deszcz pada jesienny....a tu dzisiaj zaplanowałyśmy z Długoręką, że pojedziemy do Garbatki ( nawdychamy się aromatu mokrej Puszczy Koozienickiej)na grób dziadków. Nic to kurtka przeciwdeszczowa wisi w gotowości.
Pomimo deszczu dzień rozpoczął się milutko, wdrapałam się na wagę a tam...mniej , hurra, bo było już ...." dużo za dużo wiesz o mnie". Ogólnie przez miesiąc ( bo przecie to już prawie koniec) poleciało 1,5 kg. Diety specjalnie nie mam , co prawda nie chce mi się jeść po wścieklicy, no ale to akurat dla schudnięcia nie jest zbyt dobre. Widać u mnie potrzeba więcej ruchu, do czego doszłam już dawno, tylko ten orangutan, co mi siedzi na plecach, skutecznie mnie od ruchawości odganiał.
Co do wczoraj, znowu radomianie mnie zaskoczyli. Pierwszy raz byłam na koncercie, gdzie pierwsze brawa na zakończenie to już była " standing ovation" . Dochodzę do wniosku, że na koncerty muzyki " nie za łatwej i nie aż tak lekkiej" przychodzi ...super publiczność. No bo przecież Turnau to nieco inna muzyka, muzyka...ckliwa dynamika... O pardon, tak mi jakoś w klimacie poetyckim się pisze
Względem dzisiejszej rozpusty paszczowej, wczoraj do południa wszystko zrobiłam, tylko dzisiaj kapuśniaczki zrobię, ale to jak wrócimy, no i barszczyk doprawię a tak ..wsio gotowe, Pasztety co do pożarcia to w lodówce, co na święta to zamrożone. Chlebki upieczone ..dzisiaj jeden żytni razowy do degustacji a drugi pszenny pełnoziarnisty na zakwasie żytnim z sezamem. Kora orzechowa grzecznie (sz)czeka na napoczęcie. Wina się chłodzą - jedne, i nie chłodzą - drugie czyli czerwone.
O i to by było na tyle...miłej niedzieli, choć nastrój iście listopadowy, ale nic to na dzień dobry a tam na dzień dobry....coś zdecydowanie wprawiającego w dobry nastrój, nie nie będzie to moje zdjęcie w wersji ..koncertowej.
no i jeszcze coś dla nas ...." dietetyków"