Wszystkie kolory chemioterapii.
Kolory wzięły się dosłownie od barwy preparatu, jaki kroplówką podaje się pacjentom. Biała jest po prostu przeźroczysta, żółta ma odcienie słomkowego, a czerwona jest wściekle rubinowa (do tego stopnia, że po „tankowaniu” przez kilka dni sika się na buraczkowo 😉). Płyny z rozpuszczonymi cytostatykami wybarwią się od pewnych wspólnych składników w tych grupach leków. Stąd kolorki.
Biały. Biała chemia uznawana zwyczajowo jest za tę najłagodniejszą, o mniej dotkliwych skutkach ubocznych. W terapii raka piersi jest wykorzystywana zarówno jako leczenie poprzedzające jak i wspomagające po wykonanej już operacji.
Żółty. Kolorek chemii o średnim nasileniu negatywnych skutków. Ponoć jest dedykowana właśnie pacjentkom zmagającym się z rakiem piersi, ale w moim szpitalu chyba nie jest wykorzystywana – nie spotkałam jeszcze żadnej kobitki leczonej chemią żółtą. Zatem niewiele o niej mogę powiedzieć z praktyki.
Czerwony. Chemia killer. Najcięższy kaliber armaty, jaki może być przeciwko rakowi piersi wytoczony. Czy bardziej skuteczny niż pozostałe? Trudno powiedzieć, badań klinicznych porównujących nie znalazłam (ale też nie szukałam jakoś mocno intensywnie). I również, podobnie jak biała chemia jest wykorzystywana w leczeniu nowotworów sutka, na rożnym etapie procesu. Myślę, że się uzupełniają, o czym świadczy to, że w terapii najczęściej stosuje się obie, w ustalonym indywidualnie porządku. Z całą pewnością czerwona jest bardzo obciążająca dla organizmu. Bardzo bardzo, co obserwuję na ONKO. I potwierdzają to moje zaprzyjaźnione dziewczyny, które już czerwonego diabła mają za sobą.
Określenia kolorystyczne są używane (zarówno przez pacjentów, jak i przez lekarzy) mocno zwyczajowo i stanowią wielkie uproszczenie. W każdej grupie znajduje się bowiem dłuuugi szereg leków, które stosowane są wg decyzji lekarzy. Nie każdy pacjent dostanie te same cytostatyki, mimo że kolor niby się zgadza. Ja dostaję kombinację dwóch leków, moje koleżanki różnie, niektóre również otrzymują dwa (te same lub inne) czasem jeden... Trzeba o tym pamiętać. I o tym, że działanie, w tym skutki uboczne, są zależne od indywidualnej reakcji danego chorego. Ciało człowieka to również chemia, nie matematyka…
Ja od początku leczenia jestem na białej chemii. Zaplanowane mam 12 dawek, w cyklach tygodniowych. Wczoraj dostałam szóstą, czyli jeszcze drugie tyle przede mną. Potem szykuję się na czerwoną. Tę mam dostać cztery razy, co trzy tygodnie jeden wlew. Sama częstotliwość podania już mówi wiele. Organizm będzie potrzebował o wiele więcej czasu na regenerację do stanu używalności, w którym możliwe będzie bezpieczne podanie kolejnej dawki. Potem operacja. Jak bardzo radykalna? To będzie zależało od mojego stanu po chemii, oraz od wyniku badań genetycznych. Badania w poradni genetycznej mam zaplanowane na początek czerwca, na wynik poczekam pewnie ze dwa miesiące, ponieważ cała Polska pod tym względem obsługiwana jest przez jedną jedyną pracownię genetyczną, w Gdańsku. No cóż, mam czas. Ważne, zeby przyszły przed zakończeniem chemioterapii bo bez nich chirurg nie ułoży planu opracji. Jeśli w badaniach genetycznych wyjdą szukane mutacje, to diagnostyka zostanie rozszerzona o kobiety z mojej rodziny. To ważne i mega cenne. Wiedza o obciążaniach może pomóc w profilaktyce i przyśpieszyć ewentualne przyszłe rozpoznanie nowotworu. A mam córkę i młodszą siostrę. Dobrze, jeśli będą miały świadomość, jeśli zaistnieje taka potrzeba.
Wracając do tęczowej części mojej wypowiedzi 😁...Pominęłam kolor czarny, szary i smutnobladodupiasty jako kolory, którymi można często opisać samopoczucie chorego w czasie terapii. I to fizyczne, w którym ciało wzywa psychikę to samounicestwienia. I to psychiczne, gdy najbardziej ciąży poczucie, że ciało ma z założenia służyć do życia a podczas choroby próbuje człowieka zabić… Takie myśli potrafią zatruć bardziej, niż sama chemia. Do tego choćby strach, rozpacz, osamotnienie (bo zdrowi choć kochają i wspierają, to nie rozumieją…). Mnie na razie to omija, czuję się niespodziewanie dobrze pod każdym względem, więc nie chcąc zaklinać negatywnie rzeczywistości udaję, że nic nie wiem na ten temat. Amen.
A jak się żyje na „na chemii”? A rożnie... Nie będę tu nudzić ogólnikami i opowiem jak to jest u mnie do tej pory, na białej. Ale to już następnym razem bo zrobiło się długawo 😉