Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

No to znów dobiłam do 76 kg. To już 20 kilogramów, które chcę zrzucić z początkowych kilku, które chciałam zrzucić zakładając konto dekadę temu. Jem emocjonalnie, jem z nudów, jem by regulować emocje. Myślę, że jak to opanuję, reszta przyjdzie sama. Uprawiam sport, lubię być na świeżym powietrzu. Lubię jeść warzywa, nabiał i białe pieczywo. Moim problemem jest przede wszystkim ilość, a nie to, co jem.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 124336
Komentarzy: 4907
Założony: 26 marca 2022
Ostatni wpis: 17 stycznia 2025

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Babok.Kukurydz!anka

kobieta, 39 lat, Piernikowo

172 cm, 77.90 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

16 stycznia 2023 , Komentarze (10)

Sobota, tak jak powinna, minęła powoli. Wstałam po 5, bo tak już mam ustawiony zegar biologiczny. Chwilę posiedziałam w łóżku z telefonem próbując nie budzić męża, ale poszłam później i tak do biura, żeby przygotować wpis na bloga zanim zejdę na dół zrobić sobie Inkę. Niestety moje ruchy obudziły kota, a ten skoro nie mógł ode mnie dostać pożądanej uwagi, postanowił wrócić do sypialni i chodzić po mężu mrucząc i ugniatając, aż w końcu go wygłaskał i poszedł nakarmić.

Ukochany wrócił później do góry ze śniadaniem dla mnie. Na swoje urodziny poprosiłam go o poffertjes [750 kcal]. Dawno nie jadłam. Poffertjes to takie malutkie holenderskie naleśniczki. Smaży się je na specjalnej patelni z wgłębieniami i przewraca wykałaczką. My kupujemy gotowe i smażymy po prostu na patelni na maśle. Do tego dostałam Inki i syrop klonowy. Poffertjes je się z cukrem pudrem, ale ja wolę syrop. Czasem mamy w domu wersję czekoladową syropu, ale że lata już nie jedliśmy naleśniczków, bo ktoś się odchudza i nie potrafi patrzeć jak drugie je, to zrezygnowaliśmy z nich w ogóle.

Waga rano pokazała 75 kilo. 15 kilo za dużo. Do pupy. Mimo wzrostu wagi, poziom mięśni mam mniej więcej bez zmian. Co prawda gdy byłam sporo lżejsza, to mięśni miałam 33 procent, jednak obecnie 31 procent nie jest takie złe. Gorzej, że poziom tłuszczu zamiast moich dawnych 21 procent pokazuje 28 procent. Zapotrzebowanie kaloryczne również spadło, bo sadła się nie odżywia tak, jak mięśni.

Jak nastała przyzwoita pora to odpaliłam bieżnię. Z Jaqueline miałam umowę, że przed 9 rano i po 21 wieczorem nie będziemy używać bieżni. Pomimo, że nie mieszkamy w bloku, to jednak strop niesie drgania do sąsiadów obok. Sąsiadka myślała, że to pralka za blisko ściany stoi. Zaprosiłam ją do środka i pokazałam wszystkie rodzaje wygłuszeń i amortyzacji, jakie znajdują się w bieżni i pod bieżnią i że nie jestem w stanie już nic więcej zrobić. Dom ma 40 lat i taką konstrukcję, że klepanie w pas bieżni się niesie. Moi nowi sąsiedzi spodziewają się dziecka, więc spodziewam się, że będzie głośno od nich bardziej niż z mojej bieżni. Z resztą oni się ostatnio tak głośno kłócą, że uważam, że nie powinni być ani razem ani tym bardziej mieć dzieci w takiej atmosferze. Pies zostawiony sam w domu podobnie wokalnie wyraża niezadowolenie. A jak zostawiają go w ogrodzie to demoluje go – ostatnio zostawili i psa i worek ze śmieciami w ogrodzie – chyba nie chciało im się iść 3metry dalej do własnego kontenera na śmieci.

U Sonnego z resztą nie lepiej – obecnie dziewczynki nauczyły się biegać po domu waląc piętami bardzo głośno, ale standardowo wymuszają krzykiem, na co rodzice bardzo dosadnie podnoszą krzyk. Nie ma już takiego wycia po 2 godziny, jak kiedyś, ale potrafi być hałas przerwany krzykiem i wyzywaniem rodzica i później jest krzyk jeszcze większy. Czasem mam ochotę iść i coś powiedzieć, ale odkąd wyremontowali się za prawię tonę [100 tys euro] to wiem, że prędko się nie wyprowadzą i lepiej mieć dobre relacje.

Po biegu wykąpałam się, ubrałam ładnie i przygotowałam na wizytę gościa. I się okazało, że mam jeszcze godzinę zapasu, bo źle spojrzałam na zegarek. Poszłam więc poćwiczyć. Zrobiłam trening na brzuchy i pośladki.

Wciąż sobie obiecuję zmienić trochę ćwiczenia, które wykonuję. Niektóre mi się znudziły, jak deadlifty na jednej nodze czy side plank. Ale chcę je zachować i co najwyżej przy deadlifty będę wykonywać trochę wolniej i z bardziej skupieniem się na technice i pracy core, a side plank z 6 powtórzeń zmieniłam na 4, ale z dłuższym czasem – 20 sekund zamiast 15.

Popołudniu przyszedł kolega z prezentem. Wypiliśmy kawę, pogadaliśmy, było też trochę ciastek z kremem z cukierni. Posmakowałam wszystkiego. Szczególnie smakowała mi marakujowa pianka.

Wieczorem oglądaliśmy film z mężem. Tym razem bez wina i podjadania, choć między filmami zjadłam kolację – chleb z humusem. [360 kcal]

Jak to wszystko policzyć, to pewnie będzie spory surplus. Jednak traktuję ten dzień jako wyjątkowe dogadzanie sobie. Trochę gorzej, że w niedzielę będzie rosół, papryczki nadziewane i azorski deser na zsiadłym mleku…. Och weekendy.

15 stycznia 2023 , Komentarze (11)

Piątek... W Polsce moja młodsza kuzynka brała ślub – mój tata zaliczył pierwszy lot w tunelu aerodynamicznym, a ja spędziłam dzień w pracy, a później u fryzjera, gdzie nadal nie dałam się namówić na fryzjera. Twardo zapuszczam włosy, aby zrobić sobie dready. Po pracy biegałam z praniem, trochę posprzątałam na drugim piętrze domu – poodkładałam do pudeł ubrania, które przeglądałam we wtorek, jak jechałam do kringloopu. Gdy zrobiłam miejsce, mogłam nawet rozłożyć matę do ćwiczeń.

Wykonałam trening na bieżni, ponieważ nadal jest zła pogoda. Najpierw kilometr rozgrzewki, a później interwały afterburn. Faza druga, czyli 40 sekund bardzo szybkiego biegu – używałam prędkości 10kmph – na 90 sekund odpoczynku – 6 kmph. Trening nie był długi, ale był bardzo intensywny.

Później skorzystałam ze zwolnionej przestrzeni w siłowni/pralni i wykonałam trening na ramiona i plecy. Zaczęłam grafiki z ćwiczeń oznaczać datą, bo już mi się samej wszystko myli.

Jedzenie: czekoladowe płatki w domu [260], kanapka do pracy [550], jogurt i ciastko [320], appelflap z cukierni [ok 250], 2 bułki i 4 jajka [940], 2 inki [100]. Razem: ok 2420 kcal.

14 stycznia 2023 , Komentarze (4)

W czwartek waga w górę. A tak to oscyluje powyżej 74 kg. Nie liczę kalorii ale uważam ile jem. 

Rano płatki - 265 kcal

1 przerwa w pracy - jogurt i ciastko śniadaniowe - 320 kcal

2 przerwa - kurczak, ziemniaki fasolka - 360 kcal

W domu - chleb z domowym serem smażonym - 370 kcal

Dwie Inki - 50 kcal

obecnie w domu jem chleb i 2 jajka - 580 kcal [wczoraj 2 bułki i 4 jajka - 940 kcal].

W najgorszym wypadku jak teraz policzyłam - 2150 kcal. Z ostatnich 7 dni średnie spalanie mam 2806 kcal. Przydałby się jakiś spadek na zachętę.

Z uwagi na pogodę, jaką mamy w NL - porywisty silny wiatr - trening biegowy odbyłam na bieżni. Próbowałam otworzyć okno, ale wiatr mi niemal je wypchnął z ram i postanowiłam jednak spróbować bez przeciągu. Z reguły wietrzę podczas biegania całe piętro. Marszobiegi dało radę zrobić w ciepłym pokoju - ale pociłam się jak w upały - strużkami. 

Ciastek nie dojadałam. Zostawiłam je mężowi.

13 stycznia 2023 , Komentarze (1)

Po wtorku, kiedy pedałowałam w deszczu i pod wiatr, kiedy zmarzłam i powiedziałam sobie, że laba - resztę dnia spędzam pod kocykiem, a raczej w łóżku - środa wcale nie była lepsza. Nie wiem, czy w poniedziałek mimo czapki i wtorek mimo kaptura zaciągniętego na same oczy, nie zaziębiłam zatok. Od wtorku do wczoraj budziłam się i chodziłam przez cały dzień z bólem głowy. We wtorek był on najsilniejszy i wszedł na lewe oko. Czuję wtedy, że mam gorące czoło, nawet jak termometr nie pokazuje gorączki. Ulgę daje dociśnięcie pięści do czoła lub ściśnięcie za skronie. Położenie chłodnej dłoni na czole też bardzo pomaga i zauważyłam, że czasami moja świadomość nie rejestruje że mnie głowa boli, dopóki odruchowo kilka razy nie złapię się w poszukiwaniu ulgi za czoło. Tak bardzo przywykłam do tego że mnie na pewnym etapie życia migreny nawiedzały. Przestałam brać leki przeciwbólowe, bo też wyczytałam w mądrym i nieomylnym Internecie, że nadmierne łykanie tabletek przeciwbólowych może wywołać ból głowy. I koło się zamyka. Więc chodziłam trzy dni z bólem i dziś, w piątek, chyba mi odpuścił.

W środę zatem nie zrobiłam nic. Strych leży rozgrzebany, bo wyciągnęłam wszystkie kartony, aby zabrać ubrania i buty do kringloopu. Mata zwinięta w kącie, bo trzy suszarki wystawiłam bliżej okna, aby słońce je trochę podsuszyło. Póki nie sprzątnę, nie ma jak ćwiczyć.

Do pracy zabrałam ciastka. Odezwał się we mnie wewnętrzny łasuch, bo miałam nadzieję, że nie zjedzą wszystkich i zostaną dla mnie czekoladowe babeczki z lentilkami. Dupa. Zabrałam do domu ciastka z galaretką, które są o wiele za słodkie. Mąż grzecznie dojazd, ale też marudził. 

Tych malinowych ciastek obleczonych masą marcepanową nie posmakowałam. Kolega, który też przyniósł tego dnia ciastka, przyniósł do nas na dział resztki w opakowaniu i wciągnęłam jeszcze babeczkę z lukrem. 

Mój psycholog złapał coronę, więc spotkanie mieliśmy online. Siedziałam pod pracą, pod WiFi i odbyłam spotkanie w samochodzie. Nawet mi taka opcja pasuje. Cicho, ciepło... Jedyne co to mi auto nie chciało później odpalić. Pokazał mi się błąd ładowania akumulatora i błąd układu kierowniczego. Zadzwoniłam do mechanika i podjechałam na diagnostykę. Bateria jak nowa, powiedział. Po prostu siedzenie godzinę z wyłączonym silnikiem, a włączonym zapłonem to zły pomysł. No i proszę - nigdy nie miałam problemów z akumulatorem - myślałam, że to się zdarza, jak samochód jest stary i zaniedbany, a godzinka to nie tak wiele. A tu nawet "nowa" 6 letnia bateria godzinkę ledwo wytrzymała. Na szczęście samochód odpalił za drugim razem i od tamtej pory nie było już ani zająknięcia podczas zapłonu. 

12 stycznia 2023 , Komentarze (20)

Ja nie mogę mieć po prostu dnia wolnego. Jak nie latam z praniem, to robię kilometrówki w deszczu. Tak też było we wtorek. W nocy wróciłam umęczona pedałowaniem z wyczerpaną baterią i poszłam spać „na brudasa”. Nawet piżamki nie ubierałam tylko poszłam wygrzać się o kaloryfer imieniem „mąż”. Aż go obudziłam taki był ze mnie zimny kostek. Jak zadzwonił budzik pół do szóstej to nawet myślałam, że pójdę do pracy. Ale wystarczyło 1 minutowe zachwianie przy zbieraniu myśli o pójściu do pracy i uznałam, ze słusznie wzięłam wolne, nie chce mi się. Nogi wciąż czułam zmęczone i jakby zapuchnięte. Poza tym jak poszłam na śniadanie to czułam, że zdecydowanie nie wyspałam się. Zrobiłam więc wpis i poszłam dalej spać. Po drugim śniadaniu sporządziłam listę rzeczy do zrobienia i wzięłam się za realizację.

Mąż upiekł chleb, więc go wyjęłam do wystygnięcia. Zrobiłam sobie super sytą kanapkę z kotletem mielonym z wczorajszego obiadu. Trzymało mnie dobre kilka godzin. Kalorii nawet nie próbuję liczyć.

Zawiozłam 3 torby ciuchów do kringloopu. Oddajesz tam niepotrzebne meble, bibeloty, książki, płyty za darmo, a oni potem to sprzedają. Przynosi to fajną świadomość, że nie wyrzucasz rzeczy, a ktoś jak chce kupić coś tanio to to kupuje. Sami kupiliśmy tam kiedyś kanapę za kilkadziesiąt euro i dwa fotele. Stolik do kawy mam nadal na strychu, a kicia ma swoją pufkę za chyba 10 euro. Fotele i kanapę ostawiliśmy jak wyprowadzaliśmy się do własnego domu – tu już kupiliśmy nowe meble. Ale tak jak ktoś wynajmuje to doposażenie mieszkania w kringloopie to super sprawa. Polski Wiatrak zawsze znajdzie tam jakieś skarby. Ja generaline do kringloopu mam tyle szczęścia co do lumpeksów – kiedy moja koleżanka wygrzebała nam super bluzeczki na imprezki to ja sama znalazłam tylko stare dżinsy w rozmiarze xxl. Chyba nawet męskie… No nic nie widzę, nic nie umiem znaleźć. Jestem zdania, że do tego trzeba mieć talent. Moja babcia umiała mi super ciuchy wynaleźć w lumpeksie. Mam też taką ciocię, co mnie latami nie widzi, a jak znajdzie coś w lumpeksie to zostawia mojej mamie dla mnie i zawsze pasuje. Dar, umiejętność.


Później pojechałam do sklepu rowerowego. Umówiłam serwis techniczny rowerów, aktualizację oprogramowania silnika i montaż uchwytów na sakwy na przednie koło. Jednak zdecydowałam się na nie. Będzie to 300 euro około, których nie chciałam w tym roku wydać, ale muszę myśleć o tym, jak o inwestycji. Za rok będzie to 300 euro mniej do wydania. Mąż zgodził się na montaż na jego rowerze również, więc za dwa tygodnie oba rowery zaprowadzamy na serwis i trzeba potem przymierzyć sakwy. Pewnie zamówię je wcześniej, aby wziąć jedną do sklepu i przymierzyć. W teorii mocowania są mniej więcej u wszystkich firm takie same, jednak wiadomo… lepiej zobaczyć na miejscu, by ewentualnie móc dogadać się o inny uchwyt.


Pojechałam do marketu kupić ciastka na urodziny do pracy, ale okazało się, że sklep zaczął się remontować. Wraz z pojawieniem się dużego AH w miasteczku, sąsiedni Vomar i Jumbo postanowiły wykupić dodatkowe przestrzenie i równie się powiększyć. Szkoda, wolę małe sklepy i mniej ludzi. Są więc w bliskim sąsiedztwie – niemal drzwi w drzwi – 4 markety, 3 wspomniane i Lidl. Łatwiej się robi tanie zakupy.


Wstąpiłam do księgarni i kupiłam brystol do wycięcia nowych passe partois. Zmarnowałam białe, jak docinałam, więc kupiłam kremowy karton i będę go ciąć na kolejne prezentacje. Dokupiłam sobie też tabletki na alergię, bo okazuje się, ze jestem uczulona na kwiaty, przy których pracuję.

Później pojechałam do domu odwieźć fanty i pojechałam do innego miasta. Po drodze mijałam się z pociągiem – na ścieżce rowerowej są normalnie rogatki jak na ulicy. Na szczęście pociągi i rogatki są zautomatyzowane i zespolone ze sobą, dzięki czemu zamykają się one dopiero jak pociąg jest kilkaset metrów od przejazdu i otwierają zaraz po przejechaniu pociągu. Nie ma długiego czekania aż się przejazd zwolni. Pamiętam jak byliśmy w Kołobrzegu w marcu i były dwa przejazdy obok siebie. Staliśmy jako piesi chyba 10 minut. Nie było żadnego pociągu. Potem jakiś szynobus się pojawił i rogatki się prawie otworzyły i znów się zamknęły, po czym nie przejechało nic, my nadal staliśmy i się jakąś minutę czy dwie później otworzyły. Bez sensu kompletnie. Korek zrobił się na całe osiedle. Chyba aż pod nasz hotel. Tak czy inaczej tutaj, często kiedy biegam, widzę na raz 4 pociągi. Jestem na bieganku około 50 minut, zaczynam bieg za przejazdem kolejowym, potem słyszę rogatki jak biegnę, jak jestem 2 km dalej i biegnę równolegle do torów to też czasem widzę pociąg, a potem jak biegnę znów na przejazd na innej ulicy to czasami stoję bo pociąg jedzie. 4 pociągi. Zero korków.


W Schagen już było mniej załatwiania. Pojechałam do punktu drukującego plakaty i nadruki, aby sprawdzić wydruk moich zdjęć. Kolory są bardziej do zaakceptowania. Poniżej daję zdjęcia oryginalne i zdjęcia fotografii, które przyszły z serwisu foto, gdzie do tej pory zamawiałam wydruki. Tematem kolejnego spotkania klubu ma być kolor – i wybrałam zdjęcia, gdzie jest jeden dominujący kolor i jeden kontrastujący. Wydruki przyszły w cieplejszej barwie, przez co efekt kontrastu uciekł.

Wydruk w miejscu poleconym mi przez Henny z klubu jest już lepszy. Nie jest sto procent tak, jak oryginał, ale Jest bliżej. Dość blisko, bym była zadowolona. Jest też kilkadziesiąt centów taniej i nie muszę płacić kosztów wysyłki.


Ostatnim przystankiem był sklep spożywczy. Kupiłam ciastka marki własnej supermarketu i spakowałam do pracy. W urodziny przynosimy coś dla współpracowników. Kupiłam babeczki, nadziewane miękkie ciastka, maślane ciastka migdałem i reuze mergpijpen – osobiście nie przepadam, ale to takie typowo holenderskie słodycze. Biszkopt z nadzieniem owocowym w masie marcepanowej chyba. Dla mnie za słodkie.

Dla nas kupiłam deser ze słonym karmelem. Też był za słodki i mało smaczny. Mąż dojadł na siłę. Oszczędził mi tego.


A skoro dziś są moje urodziny… to jak co roku sama sobie składam życzenia. A w tym roku chcę, aby się spełniło:

  • 60 kg
  • 1000 km biegiem
  • udana wyprawa rowerowa Waterlinie Route
  • spokojne wakacje z mężem
  • żeby rodziny nas odwiedziły
  • ukierunkowanego leczenia psychologicznego
  • zapuścić włosy tak, by za rok zrobić dready
  • oszczędzić maksimum pieniędzy na ogród
  • raz w tygodniu siedzieć z WRTS nad słówkami
  • opanować migreny
  • nauczyć się relaksować/medytować
  • czytać więcej fajnych książek
  • dostać propozycję pracy, o której mi się marzy.

To tak skromnie tyle.

11 stycznia 2023 , Komentarze (14)

W poniedziałek Zapowiedziałam szefowej, że we wtorek raczej zrobię sobie dzień wolny. Ciesze się, że mam taką pracę i szefów, że wszystko  idzie obgadać. Ogólnie moje doświadczenie z praktykami studenckimi i pracą w Holandii pokazują, ze szef jest twoim kumplem z pracy i jak powiesz mu szczerze co się kroi, to on oceni sytuację łagodniej. Nie ma co udawać chorobę i leniuchować w domu, jesteś chory to jesteś. Kadrowa ma inne na to spojrzenie, ale odkąd zaczęłam używać do komunikacji oficjalnego firmowego maila a nie whatsup to też pilnuje ona standardów pracowniczych. Zaś moja bezpośrednia przełożona jest na okej niemal ze wszystkim. Więc powiedziałam - "spotkam się z emerytami, którzy chcą imprezować o 22 w poniedziałek. zasypiam za kierownicą, więc wezmę rower. Rowerem jadę godzinę. Będę w domu późno. We wtorek wolę spać niż być w pracy." "Okej, baw się dobrze."

Tak więc po powrocie z pracy, zrobiłam trening. Na szczęście siły były. 

Nie wiem czemu chłopek pokazuje mi brak pracy brzuchem. Wprowadziłam wszystkie treningi, jak zawsze i pierwszy raz przy treningu ABS nie pokazuje mi brzucha :D

Spotkanie minęło szybko, bo nie było przerwy koło 21. Omówiliśmy przyniesione prace i dostałam pochwałę za swoje zdjęcia. Spodobał im się kreatywny autoportret i ogólnie ocenili, ze pewnie zespoliłam dwa zdjęcia. No i że mogłam usunąć pewien element w photoshopie - ja zaś zauważyłam go dopiero, jak wydrukowałam zdjęcie. Wybraliśmy zdjęcie miesiąca i zaczął się borrel. Holenderska impreza. Wszyscy stoją i rozmawiają. Postałam, pogadałam, wypiłam dwie lampki wina i zjadłam trochę sera. Pogadaliśmy o tym, że firma, gdzie drukuję zdjęcia przeinacza mi kolory - wszystko wychodzi bardziej pomarańczowe i na następny temat - kolor - zabiera efekt przez zbytnie ocieplenie barw zdjęć. Dostałam polecajkę gdzie w okolicy podjechać i spróbować. Misja w sam raz na dzień wolny.

Nie ładowałam roweru, bo miałam 4 kreski baterii i zemściło się to na mnie w drodze powrotnej. wiedziałam wcześniej, że na braku zasięgu [bereik] da się jeszcze trochę pojechać. Silnik nadal działa. Jednak jazda w obie strony pod wiatr wyżyłowała baterię do cna. Jak mi ikonka baterii zaczęła migać jakieś 4km od domu, silnik przestał pracować. W jeździe rowerem elektrycznym trzeba wiedzieć jedną rzecz - jest bardzo ciężki i jazda bez silnika, a raczej przeciwko silnikowi, to tak, jakby jechać pod bardzo dużą górkę i ciągnąć za sobą co najmniej malucha. Na pierwszej przerzutce, gdzie normalnie się pedałuje w miejscu, ja stawałam na pedałach aby podjechać pod mostek. Udygać tego dziada było bardzo ciężko. Była noc, a ja myślałam, że łatwiej i szybciej będzie go zaprowadzić do domu pod ten wiatr niż pedałować dalej. Jeszcze cały wtorek czułam, jak mnie nogi bolą. 

Co zaoszczędziłam gnając na spotkanie klubu, odrobiłam wracając. 

W Holandii wystąpi Modzelewski. Kto lubi - są bilety na Amsterdam, Tilburg i Rotterdam. Może zobaczymy się gdzieś na widowni.

10 stycznia 2023 , Komentarze (9)

Niedziela minęła fajnie, na sportowo. Do 15-tej miałam ogarnięte treningi, bieganie z praniem, testowanie jazdy z namiotem, a później relaks. Film. 

Przy okazji mogę polecić coś, co szczególnie mi się spodobało. Od dłuższego czasu się zabierałam za obejrzenie filmu CODA. Myślę, że szczególnie w tak kobiecym portalu jak vitalia, może się on spodobać. Jest to historia nastolatki, która wychowuje się w rodzinie, gdzie wszyscy członkowie poza nią są głuchoniemi. Ona sama zaś marzy o tym, by profesjonalnie śpiewać. Obowiązki rodzinne szkoła, lekcje śpiewu oraz praca przed szkołą nakładają się na siebie tak, że muszą oni, cała rodziną, zweryfikować, co jest dla nich ważne. Polecam. trailer spłyca calość do samej kwestii śpiewu, ale film ma w sobie więcej wartości.

Obejrzała też serial Moon Night. Marvela i super bohaterów odpuściłam sobie kilka lat temu, bo to już zrobiła się moda na sukces. Jednak Moon Night zainteresował mnie dzięki kanałowi na youtube - CinemaTherapy. Psycholog i filmowiec omawiają tam postacie z filmów i ich wybory fabularne. Świetny jest odcinek o Katniss Everdeen i filmie W głowie się nie mieści. Ich omówienie filmu Coco rozczula mnie na samo wspomnienie - chyba bardziej ni sam film. Mówią te o komediach romantycznych i dlaczego najlepszym romansem jest Duma i uprzedzenie. Omówili też zmagania psychiczne głównego bohatera Moon Night, co bardzo mi się spodobało. daniem psychologa ta dysocjacja, którą przechodzi Steven/Marc jest pokazana bardzo blisko prawdziwych dysocjacji poza filmami. Lubię filmy o psychologii to obejrzałam, egipscy bogowie zeszli dla mnie na drugi plan.

Trzecią polecajką dziś jest duński film Na rauszu. Czterech nauczycieli postanawia sprawdzić na sobie, czy życie naprawdę jest fajniejsze, jak człowiek jest lekko pijany. Początkowe dobre samopoczucie i większa odwaga jednak zachęca ich by kontynuować eksperyment na większą skalę. Można się domyśleć konsekwencji. Film jest o mężczyznach, ale niekoniecznie dla mężczyzn. Myślę że pokazane problemy bardziej dotyczą wieku i etapu w życiu niż tylko bycia mężczyzną. Życie rodzinne lub staropanieństwo dają w kość, praca przestaje sprawiać radość, traci się więź z bliskimi... dla nich odpowiedzią na te problemy stał się alkohol.

Google wysłało mi kolejne podsumowanie. Roku. Pineskami widać marcowy pobyt w Polsce, letnią podróż rowerem przez Holandię oraz rocznicę ślubu na Azorach. Ciężko będzie przebić takie rozjeżdżenie w 2023, ciężko będzie przebić tyle pozytywnych chwil i szczęśliwych momentów wśród znajo9mych, ale także we dwoje. Myślę, że na tegoroczny urlop zostaniemy w mężem w Holandii. Wybierzemy sobie jakąś prowincję i schodzimy ją z buta. Byłoby super.

Wbrew temu, co pokazują pinezki - nigdy nie byłam w Niemczech. :)

Google podsumowało te ruch ogólnie. Jego zdaniem przebiegłam tylko 376 km [było 655 km]. Roweru było 2 tys km.

Korzystając ze światła słonecznego, poszłam pobiegać. Dystans mi się już wydłuża w treningach z treningbiegacza.pl, więc musiałam obrać inne kółko. Zobaczyłam więc pole tych traw. Za wsią mamy firmę, która produkuje przybrania do bukietów. Mieli tam więc trochę takich ozdobnych wiechlin. 

Zrobiłam 8 odcinków jednominutowych. Początkowo myślałam, że wskoczyłam już na 2 minutowe biegi i oszczędzałam siły, ale potem już trochę przecisnęłam. Pamiętam, jak robiłam ten plan treningowy kiedyś i gdy wyszłam z etapu interwałów to mi się nudziło strasznie. Że fajne były treningi chodznone, a potem, gdy się tylko biegło to nagle motywacja padła mi kompletnie.

Po bieganiu postanowiłam spróbować załadować namiot na rower. Myślałam, że mam dwie pozycje do wyboru, ale szybko się okazało, że pozycja wzdłuż roweru odpada. Środek ciężkości namiotu jest poza bagażnikiem, czyli namiot spadnie. Gumy zaciągnięte na nim ledwo dają radę. Wtarganie namiotu na rower to te robota dla dwóch osób, bo zanim się go przywiąże to jest za chybotliwy na lekko przekrzywionym rowerze, który stoi na nóżce.

Zostaje więc opcja w poprzek. Ściągnęłam go pasami i zaciągnęłam klamrę. Z tak zabezpieczonym ładunkiem przejechałam kółeczka po wsi i zaliczyłam kilka hopek. Namiot trochę się przesunął na stronę, bo jeden z pasów się zsunął. Poza tym jechało się ciężej - wrzuciłam bieg silnika na tour jak podczas wyprawy - i czuło się zarówno wiatr jak i wzniesienia. Choć przyznam, że wzniesień u mnie we wsi to jak na lekarstwo. Wiązanie pasa utrzymującego namiot to też była zabawa. dziad nie ma też mechanizmu puszczania klamry zaciskowej, więc jak się porządnie ten pas nawinie, to potem ciężko go popuścić. Muszę się więcej z tą klamrą pobawić, bo to nie jest bardzo prawdopodobne, by nie miał on żadnego sposobu na luzowanie grzechotki, która zaciska pasy....

Podstawowe rzeczy do zabrania to namiot, śpiwór, karimata i jak rok temu 2x hamam. Lubię te ręczniki, bo poprzednio robiły nam one za poduszki, koce, ręczniki, a przyjaciółce nawet i za kołdrę, bo w jednym miejscu było za ciepło na spanie pod pościelą jak i śpiworem.

Po eksperymentach podzieliłam się wątpliwościami z przyjaciółką. Powiedziała, że co tam, damy radę i że ona może wieźć namiot. W zasadzie to nie pomyślałam o tym, że można jej oddać tego klamota. Ale jak będziemy się zmieniać to też będzie okej. Nie wiem czemu w głowie układałam to cały czas, że będę to wszystko sama wieźć...

Przed obiadem był jeszcze trening. Chyba wymienię sobie jakieś ćwiczenia, poza tym, że miałam dodać pompki. Dokładam wciąż obciążników, a nie wiem, czy umiem zwykłe pompki zrobić. 

Wieczorem docinałam passe partois do zdjęć na spotkanie klubu. Dawno nie bawiłam się tyle papierem. Po kilku nieudanych próbach, wycięłam ramki takie, że nie wstyd pokazać. Miałam w poniedziałek wziąć z klubu więcej resztek papieru do docięcia, ale zapomniałam. 

Niedziela była naprawdę udana. Pierwszy tydzień roku był więc super.

9 stycznia 2023 , Komentarze (4)

W sobotę już był i czas i siły na sport. Na szczęście, bo ostatnio mam wrażenie, że dzień bez jakiegoś ruchu dla zdrowia to dzień stracony. Lub po prostu brak zielonego paska w kalendarzu Garmina....

Poszłam zrobić szybkie interwały. Nadal wieje - ma ponoć wiać jeszcze cały tydzień. Nie miałam żadnego zdjęcia, bo nic ciekawego nie widziałam, więc użyłam na instagramie grafiki zrobionej przez sztuczną inteligencję.

Robiłam 30 sekundowe biegi na 90 sekundową regenerację. Ostatnio ten rodzaj interwałów wychodzi mi bardzo szybko. Choć jak pomyślę, że są ludzie, co tak biegają 16 km wybiegania lub maratony.... Ja się ccieszę, że jestem w stanie utrzymać 30 sekund w tempie poniżej 5 minut :D

Później, gdzieś między jednym praniem a drugim, zrobiłam trening siłowy. Plecy i ramiona. 

Jestem z siebie zadowolona z jedzeniem. Nie liczyłam kalorii, ale umyślnie og5raniczyłam ilość jedzenia. Na śniadanie zjadłam resztki deski serów i fuet na chlebie, do tego 2 kawy inki w mlekiem. Na obiad mąz zrobił klopsy i pure oraz smażone na masełku warzywa. 

Na kolację zaś nadziewane mięsem mielonym papryczki oraz nasz własny chleb i mąż usmażył sera z kminkiem. zatem wszystko 100proc homemade. 

Obejrzeliśmy 3 filmy na kanapie i wypiliśmy trochę wina. Nawet nie podjadałam i jedynie wypiłam szklankę mleka czekoladowego, które sobie kupiłam w Lidlu. Przy trzecim filmie, mąż sięgnął po kokosowy popcorn w białej czekoladzie z Lidla. I zjedliśmy na pół. Ale poza tym cały dzień był grzeczny, bez podjadania i bez bezmyślnego jedzenia na kanapie.

Jestem z siebie zadowolona. 

8 stycznia 2023 , Komentarze (5)

Trzech króli w Holandii nie jest dniem wolnym od pracy. Zatem do 15-tej jeszcze siedziałam nad nasionami i serdecznie miałam już dość pracy siedzącej przynajmniej na kilka kolejnych miesięcy. Ale wykonaliśmy z kolegą kawał dobrej roboty, więc jest super. Trochę zwolniliśmy miejsca w laboratorium i ciekawa jestem kiedy przeniesiemy się do swojej przestrzeni, którą firma buduje właśnie na nasz użytek - suszarni do nasion. Niestety, ale w laboratorium nie ma dla nas już miejsca - co roku pochłaniamy im kolejne regały i pomieszczenie pęka w szwach. 

Kolega, z którym pracuję jest łasuchem na słodycze podobnie jak i ja. Ostatnio wygrałam zakład z nim i dostałam dwie czekolady z Polski - niestety nie moje ulubione fioletowe czekolady z goplany. Choć dziś pewnie byłaby mi ona za słodka. Ale mam dwie czekolady i się śmialiśmy, że ja się wahałam czy od razu nie dać ich na stół i obrócić na raz w trakcie pracy, a on miał nadzieję, że to zrobię. Jednak na moment weszła mi refleksja do głowy, że nie - jedzenie tak wcześnie słodyczy źle się kończy - w domu i tak coś podjem, więc teraz lepiej robić miejsce niż lecieć na rekord kalorii. Czekoladę więc schowałam, ale w piątek kolega przyniósł inną moją ulubioną czekoladę - już do zjedzenia na poczekaniu - niebieska z Aldi. No.., muszę przyznać, że musiałam trochę ze sobą walczyć. Kolega się śmiał ze mnie, jak powiedziałam, że ja nie jem ,łamiąc ją tak jak on, tylko wpycham w paszczę cały rządek na raz i tak długo się męczę aż zjem taki rządek. Naprawdę nie panuję nad sobą w pobliżu czekolady. 

Tym razem jednak się udało. Nie zjadłam nic, choć kolega kusił, szeleścił pozłotkiem i proponował. Mały sukces, ale jest. Natomiast w domu na obiad zjadłam 600kcal w postaci pizzy i w sobotę rano nawet nie wchodziłam na wagę. Poza tym rzadko się ważę, jak zostaję rankiem w piżamie. Ważę się tylko nago, a nie miałam ochoty się przebierać.

W domu miałam do odrobienia bieg i trening z środy. Jednak o 19 poszłam spać, bo czułam się taka wypluta. 

Ogarnęliśmy jednak zakupy, odebrałam kalendarz z naszymi zdjęciami. Zrobiłam kolaże ciekawych momentów z ostatnich lat. Myślę, że doda pozytywnej energii domowi - z reguły kupowaliśmy kalendarze z widokami z Polski lub Holandii. Czasem z dzikimi zwierzętami w naturalnym środowisku. Teraz postawiliśmy na radosne wspomnienia.

Myślę, że już połowa moich hiacyntów już kwitnie bądź zaczyna kwitnąć. W biurze szczególnie roznosił się zapach tych kwiatów. Obecnie przeniosłam wszystkie kwitnące na dół, aby ładnie dekorowały salon i kuchnię, a te jeszcze czekające na swoją kolej, są w biurze. Jest tam chłodniej i jakoś to ruszyło cebulki bardziej niż ciepły salon. Po zmianie drzwi i okien, termostat na dole rzadziej się włącza. Wczoraj wieczorem mieliśmy 19,5 stopnia, choć termostat był ustawiony na 18, a obecnie - godzina 6 rano - jest 18 stopni, choć termostat na noc ustawiamy na 15 stopni. Tak, ogrzewanie gazowe uczy oszczędności i ubierania się w cieplutkie ubrania zimą i siedzenia pod kocykiem. Choć tej zimy jest mi częściej za ciepło niż za zimno.

W Lidlu nie mogłam się oprzeć kupnie begonii. Pracuję z begoniami i jeden ze współpracowników zawsze się ze mnie śmieje - nie bierz roboty do domu - ale ja lubię roślinki. No i jak zobaczyłam tą czerwoną begonię, której liście w słońcu mienią się na złoto - postanowiłam ją mieć. Jak się moja mini szklarenka zwolni, albo zgarnę opakowanie po margarynie - to spróbuję ją rozmnożyć. Te odmiany - domowe - wystarczy pozbawić jednego liścia i wkopać go trochę w ziemię, by posiedział w zamkniętym pudełku w ciemności jakiś tydzień lub dwa. Gdy się pudełko otworzy, liść powinien mieć już korzenie i puszczać nowe pędy. Przy dobrych warunkach ta roślina robi też drobne różowe kwiatki. Z tej odmiany nie pachną one, ale mamy odmianę, która pachnie goździkami. Pracujemy zaś nad odmianami pachnącymi do ogrodu - na razie mamy kilka pachnących jak cytryna i jedną pachnącą jak róża. 

Kupiłam też bardzo suchą roślinkę - alokasię. Oberwałam martwe liście i podlałam porządnie. Podobnie jak begonia - stoi ona obecnie w pomieszczeniu bez kwiatów, jako kwarantanna. Niestety, ale kiedy wprowadziliśmy do szklarni odmiany z zewnątrz, przybyły na nich wełnowce i zasiedliły one dużą część naszych eksperymentów, tak że trzeba było je wyrzucić. W begonii znalazłam mech z rzędu wątrobowców, więc też musiałam go ręcznie usunąć i upewnić się, że nie został ani płat. Wątrobowców bardzo trudno się pozbyć - nawet Roundup tego cholerstwa nie rusza.

Tak więc w piątek nie było treningów. Czułam się bardzo zmęczona, senna i poszłam do łóżka o 19. Zasnęłam koło 20. 

7 stycznia 2023 , Komentarze (5)

W czwartek wreszcie pobiegałam. Wciąż jestem do tyłu z harmonogramem, ale przede mną weekend i jakoś to ogarnę. Nie wiem, czy to siedzenie w pracy 8h dziennie tak usypia kolana, męczy kręgosłup i ogólnie odbiera chęć do życia? Dobrze, że ja nie mam praccy siedzącej cały czas a jedynie od wielkiego dzwonu, bo bym na głowę dostała. 

Gdy wróciliśmy z pracy, podbiegł do nas pod domem kot. Dorosły, kastrowany kocur. Miał takie samo umaszczenie, jak Sneaker, którego oddaliśmy do nowego domu po tym, jak się okazało, że Snoetje nie uznała nowego kolegi i wyprowadziła się z domu na całe dnie a później i noce. Sneaker miał tylko jedną brew biała, skarpetki, brzuszek i biały krawat. Naprawdę zwątpiłam. Szybko przeleciałam swój instagram i znalazłam stare zdjęcie Sneakera - i coś mi się przypomniało...

Snekaer miał czarną brodę.  https://www.instagram.com/p/CS...

Napisałam o zdarzeniu do Mariny, która wzięła kotka dla swojego synka. Snekaer jest faktycznie w domu i na się dobrze. Kamień z serca - więc po prostu mamy super towarzyskiego kota w okolicy. Gdyby przychodził ponownie to bym pewnie napisała na grupie naszej wsi, aby upewnić się, że właściciel tutaj faktycznie mieszka, a nie, że jest to przybłęda. Bezdomnych zwierząt w Holandii nie ma, ale czasem są zabłąkane. Na szczęście dzięki takim stronom jak grupy danych miejscowości oraz anivendi, szybko można zwrócić zwierzaka właścicielom. Trzeba być jednak uważnym,m bo raz mi sąsiadka kota ratowała, jak ktoś napisał, że mój kot został porzucony przez właścicieli, którzy się wyprowadzili be niego. Sąsiadka rozpoznała kota i dała adres, skąd ta sierota wyszła. Jak widać dwie ulice dalej, już dla sąsiadów byliśmy nieznajomymi. 

Inna sprawa, że do bezdomności zwierząt przyczyniają się tutaj, z tego co ja obserwuję - Polacy. Sąsiedzi nasi - Polacy - wzięli kota dla córki i ten kot poszedł w długą. Szczegółów nie znam, bo ma z nimi słaby kontakt, ale to było jakoś na samym początku, więc pewnie nie oswoili kota jeszcze a już wypuścili go z domu. Możliwe, że ten czarno biały właśnie jest tym samym kotem, wg. wspólnego znajomego. Oni nigdy nie szukali tego kota, nie zamieścili ogłoszenia. Jak się dowiedziałam, że zniknął to sama patrzyłam po stronach ze znalezionymi kotami. Oni olali sprawę, pozwolili zwierzęciu być bezdomnym. No ale ci sami ludzie mając psa w domu, leczą go tylko w Polsce bo taniej. Bez względu na to, w jakim stanie pies jest, musi przeczekać kilka miesięcy aż będą jechać np. na święta do Polski. Raz go próbowali wcisnąć znajomemu do auta, aby on zawiózł go do polski, aby weterynarz powyrywa, mu zęby bo mu z pyska śmierdzi. Zamiast wyleczyć zapalenie dziąseł.

Druga przyczyna bezdomności kotów w okolicy? Polacy, którzy uznali, że sterylizowanie kotów jest nie-po-bożemu i cała okolica się skarży, bo ma podrzucane kociaki po szopach. Ich sąsiadka mówiła mi, że mają wiecznie zasrane ogródki, bo tyle kotów się tam na wiosnę i latem przewija. ta koleżanka od kotów mówi, że wszystkie zawsze znajdują domy [za kota dachowca można brać nawet 150 euro], ale bądźmy szczerzy - tradycja topienia małych kotków jest w Polsce nadal szeroko stosowana. Nie zdziwiłabym się, gdyby i tam tak było, skoro to taki dom, że koleżanka z podbitym okiem potrafi do pracy przyjść. 

Zmieniając temat na przyjemniejszy... Przyszła do mnie paczuszka. Brat i bratowa przysłali mi pewną rzecz, którą zostawiłam w Polsce i teraz ją odzyskałam. Do tego masę słodkości. Och diety na nowy rok ;p

Wieczore5m zebrałam się do kupy i poszłam biegać. Nadal mocno wieje. Ponoć pogoda ma się utrzymać następne dwa tygodnie.

Była cienka warstwa chmur i widać było, ja księżyc się przez nie przedziera. 

Na trening siłowy nie znalazłam chęci. Myślę, że dziś się to uda. 

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.