nie wspominając bo i na czym miałabym je odtworzyć? Jem... wszystko co popadnie, za to w bardzo małych porcjach... To nie jest dobre i mam tego świadomość, ale straciłam apetyt. Jak czuję, że jestem głodna, to wrzucę coś w siebie, byle zapchać żołądek. Albo zapominam o tym i później budzę się, że "przecież ja nie jadłam jeszcze nic". Mam problemy ze snem, a jak już zasnę to budzę się nie przytomna. Nie wiem czy to jakieś przesilenie czy o co chodzi?!
W niedzielę waga pokazała 66 kg. Biorąc pod uwagę różne wahania nie przyzwyczaiłam się do niej zbytnio. Mam tylko nadzieję, że cel do maja osiągnę.
W poniedziałek byłam u endykronologa. Wyniki znów chu%#*e, tylko teraz w drugą stronę. Znów zrobiła mi się nadczynność tarczycy... Zwariuję po prostu.
Do tego dochodzi kolejna przeprowadzka w maju...
A z pozytywnych wieści.. zapięłam swoje żółte spodnie, ale i tak wyglądam w nich jeszcze jak baleron swojski...
Ps. Przepraszam, że ni komentuję Waszych pamiętników.