kiedy „ kurwa mać” to za mało.
Ludzie kochani, jest mi wciąż niedobrze, serce już przestało walić, ale emocji to mi wystarczy aż do niedzieli. Jechałam ci ja na basen i na jednym z największych skrzyżowań, skręciłam sobie w lewo, chcę wrzucić dwójeczkę a tu ....pustka pod nogą. Boże zgubiłam sprzęgło...co tu robić? Łapy na kierownicy, mózg pracuje na 2000 obrotów, nie zatelefonię do małża bo to wbrew moim zasadom, zresztą jak tu zadzwonić jak muszę się ewakuować z ruchliwej ulicy, na szczęście nic z na przeciwka nie jechało, skręciłam w ulicę do basenu, tu już jadę , e tam tu...cały czas jadę na 1 ale jak do cholery się zatrzymać bez sprzęgła? Tego mnie nikt nie uczył. Powoli, powoli podjeżdżam pod basen....jeeeeeest, wolne miejsce, czeka na mnie, skręciłam, dotoczyłam się do krawężnika, zahamowałam, szarpnęło, ja na akcję Ferdka zastosowałam reakcję, wyszarpnęłam kluczyk ze stacyjki iiiii....zrobiło mi się niedobrze...nie wiem, z nerwów, z radości. Zadzwoniłam po małża, który przyjechał za chwilkę. Chwilkę czyli 45 minut. Mało tam nie umarłam z zimna i strachu, ale co chłop to chłop a do tego mechanik samochodowy. Jakoś odpalił Ferdka i na jedynce dojechaliśmy do domu. Teraz wrócił po swojego Opelka. A ja zapowiedziałam, że nie wsiądę do mojego autka jak go w końcu nie zrobi od A do Z. Teraz zjem śniadanie, dzwonię po Soowę i wykonam plan cotygodniowy.
Koncert był super, ubawiłyśmy się, a koleżanka mało się nie popłakała bo bilet na ten koncert był jej prezentem imieninowym. Potem się poniewierałam winnie i łososiowo u niej prawie do północy. I tym horrorowatym raportem zdaję wam relację z mojego poranka i życzę wam ZDECYDOWANIE miłego dnia, bez takich niespodziewajek jak moja.