...oj, się działo. Nie pisałam ponad 3 tygodnie (bo wpisów, że żyję nie liczę).
Najpierw miałam tydzień urlopu. Potrzebowałam go bardzo - zamknięcie roku w 3 spółkach przebiegło (niemal) lajtowo, ale i tak zmęczenie dało o sobie znać.
Jednakże urlop był mocno nienadający się do odpoczynku, bo zaliczyliśmy z Maćkiem pięć (tak tak - pięć) imprez rodzinnych. Rozpoczęliśmy z grubasa - trzydziestką mojego Małżonka robioną dla rodziny. Rodzice, Teściowie, obie Babcie, Dziadek oraz Chrzestny Maćka z Małżonką. Było naprawdę fajnie, ale dla mnie i tak dosyć nerwowo - zawsze się przejmuję, że coś nie wyjdzie, jak przychodzą goście - a zwłaszcza, jak to nie są wyluzowani znajomi a jest to wizyta rodzinna "na szczycie" :) Ale wyszło nieźle, jedzenie było smaczne, nastroje dobre, zgrzytów nie było i chyba wszyscy wyszli zadowoleni :) Bigos mi zeżarli prawie cały a Dziadek żalił się nawet na następnej imprezie, że najadł się u mnie kapuchy z grzybami i musiał tabletki łykać, bo go wątroba, czy inne draństwo dźgało. A mówił, że bigos wart był i tak nawet bólu ;)
W niedzielę były natomiast urodziny Babci mojego Męża. W ramach "o rany, nie mam co na siebie włożyć" (a rzeczywiście nie miałam, bo w ciąży jestem po raz pierwszy i eleganckich ciuchów "z brzuszkiem" nie miałam okazji mieć) pojechałam przed południem do Klifu (Wydawało mi się, że jest tam sklep z odzieżą ciążową. Owszem jest - ale wytworne, rozciągliwe dresiki i sukienki typu "worek" mnie nie satysfakcjonowały...) i przeszłam po się po sklepach z ciuchami raczej dla młodzieży, niż dla Ryczącej Trzydziestki (z groszem). Opatrzności dziękuję za obecną modę - wygląda na to, że projektanci uważają, że nastolatki w większości są grubymi ciężaruffkami z miszelinem na brzuchu - i chwała im za to!!! :) Kupiłam cztery sukienki i bez najmniejszych wyrzutów sumienia wróciłam do domu. Po czym ubrałam jedną z tych sukienek i pojechaliśmy na drugą imprezę rodzinną...
W poniedziałek swoje urodziny świętował mój Tatuś - to impreza numer trzy. W piątek (na zakończenie urlopu) - pięćdziesiątkę obchodził Chrzestny mojego męża. Impreza typu "małe wesele", wyjazdowa - w Jastrzębiej Górze - elegancka i huczna. Na noc nie zostawaliśmy - wzięłam to na siebie a teraz z racji Jajka jestem usprawiedliwiona ;) A w sobotę piąta bibka rodzinna - także pięćdziesiątka, ale innego Wujka mojego Maćka, tym razem brata Teściuffki. Fajnie było :)
W międzyczasie (wiem, że nie ma takiego słowa, ale to mi naprawdę nie przeszkadza ;)) jeździliśmy z Gajolem po urzędach, Gazowniach (przepisałam na siebie licznik, 5 lat po fakcie objęcia mieszkania w posiadanie...), sklepach ciążowych (bida z nędzą, naprawdę!!!) i już-nie-pamietam-gdzie-jeszcze.
Do pracy zatem wróciłam z myślą "teraz bym sobie odpoczęła po urlopie". Nic z tego! Tygodnia między 14 a 20 kwietnia wolę nie pamiętać, Zresztą - nie bardzo jest co - spędzałam w pracy średnio 13 godzin (rekordem było 16, w końcu ochroniarz przyszedł i powiedział, że mam spadać do domu) i moje dni wyglądały mniej więcej wg szablonu: wstaję - myję się - karmię koty - jadę do pracy - praca - papiery - praca - jem w pracy - papiery - praca - papiery - wracam z pracy - karmię koty - myję się - idę spać. W weekend kończący ten uroczy tydzień również byłam w pracy - i w sobotę i w niedzielę :( Mówiąc krótko: odpracowałam urlop... Pełna porażka...
Najbardziej irytowało mnie podczas tego tygodnia, jak jakaś dobra dusza (poza jednym złośliwym wyjątkiem -> wszędzie przytrafią się ludzie, którzy dla niezrozumiałej dla mnie satysfakcji dokopią leżącemu i uważają, jeszcze że to świetny żart!) mówiła pełnym troski tonem "Ale Ty się nie przemęczaj. Musisz teraz o siebie dbać". Grrrr... Jakbym nie wiedziała i z czystej, masochistycznej przyjemności siedziała w pracy po godzinach!! Nic to, nie wracam już do tego - papierzyska obrobiłam na czas, następny kocioł czeka nas tak chyba kole czerwca.
A w sobotę była kolejna impreza urodzinowa - tym razem WSzPM gościł przyjaciół. Bawiliśmy się w smakowitej po-PRL-owskiej knajpie "Pod Skorpionem" w Orłowie. No co za czad :):):) Miejsce świetne na wyjście grupowe - mało ludzi tam zagląda, można mieć tak naprawdę knajpę dla siebie, po odpowiedniej dawce alkoholu i muzyka przestaje w tańcu przeszkadzać :P (DJ nas nieco zirytował, bo przygotował się "na nieco starsze towarzystwo" i leciały kawałki z okresu naszej ciężkiej podstawówki...), miejsce jest mocno klimatyczne i nie zabija cenowo.
Chciałam zamieścić swoje zdjęcia z imprez (pochwalić się trzema kieckami, a co!!), ale mocno się sobie na nich nie podobam. Muszę się chyba przyzwyczaić do myśli, że ja po prostu tak wyglądam, buuuu...
Zeszły tydzień upłynął pod znakiem dochodzenia do siebie po urokach tego tygodnia, o którym nie chcę pamiętać :) I na dopieszczania sprawozdania finansowego za I kwartał. I czekania na Biegłych, którzy klepną to sprawozdanie dla Udziałowców. I prostowania niektórych spraw, których nie mogłam ruszyć wcześniej przygnieciona papierzyskami. I robienia NICZEGO w domu poza oglądaniem serialu z Poirotem w roli głównej (kupiliśmy sobie z Maćkiem obie serie na podstawie A.Christie: z Poirotem i z panną Marlpe i teraz katujemy co wieczór, hy hy :))
I oczywiście, że zeszły tydzień musiał się zakończyć imprezą, a jakże :) Poszliśmy w sobotę do przyjaciółki na urodziny. Żałuję bardzo, że wytrzymałam do północy jeno, ale Jajko - jako prawdziwy ssak - wysysa ze mnie siły witalne :) Zgarnęłam Chłopa (powiedział, że jak to tak - ciężaruffka do domu sama a on zostaje na imprezie? Toć to nie uchodzi... Dobre Chłopisko, no nie? ;)) i pojechalim do domu. A impreza skończyła się gdzieś tak kole 5 rano :D Najśmieszniejsze jest to, że w niedzielę cała ekipa z poprzedniego wieczora (plus jeszcze jedna rodzinka, która na imprezę sobotnią niestety nie dotarła) spotkała się u nas na działce na grillu. Taki spontaniczny wypad, hy hy :) Musieliśmy wykorzystać okazję, że nie było jeszcze nad jadalnią stempli i dech przygotowanych do zalania stropu i mogliśmy zrobić grila "w domu". Bardzo lubię spontaniczne imprezki, bardzo-bardzo :) Zwłaszcza takie, które w sposób sympatyczny kończą weekend :)
A w tym tygodniu? W pracy jeszcze trochę nerwówki - wczoraj dopiero Biegli klepnęli mi sprawozdanie za I kwartał, więc dopiero dzisiaj mam (w teorii) taki naprawdę spokojny dzień. Ale już widziałam kolesia od szkoleń z nowego systemu elektronicznego obiegu dokumentów - więc już wiem, czym się zajmiemy w "międzyczasie" ;)
W zeszły piątek byliśmy na USG popodglądać Jajko :) Machało do nas i rączkami i nóżkami - jaki czad!!! :) Lekarz nie chciał określić płci, nawet słowem się nie zająknął (zaprosił na USG w czerwcu) - może nie chce sobie psuć średniej? ;) Ale i Maćkowi i mi wydawało się, że to jednak Jajek, nie Jajka. Ale SIĘ JESZCZE ZOBACZY - w końcu nie mamy doświadczenia w odczytywaniu USG :)
Koniec doniesień z frontu. Ten wielgachny wpis powstawał ratami, ostatnia część już dzisiaj w pracy - mea culpa... Ale cóż, mam nadzieję, że zaległości mam wybaczone ;)
Buziaki wtorkowe :)