Ostatnio dodane zdjęcia

O mnie

Startuję. Waga 66 kg. Niemal cztery lata terapii. Dobre leki. Większa wiara w siebie. Większa samoświadomość. Zdarzające się nawroty zachowań kompulsywnych, stanów depresyjnych i innych tego typu pyszności. Jest dopsz. POPRZEDNIE WYNURZENIA: Huśtawk
a
w pełnym rozkwicie - znów bujam się w okolicach 60 kg. Ciuchy mam na 56 kg. Albo zmieniam ciuchy albo chudnę - innej opcji nie widzę, bo chodzić w za ciasnych ubraniach nie zamierzam. Do roboty, do roboty... Zmieniłam cel odchudzania (z 53 kg na 55 kg), bo i tak mam niedowagę. Czego nie widzę - tak to jest, gdy ma się zaburzenia odżywiania i postrzegania siebie. Ale już się leczę na głowę ;) Od 5 marca 2012 r. znów staję w szranki sama ze sobą - "radośnie" dobiłam do mojej (nie)akceptowalnej granicy i przestaję się mieścić w ciuchy. Waga startowa: 59,6 kg. Cel: 53 kg. Czy ja się kiedyś pozbędę tej huśtawki, do konia klopsa? :) 13 lutego 2011 r. urodziłam drugiego brzdąca i startuję z wagą 64,4 kg. Mój cel: 55 kg (albo i mniej ;)). Udało się poprzednio, uda i tym razem, o! :) Od 8 maja 2011 zaczynam kolejną przygodę z dietą Smacznie Dopasowaną oraz z Thermalem Pro :) Teraz, Kochani, to ja zamierzam tyć :) Ale nie chcę przybrać 23 kg, jak w pierwszej ciąży (mój kręgosłup mnie znienawidził...), tylko zrobić to jakoś z głową :) Zastanawiam się, czy V. mi w tym pomoże... Wróciłam. Po raz kolejny... Dwa razy się udało, to i trzeci raz się dźwignę. Nosz kurka, no - jak nie ja, to kto, grzecznie pytam? Swojego wymarzonego celu nie zaznaczam, bo mnie V. zablokuje na amen i co ja bidna pocznę? Się zebrałam, to i się mi schudło :) W sumie niemal 30 kg. Ale na raty :D Urodziłam Zosieńkę 30 września 2008 r. a że w ciąży niestety przybrałam dużo za dużo (z 56,10 kg do 78,80 kg. Waga 71,80 kg odnosi się do dnia, kiedy wróciłam ze szpitala do domu), to od 4 stycznia wróciłam na łono Vitalii z dietą Smacznie Dopasowaną. Po zrzuceniu 16 kilogramów zbędnego balastu i dobiciu do 55,8 kg - czyli wagi niższej, niż w momencie zajścia w ciążę - od 16 marca rozpoczęłam pierwszy (przejściowy) etap vitaliowej diety stabilizacyjnej, skończyłam też w II etap - zwiększania kalorii :) Na pasku zaznaczyłam cel 53 kg - głównie dlatego, żeby mieć jakiś cel i się nie rozleniwiać :) Teraz, oprócz stabilizacji wagi, skupiam się na pozbyciu się pociążowej fałdy brzusznej. Przy pomocy ćwiczeń na AB Rocket, w ramach akcji "Wyprawa na Księżyc" :) Mój wpis przy pierwszym 53 kg: UDAŁO MI SIĘ :) Dzięki diecie Vitalii. Dzięki ambicji graniczącej z dzikim i oślim wręcz uporem. Dzięki drobiazgowości. I oczywiście dzięki Wam :) DZIĘKUJĘ KOCHANI :)

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 395861
Komentarzy: 5717
Założony: 4 czerwca 2007
Ostatni wpis: 18 marca 2015

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
magdalenagajewska

kobieta, 47 lat, Gdynia

167 cm, 89.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

12 marca 2008 , Komentarze (17)

...czyli trochę jestem w ciąży :)

"W ciąży": 
- bo mam jestem w 11 tygodniu (po lekarsku licząc),
- bo od 9 tygodni mam w sobie Jajko (po ludzku licząc) - które widziałam i na dowód mam zdjęcia ;) Ale nie będę Wam prezentować tutaj mojego wnętrza :)
- bo jestem zwłoki, nie tylko z braku kofeiny,
- bo mam już zaokrąglony brzuch :)
- bo okresu nie miałam od 3 miesięcy ;)
- bo mam przepięknej urody, wielgachny (nieco bolący) biust. W życiu takiego nie miałam i bezczelnie się nim teraz chwalę, chodząc w przemodnych bluzkach z dużym dekoltem i luźnym dołem, hy hy :) Nikt nie patrzy na brzuszek, wierzcie mi...

"Trochę":
- bo oprócz objawów powyżej, żadnych innych nie zanotowałam. Nie mam mdłości i innych sensacji i (odpukać) czuję się świetnie :):):)
- bo brakuje mi kawy, alku i imprez tanecznych ;)
- bo nie mam chętek na ogórki kiszone w miodzie ze śmietaną i pieprzem cayenne ;)
- bo tak naprawdę to czasem zapominam, że jestem w odmiennym stanie :)

Tak ciążować to ja sobie kochani mogę całe życie - jem bez wyrzutów sumienia, śpię, ile wlezie, nie mam okresu a jeszcze wszyscy mi powtarzają, że mam się nie męczyć i na siebie uważać :):):)

Nie pisałam wcześniej, bo sama do tej pory nie mogę uwierzyć, że się nam w końcu udało :) Szczęśliwi jesteśmy z WSzPM, jak prosiaki w deszcz!! Hu hu!! :) Najzabawniejsze jest to, że po 1,5 roku starań (może nawet trochę więcej?), po regularnych wizytach w Invikcie zaliczyliśmy klasyczną wpadkę, bo (wg słów mojego lekarza prowadzącego) "w tym cyklu nic z tego nie będzie pani Magdo, od następnego włączymy stymulację hormonalną". Nie ma to jak wyłączyć przesadne chciejstwo i starania i myślenie i kombinowanie i planowanie :) No i mamy teraz Niemożliwe Jajko :)

To dlatego mnie nie ma ostatnimi czasy na Vitalii - nie dość, że jestem zwłoki i nic nie kumam po pracy (a w pracy rzeź - zamknięcie roku, biegli, nowy budynek i przeprowadzka i to całe zamieszanie, nowe faktury, przyjęcie nowych środków trwałych, likwidowanie starych i do tego jeszcze zwykła bieżączka...) to jeszcze nie odchudzam się i nie pilnuję przesadnie wagi - nie czas na to teraz. Zacznę pewnie za jakiś roczek, może szybciej, zależy, jak długo będę karmić Jajko :) Na razie nie chcialabym przytyć więcej, niż do 67 kg - nieco ponad 10 kg od wagi startowej. Zobaczymy, jak mi ten plan wyjdzie :)

Poza tym zastartowaliśmy z budową domu :) Temat szeroki, jak rzeka - zwłaszcza jeżeli chodzi o nasz bank kredytujący. Ale ponieważ jestem w ciąży i nie wolno mi się denerwować, porzucę ten drażliwy temat.
Na razie mamy wymurowane...


i ocieplone...

...fundamenty :) Z domku cieszymy się strasznie (no, może nieco mniej, niż z Jajka :P) i chcielibyśmy jak najprędzej go wybudować, wykończyć i się przenieść. Ciekawe, jak nam to wyjdzie - na pewno Jajko urodzi się jak jeszcze będziemy mieszkać w mieszkaniu (termin mam na 7 października). Naprawdę ciekawam, które święta będą pierwszymi w nowym domu :)

W robocie - jak pisałam - Kongo. I ponieważ jestem w ciąży i nie mogę się denerwować, to zarzucę ten temat ;) Dobrze, że lubię swoją pracę i dobrze, że Szefostwo zareagowało pozytywnie na wieść, żem Ciężarówka (z Jajem ;)). Źle, że tyle roboty, bo się martwię, że z czymś w końcu nawalę. Zwłaszcza teraz, jak zwłoki ze mnie wyłażą i czasem trudno się skupić...

Maciuś niedługo kończy projekt i wraca do Trójmiasta. Strasznie się cieszę!!! On ma już serdecznie dosyć jeżdżenia. Ja mam serdecznie dosyć braku męża w domu. Koty mają serdecznie dosyć moich czułości i liczą na to, że część wylewnych uczuć przerzucę na WSzPM, jak już wróci ;) Jajko nie ma serdecznie dosyć, bo ma wszystko w odwłoku ;) A może i nie ? Jeszcze nie wiem, na razie siedzi cicho ;)

Za braki w wieściach bardzo przepraszam - mam nadzieję, że jestem usprawiedliwiona :) Postaram się nadrobić zaległości i postaram sie nie dopuścić do kolejnych przerw trwających ponad tydzień... Ale nie obiecuję - mały pasożyt w postaci Jajka wysysa ze mnie siły czyniąc mnie Zombie ;)

Buziaki :)

2 marca 2008 , Komentarze (3)

...jakaś chora jestem, czy co? ;) Nie dość, że jutro pierwszy dzień roboczy miesiąca (dla niewtajemniczonych: wystawianie faktur czynszowych, w dodatku kupa nowych rzeczy), to jeszcze poniedziałek i robienie analiz płatności oraz pierwsze komentarze biegłej do sprawozdań finansowych. Hm. Muszę się leczyć? Ano nie. Powód jest prosty - w sobotę przeprowadziliśmy się do nowowybudowanego budynku firmowego i jestem cała zajarana naszym nowym biurem, hu hu!! :) No poważnie, aż mi się chce iść do pracy :) Prezesostwo szarpnęło się nawet na miejsce parkingowe w podziemnym garażu dla mnie, pokój mamy wyborny, całe biuro w środku robi naprawdę duże wrażenie (jeżeli chodzi o wygląd z zewnątrz to zdania są podzielone, ale gustibus non disputandum est), no po prostu szał ciał i uprzęży :) Jedyny minus: koleżanki z dotychczasowego pokoju obok (a pokoje były połączone drzwiami) siedzą na parterze. My na czwartym piętrze. Mocno szkoda, ale decyzja przyszła z góry, taki lajf.

W związku z przeprowadzką wczorajszy poranek spędziłam w pracy. Ale zatargałam ze sobą WSzPM - żeby mu pokazać nówkę sztukę i żeby pomógł mi w rozpakowywaniu. Dobry mąż, sam na ochotnika się zgłosił :)

Wieczorem mielim gości - 7 sztuk nas w sumie było. Wytrzymałam do 3 rano, sama nie wiem, jak to zrobiłam... Ale warto było, uśmiałam się okrutnie, nawet były tańce, bibka była gruba a rano nie liczyłam flaszeczek, bo po co :) Towarzystwo paliło bardzo niewiele, bo Emma (zwana pieszczotliwie przez nas Emilką - nie pytajcie, dlaczego) dała się mocno we znaki i uniemożliwiała balkonowe rozwinięcie imprezy :) A od jakiegoś czasu w domach u siebie nawzajem ludki nie palą - w sumie bardzo dobry zwyczaj :D:D:D

Dzisiaj z rana jeszcze mieliśmy niedobitki gościuff, bo nocowało u nas małżeństwo przyjaciół z Małym Naleśnikiem :) Zarówno mąż przyjaciłki, jak i WSzPM  wyglądali nieszczególnie, hy hy ;) Maciek w ogóle dogorywał przez cały dzień i ledwie żył (to, że ja poszłam spać kole 3 nie oznacza, że impreza się skończyła - miałam wybaczone wcześniejsze udanie się na spoczynek :D) a byliśmy na urodzinach Teściuffki. Wiecie, jak to jest - Rodzice, Babcie, Dziadek, Wujek z Ciocią, Siostra, Szwagier (ci akurat też mocno wczorajsi :D) i dzieciaki. Hy hy hy. Naprawdę, chłopisko biedne, ajejej... ;)

No proszę - weszłam na chwilkę a skończyło się, jak zazwyczaj ;) Zmykam. Chcę odszukać zewłok męża i nacieszyć się końcówką weekendu :) Dzisiaj nowy odcinek Włatców Móch, hu, hu!! :)

Buziaki niemal poniedziałkowe, co mi dzisiaj jakoś nie przeszkadza :)

28 lutego 2008 , Komentarze (8)

...przede wszystkim moich Rodzicieli, którzy kupili włości w Łyśniewie :) I dokupili później "hektary"... Później przydałby się Wam mój Tato, który wybudował, wymurował, kamieniami obłożył, komin wydłuża i dalej dopieszcza prześlicznej urody i funkcjonalności (jak mieliśmy okazję się nieraz przekonać) grilla :) Jak już załatwicie sobie takich Rodziców, to warunkiem koniecznym do Kociołkowej Gulaszowej (Mocnej :P) - aczkolwiek jeszcze niewystarczającym - jest moja Siostra i jej Mąż, którzy systematycznie (aczkolwiek za rzadko!! :P) we wspomnianym Łyśniewie urządzają imprezy w gronie przyjaciół. Jak już zgromadzicie moją Rodzinkę, to przydam się Wam ja - z cudownymi pomysłami na prezent świąteczny dla Taty (w postaci kociołka, rzecz jasna) i WSzPM, który owe cudowne pomysły realizuje (tj. kociołek w sieci zamawia, płaci za niego i później targa to ciężkie i nieporęczne ustrojstwo :))

Później to już jest proste :)


Składniki:
- wołowina (tak w okolicach kilograma z groszem jej miałam)
- olej
- papryka czerwona (5 solidnych sztuk - ale to było dla mnie nieco mało)
- pieczarki (duży koszyczek z supermarketu - na pewno więcej, jak pół kilo :))
- czosnek (dużo - myśmy dali chyba z pół główki)
- cebula (też było jej dosyć dużo - ze 4 duże)
- ziemniaki (4 duże pyry winny wystarczyć)
- wino czerwone, najlepiej wytrawne (ja miałam otwartą flaszkę, z której upiłam wcześniej 1,5 kieliszka)
- woda (wlaliśmy jedną, niecałą półtoralitrową butlę)
- pieprz, chilli, przyprawa do mięsa wołowego - nie gulaszu a wołowego! (nie pamiętam marki, ale żadne Knorry, czy Winiary - jakiś nołnejm kupiony w Stokrotce pod domem), kostki wołowe i warzywne jakiegoś Knorra, czy tam Winiar
- świeże bułki albo chleb
- dobry humor
- drewniana łycha do mieszania w kociołku, nie przeznaczona do konsumpcji. Ale można oblizywać ;)
- obcęgi do trzymania krawędzi gorącego, kręcącego się na łańcuchu kociołka :) Też nie do bezpośredniej konsumpcji :)
- winny też być kluseczki typu zacierka (można takie cuda nabyć albo samemu wydziergać...), ale zapomniałam wziąć z domu. Bez tego też było dobre :)
- chodzą mi po głowie jeszcze pomidory z puszki albo przecier pomidorowy - winien być dodany, za chińskiego boga nie pamiętam, czy dodawalim. Monsz również nie pamiętają - Aguś? Pamiętasz? Ale jakby co - pomidory nie zepsują Gulaszowej na pewno i można spokojnie wrzucać :)


Mięso pokroiłam w kosteczkę, wrzuciliśmy je z Maćkiem do rozgrzanego oleju. Olej był w kociołku. Kociołek nad żywym ogniem :) Mięso się nieco poddusiło (trzeba mieszać, bo przywiera - chyba, że szarpniecie się na kociołek z teflonem, ale to nie to samoooo.....), dodaliśmy cebulę do zeszklenia i obraną ze skórki, pokrojoną w paski paprykę. I pieczarki (też obrane i pokrojone w kostkę). I wino wlaliśmy. Najpierw ostrożnie, pół falszki, bo krzyczałam, że nie chcę więcej :) Ale uwierzyłam na słowo mojemu Mężowi, że warto będzie całą butlę wlać - i wiecie co? Miał rację :) Później wrzuciliśmy też czosnek (tym razem Maciek krzyczał, żeby ostrożnie, ale ja się uparłam, że dużo - i wiecie co? Miałam rację :)) Później dolaliśmy jeszcze nieco wody, bo gęste było. I ziemniaczki pokrojone w niedużą kostkę. I dodaliśmy kostki warzywne i wołowe, chili (tu ostrożnie, bo nie lubię, jak mi w pyszczydło pali :)), pieprz i przyprawę do mięsa wołowego.
No i bulgotało, parowało, pachniało, myśmy stali przy grillu, mieszali, śmiali się i na koniec zeżarli prawie całą zawartość z 6 litrowego kociołka. Zostało na dwie porcje następnego dnia :)
Najważniejszym składnikiem Kociołkowej Gulaszowej jest dobre towarzystwo i humor, naprawdę :)

Czego Wam wszystkim z serca życzę :)

PS.1 Agula - wyślij mi zdjęcia z kociołkowania, co? Będę mocno wdzięczna. I od razu się na Vitalii pochwalę, jak sie które nada :P

PS.2 No jestem w pracy, jestem. I piszę, zamiast siedzieć w "efce". Ale pierwsze primo - komputerowstręt popracowy dalej działa i nie wiem, co zrobić, żeby się to zmieniło. A po drugie primo - i tak nie mogłam otworzyć FK, bo Jerz się zalogował i "osiągnięty został limit pracowników mogących pracować równocześnie" ;)

Buziaki, cze, elo i nara :)

**********************************************************************************

2008-02-28 12:57
Już pamiętam - dodawałam puszkę krojonych pomidorów (chyba Valfrutta to była) i pół słoiczka przecieru pomidorowego. Łowicz :)
Mniam :)

26 lutego 2008 , Komentarze (3)

...jest bardzo nowoczesny, ma funkcję samopogłębiania. Jeżeli nawet odpalam kompa w domu, to po to, by sprawdzić stan konta albo wydziergać przelew jakiś - GG, Tlen, Vitalia i NK poszły w odstawkę i chlipią po kątach pocieszając się wzajemnie.

Mnóstwo się wydarzyło ostatnimi czasy w naszym życiu a ja nie mam ani weny ani - nawet nie wiem, jak to ująć - chyba siły, żeby pisać. Wracam do domu, chwilę potarmoszę futrzaki i idę spać. A jak kogoś po pracy odwiedzam, to od 19 ziewam przeraźliwie, aż wstyd...

Już nie obiecuję, że się poprawię. Bo wstyd, że nie dotrzymuję obietnic...

Buziaki wtorkowe (tak, tak - od 6.38 siedzę w pracy, WSzPM odwoziłam na dworzec...)

PS. Ale przepis na Wykwintną Zupę Gulaszową Z Kociołka zamieszczę ;)

18 lutego 2008 , Komentarze (4)

...mam okrutne, mea culpa. Poprawię się, jak tylko mój organizm przestanie zełwłoczyć tak bezczelnie :)

W weekend nie miałam natchnienia, żeby pisać - całą niedzielę "prześmierdziałam" włócząc się po chatce i przenosząc swoje zwłoki z łóżka na kanapę, z kanapy do kuchni, z kuchni do łóżka :) Z jednej strony poczucie zmarnowanego dnia a z drugiej błogość totalna :)

W sobotę wieczór byliśmy na spotkaniu z przyjaciółmi - wytrzymałam do 24 he he ;)
Jedzenia fura (Gaja - należy Cię zdecydowanie odstrzelić!! :):):)), alku też całkiem sporo - jeno ja robiłam za kierownicę, więc degustacji trunków nie uskuteczniałam. Ale i tak mogę polecić wódeczkę Luksusową o smaku Dzikiej Jeżyny, mmmm....

Wracam do papierków - standardowo zrobiłam sobie przerwę na śniadanie i postanowiłam skrobnąć :)

Buziaki poniedziałkowe :)

****************************************************************************************
PS. Niektórzy twierdzą, że w sobotę wyglądałam super :D:D:D Dzięki ;) Nie ma to jak mocnourośnięty biust wcisnąć w dobry stanik i wywalić wieeeeeeelki dekolt ;)

14 lutego 2008 , Komentarze (1)

...no Splendor, Dziew-czyn-ko!!!

Dlaczego zablokowałaś swój pamiętnik??


Liczę na to, że czasem do mnie zaglądasz i się odezwiesz....



12 lutego 2008 , Komentarze (2)

...wygląda na maksa ślicznie i jeszcze bardziej chemicznie :) Jednak w naturze takie dziwolągi występują, he he ;) Ta moja z brokułami wygląda dziwnie, bo czosnek jest bardziej zielony od brokuł (brokułów?). Obiecałam Shi, że udostępnię tę flaszeczkę do ewentualnych dalszych badań :) Na razie wpiżyłam butelczyny do ciemnej szafki i ma się to macerować, czy tam ekstrahować. (Bo czosnkówka się EKSTRAHUJE hy hy hyyy :)) Zdjęcia zieloniutkiej zamieszczę, jak je zrobię :)

W Łyśniewku very sympatycznie, moje zwłoki nie odmówiły całkiem współpracy i nie poszłam spać pierwsza i nawet nie dałam sygnału do rozejścia się, hu hu!! :) Graliśmy w kalambury rysowane, na tytuły filmów i seriali - śmiechu kupa, bo jeszcze był z nami hamerykański "dalszy kolega" (:P) jednej z dziewczyn (córki przyjaciół mojej Siostry :D). Dawaliśmy radę - tylko trzeba mu było polskie tytuły najpierw przetłumaczyć... A i inwencja twórcza szalała - jak narysowalibyście "Santa Barbarę" ? Albo "Wszystko jest iluminacją"? :):):) Normalnie geniusz nam błyskał i świecił po oczach :) Nieskromnie powiem, że w zgadywaniu jestem całkiem niezła, ale rysować nie potrafię ni cholery - nie podchodziłam nawet z pisakiem do folii...
Przepis na gulaszową węgierską zamieszczę, jeno musicie się zaopatrzyć w kociołki do gotowania na żywym ogniu, na świeżym powietrzu. Jaki czad wyszedł, to bania mała!! :)

Dzisiaj mam gościuff na obiedzie - będą placki ziemniaczane. Dobra, więcej nie piszę, bo mnie całkiem znielubicie. Naprawdę, ostatnimi czasy jem i śpię...

Przemieszczam się w kierunku papierzysk i chyba muszę zacząć bardziej intensywnie reanimować swoje zwłoki... Albo poduchę do pracy przynieść ;)

Buziaki!! :)

8 lutego 2008 , Komentarze (6)

...czyli jak za pomocą czosnku, wódki (albo spirytu 96% i gorącej wody) i brokułów (brokuł?) zrobić habilitację ;)

Spotkałam się wczoraj z przyjaciółmi na robieniu czosnkówki. Specyfik ten ma działanie antyrakowe, potwierdzone badaniami (przyjaciółka przyjaciółki zrobiła czas jakiś temu habilitację o antyrakowym działaniu czosnku i brokuła, serio!!). Wykonanie bardzo proste - bierze się zmiażdżony albo posiekany czosnek w dużej ilości, flaszeczkę zamykaną (ja użyłam dwóch Bobo Frutów i jednego małego Hortexu), alkohol (do 40%) i miesza w proporcjach 2 porcje czosnku na 1 porcja alku. mniej-więcej :) Ja dałam chyba więcej czosnku... Wielkość butli znaczenia nie ma. Odstawia się toto na jakieś 8 miesięcy :) A później jeszcze trzeba codziennie łyżeczkę zmęczyć :) Za 8 miesięcy Wam napiszę co to za cholera nam wyszła... ;)
Do jednej z moich flaszeczek wrzuciłam też brokuła (moja własna inwencja twórcza) - wygląda ciekawie, ale nikt inny się nie odważył :D:D:D

Tak to wyglądało przed:




tak w trakcie:


a tak po:






Czosnku mi została fura, w chacie śmierdzi niebotycznie do teraz - ale co się naśmialiśmy wczoraj, to nasze :)

Gościom (na rozgrzewkę) zaserwowałam makaron z łososiem i groszkiem w sosie śmietanowo-koperkowym z cebulką, ale oszczędzę Wam opisu (tłuściutkie i węglowodanowe...), nie będę świnia :)

Ale smakowy wyszedł, mniam :D:D:D

Teraz siedzę w chatce, czekam na WSzPM (Relacja Poznań Główny - Gdynia Główna) i też pichcę.  Ostatnio nic innego nie robię, tylko gotuję, konsumuję rezultaty niszczycielskiej działalności w kuchni i śpię ;) Dbam o siebie znaczy, hi hi hi ;)

Jutro jedziemy do Łyśniewa. BTW - też tam będziemy z WSzPM gotować. Węgierską zupę gulaszową w prawdziwym kociołku, na prawdziwym trójnogu, nad prawdziwym paleniskiem.
 
Rany, co ja z tym jedzeniem.... :)

Buziaki weekendowe (hu- hu!!!! :):):))


PS. Jak teraz zjem szybki obiad (hy hy hy ;)), to sobie połażę po Waszych pamiętniczkach - dawno tego nie robiłam i mi tęskno...

***********************************************************************************

PS.2. Czosnkówki się nie pije - jej sie używa oszczędnie, w ilości jednej łyżeczki dziennie (może to takie świństwo, że więcej się nie da? ;)) I ponoć rzeczywiście działa...

6 lutego 2008 , Komentarze (2)

...świat ruszył z kopyta i kręci się kręci coraz szybciej i szybcieeej iii szyyyybcieeeej!!! Stan zawieszenia, którego tak serdecznie nie znoszę, precz poszedł i w zamian zaczął się Wielki Młyn :) Marzy mi się tak tydzień śmierdzenia w chatce, z WSzPM i kotami :) No dobra, z gośćmi też - ja lubię gości :) Będę miała parę osób w czwarteczek - dziergam makaron z łososiem w śmietanie z koperkiem. A może i z groszkiem. Zawsze wychodzi :) (tfu tfu tfuuu).

Wagowo stabilnie. Zresztą nie zastanawiam się nad przyrostem kilogramów, są ważniejsze rzeczy :)

W pracy obrosłam papierami - trochę z powodu ich ilości, trochę z powodu własnego - nawet nie wiem, jak to nazwać. Nie "niechciejstwo". Nie "niezorganizowanie". Chyba irytacja (wqrw ogólny bez powodu) pomieszana z ogólnym rozmemłaniem - zewłoczę masakrycznie, bo piję mało kawy. Trzeba w końcu zadbać o własny żołądek, wątrobę i resztę własnego wnętrza, no nie? ;) A co do zamknięcia roku w trzech spółkach - zamknęłam w dwóch spółkach córkach, sprawozdania napisałam, muszę jeno wysłać do naniesienia uwag/poprawek itp. i do zatwierdzenia. No i czekam na sprawozdanie z trzeciej spółki córki, żeby móc dokończyć sprawozdanie spółki matki. Nie jest źle. Yyyyyy.... Wróć. Nie: "nie jest źle" - jest dobrze :)

WSzPM ma jednak przedłużony kontrakt do końca marca. Damy radę. Jak nie my to kto? :) Budowa domku ma się planowo rozpocząć 15 marca - zobaczymy, jak to wszystko wyjdzie. Jak na razie załatwiamy (dobra - Maciek załatwia...) podwyższenie kwoty kredytu. Trochu się boję... Ale w końcu tyle osób przeżyło budowę, czemu nam miałoby się nie udać, ja się grzecznie pytam, hę? ;)

W sobotę jedziemy na wyjazdową imprezę imieninową :) Bezczelną realcję z tego, co się działo, co nabroiliśmy, czego nie zjadłam, co zjadłam i dlaczego tak dużo (:P) zdam - a jakże!! :)

Wracam do firmowych kupek i stosików (mam 4 eleganckie kupki - każda dotyczy innej firmy :)) i żegnam czule aczkolwiek ozięble ;) Ale czy to się aby nie wyklucza? Chyba mi hormony na mózg padły... ;)

1 lutego 2008 , Komentarze (3)

...muszę ją tylko porządnie zmontować i pilnować, żeby nikt mi jej nie podprowadził ;)

Szybko tylko napiszę: nieco mi lepiej.

Kontrola poszła, uwag nie było oprócz jednej - że wszystko w jak najlepszym porządku. Hu-hu!! Jeszcze mi Pani z US sprawdziła krzyżowo drugą moją spółkę i też było ok :) Ze sprawozdaniami jestem na finiszu, aż sama nie wierzę swemu szczęściu... Tfu tfu tfuuu!

Wagą się nie przejmuję, bo nie wiem, ile ważę - bateria siadła i dopiero dzisiaj WSzPM miał raczone mieć nabyte nową sztukę. Popołudniem się dowiem, ile mi się przytyło ;)

Zmykam Kochani, dopieszczać i sprawdzać po raz setny sprawozdania. No i czekać na Panią z US z protokołem do podpisu...

Oby weekend był lepszy, niż ostatni miesiąc!!

Buziaki :)

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.