Ło matko, jak ten czas szybko ucieka. Szczególnie jak się coś wokół dzieje.
W tzw międzyczasie dojechałam do Belgii.
Moja córka mieszka w Gandawie, pięknym średniowiecznym mieście.
Nie zmieszczą się tu wszystkie piękne miejsca.
Lubię włóczyć się po starówce, która jest ogromna. Ale wszystkie inne uliczki są też urocze i zupełnie inne od tych polskich.
Pogoda dopisuje, jest gorąco i uwielbiam to. Gorzej nasz burek. Całe szczęsście, że niedaleko mieszkania córki jest centrum rekreacyjno-sportowe z jeziorkiem, drzewkami. Biegamy tam sobie praktycznie codziennie, a pies może się zmoczyć i schłodzić przede wszystkim. Traska wokół jeziora to ok. 3 km plus 1,5 km w obie strony do córki, to daje niezły wynik. Jeśli nie mamy w planie łażenia po mieście, to robimy dwa okrążenia.
Przed wyjazdem udało mi się jednak zrzucić całe 10 kg. Chociaż teraz ciężko widzę utrzymanie tego przez te 2 tygodnie na wyjeździe. Mimo, że w większości będziemy gotować w domu, to pokusy czychają wszędzie. Wczoraj to były lody i wegańskie ciasto. No i na pewno nie odpuszczę sobie belgijskiego piwa. Szczególnie, gdy w planach jest samo chodzenie a nie jeżdżenie, bo niestety to ja jestem kierowcą i zwykle muszę się dobrze prowadzić.
Zdążyliśmy już być w Antwerpii na koncercie zespołu wokalnego Graindelavoix, który specjalizuje się w wykonywaniu muzyki dawnej. Cudo!!!! Śpiewają ustawieni w kółeczko. W zasadzie termin wyjazdu dostosowaliśmy do terminu koncertu, bo jest to belgijski zespół światowej sławy i w Polsce ciężko trafić na ich koncerty. Niestety nie przepadam za robieniem zdjęć, więc zdjęcia ściągam z internetu.
A to jest ich dyrygent:
Koncert był w takim pięknym kościółku: