Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

No to znów dobiłam do 76 kg. To już 20 kilogramów, które chcę zrzucić z początkowych kilku, które chciałam zrzucić zakładając konto dekadę temu. Jem emocjonalnie, jem z nudów, jem by regulować emocje. Myślę, że jak to opanuję, reszta przyjdzie sama. Uprawiam sport, lubię być na świeżym powietrzu. Lubię jeść warzywa, nabiał i białe pieczywo. Moim problemem jest przede wszystkim ilość, a nie to, co jem.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 125148
Komentarzy: 4907
Założony: 26 marca 2022
Ostatni wpis: 17 stycznia 2025

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Babok.Kukurydz!anka

kobieta, 39 lat, Piernikowo

172 cm, 77.90 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

4 sierpnia 2023 , Komentarze (3)

W zasadzie ten post nie będzie jakoś długi. Chodzi o wszystkie tradycje chrześcijańskie. Postanowiliśmy z mężem przestać wyprawiać święta – wszystkie – i jedynie zachowaliśmy potrawy. Bo jeść można wszystko i zawsze, ale ciepłe pierogi najlepiej smakują w zimowy wieczór, a szybki i jajka na wiosnę. Do kościoła nie chodzimy, nie poszczę już w piątki, przestałam pościć w wigilię. Jako dziecko przestałam chodzić na majowe i adwent.

Świeckich tradycji w domu nie mieliśmy. Rodzice byli za dużo i za często w pracy, by mieć czas na robienie rodzinnych rytuałów. Nie było wspólnych obiadów, nie było kawy i ciasta w niedzielę, nie było wieczorków z grami planszowymi. Był czas przed pracą, w pracy i po pracy. Dla nas był to czas przed szkołą, po szkole, w szkole i weekend, kiedy nas goniono byśmy lekcje odrabiali.

A jak to jest u was? Są jakieś tradycje rodzinne, które porzuciliście?

3 sierpnia 2023 , Komentarze (6)

W niedzielę pogoda nie zapowiadała się najlepiej. Mijają dwa tygodnie odkąd zaczęło padać w mojej okolicy i kolejne dwa tygodnie będzie nadal padać. Po suszy nie ma śladu – wszystko odżyło i jest na powrót pięknie i zielono.

Czwarty tydzień Motywatora nie wyszedł. Zrobiłam pierwszy trening z trzech, ale odpuściłam sobie kolejne. Chciałam najpierw, aby ręka doszła do siebie. Wzięłam wolne w czwartek i pojechałam do lekarza. Ten powiedział mi, że ręka jest przeciążona i że mam ją oszczędzać, aby ból przeszedł. Że jeśli będę ponownie dźwigać, to ból wróci. No i zajebiście. Więc postanowiłam oszczędzić rękę i wystarczył ten czwartek w domu, aby w piątek rano nie bolała mnie ręka. Jednak po piątkowej i sobotniej pracy, ból wrócił.

W niedzielę już mnie nosiło. Chciałam coś porobić. Czymś się zająć. Postanowiłam pojechać z aparatem polować na zimorodki. Kolega mi podpowiedział, gdzie je widuje. Wzięłam więc rower, krzesełko składane, trochę owoców w plecak i aparat. Po drodze zmagałam się z dość silnym wiatrem, gdzie czasem jechałam pod skosem, bo mnie próbował on przewrócić. Wiem, że moim poprzednim rowerem nie dałabym rady ujechać. Nawet elektrykiem momentami podmuchy wiatru zatrzymywały mnie w miejscu. Spociłam się okrutnie tym siłowaniem. Na miejscu za to było fajnie – wiatr nikł gdzieś w konarach drzew, słońca nie było za dużo i tylko raz padało. Na szczęście wzięłam przeciwdeszczowa kurtkę to schowałam aparat na czas deszczu pod materiał.

Nie mam jakiś super ostrych zdjęć – ani aparat nie jest jakiś super, ani ptaki cierpliwe do pozowania. Każdorazowo miałam kilka sekund na wyszukanie kadru i ustawienie aparatu. W efekcie mam dwa prawie ostre zdjęcia. Jestem zadowolona z wyjścia z domu.

2 sierpnia 2023 , Komentarze (1)

Dziś dam tylko link. Dużo treści ciężko się kopiuje.

https://kolekcjonermarzen.word...

1 sierpnia 2023 , Komentarze (6)

Zachody słońca? Kolacje przy świecach? A może długie, nocne rozmowy?


Urzekło mnie w moim Ukochanym właśnie jego romantyczne usposobienie. A co to dla mnie oznacza?

Nie mam dużego doświadczenia w randkowaniu, bo z czasem okazało się, że wiele razy nie rozpoznałam, że byłam na randce. Od zawsze byłam w związku i od zawsze miałam kumpli. Teraz nazywają to friendzonem, ale ja nigdy na to tak nie patrzyłam. Wszyscy wiedzieli, że mam chłopaka, a ja spotykałam się ze znajomymi czasami w towarzystwie mojego chłopaka, a czasami bez niego. Na przykład, gdy chodziło o znajomych ze szkoły, bo chodziliśmy do szkół w różnych miastach z moim wtedy facetem. Teraz, z perspektywy czasu widzę, jaka ślepa na umizgi kolegów byłam. Jeden zabrał mnie nawet na kolację, inny do maka lub innego hipermarketowego fast foodu. Pamiętam jak mówiłam o swoim wtedy już narzeczonym a Darek, bo tak miał na imię, gniótł pusty kubek po napoju. Wydawało mi się wtedy to dziwne, zwłaszcza, że ja nigdy nie ukrywałam, że jestem z kimś i był on częścią wielu moich relacji z ludźmi. Razem odwiedzaliśmy znajomych, mieliśmy wszyscy wspólnych znajomych z moim ex. No i ten pokaz złości na kubeczku papierowym to już w ogóle było niefajne i nie zachęcające do bliskości z Darkiem. Nie wiem czemu w ogóle moi kumple próbowali czegokolwiek w takiej sytuacji. Tak czy inaczej mój ex nie bywał romantyczny. Był wręcz nieznośnie czasami pragmatyczny i brakowało mu spontaniczności, choć do dziś mi się cieplutko na sercu robi, jak pomyślę, jak fajnie i szczerze się on uśmiechał.

Mojego męża poznałam na 3 roku studiów, a zaczęliśmy się spotykać na 5. Kilka tygodni po pierwszej randce były walentynki. Tak oficjalnie to my wtedy nie chodziliśmy. Wychodziłam ledwie z rozstania z narzeczonym i nasze spotkania były raczej mało wiążące. Ukochany przyszedł do mnie na stancję i zrobił mi fajną niespodziankę, przynosząc mi ciekawe słodycze, które on uwielbiał jako dziecko. Jego status finansowy w latach 90-tych znacznie różnił się od mojego i kiedy ja zachwycałam się lizakiem Hitem za 10 000 zł, on jadł niemieckie słodycze. Przyniósł więc mi wtedy Kinder Bonbons, Lindta i jakieś inne rodzaje. Karmił mnie mini i opowiadał co te smaki dla niego znaczą. Później okazało się, że miał jeszcze w plecaku przemyconą różę dla mnie. Wyciął z butelki plastikowej specjalnie pojemnik, aby przynieść ją do mnie bez uszkodzeń i bez mojej wiedzy. Więc kiedy już wieczór dobiegał końca i myślałam, że czas się pożegnać, on miał dla mnie właśnie tą niespodziankę. Zakochałam się z jego inwencji i staraniach.

Później było równie romantycznie. Robił własnoręcznie dla mnie różne drobne rzeczy, laurki, prezenciki. Wkładał w to wiele starań plastycznych i czasu, choć jak sam mówi – nie umie ani rysować ani nic związanego z plastyką. Mam cała skrzynię takich skarbów z początku naszego związku. Czasem dostawałam prezenty kupne, ale zawsze z osobistym dotknięciem, jak na przykład puzzle ze zdjęciem z naszych pierwszych wakacji. A gdy biegałam dużo to kupił mi kilka bluzek do biegania. Wszystko, czym mnie rozpieszcza, zawsze ma osobisty wydźwięk i pasuje do tego, czym aktualnie się param. Ostatnio dostałam nawet bluzeczkę do jogi i ćwiczeń w domu.

Dziś częściej Ukochany stara się dla mnie po prostu gotując. Osiągnęliśmy taką stabilizację finansową, że niewiele rzeczy mi brakuje, więc zawsze można mnie trochę podkarmić. Natomiast zdarza mu się od czasu do czasu kupić mi coś, co naprawdę świadczy o tym, że zna mnie na wylot. Pierwsze kaki w sezonie, cienkopisy kolorowe, kwiatek w doniczce….

Zatem dla mnie romantyczne mogą być nasze wieczory z winem podczas wakacji na Azorach, gdy patrzeliśmy jak słońce zachodzi nad oceanem i wulkanicznymi wyspami archipelagu. 100 świeczek w salonie, które zapalamy, gdy siedzimy sobie wieczorem z winkiem i rozmawiamy do późna. Ale nic nie równa się ze zwykłym dniem, kiedy ktoś komu na tobie zależy zrobi ci niespodziankę montując własnoręcznie pokrowiec na kwiatka, którego trzyma kilka godzin w plecaku, by dać ci we właściwym momencie.

Zakochałam się w nim wtedy i kocham go do dziś.

31 lipca 2023 , Komentarze (3)

W 3 tygodniu Motywatora zrobiłam 4 treningi na macie i 3 razy wyszłam pobiegać. Treningi obejmowały ćwiczenia na cale ciało, było dużo podporów przodem i desek. Mój nadgarstek zaczął boleć coraz bardziej. O dziwo nie był to taki ból jak zwykle mam przy tego typu ćwiczeniach, ale rozciągający się wzdłuż przedramienia ból ścięgna czy mięśnia. W dodatku podczas dotyku samej kości w stawie, boli tak, jakbym miała ją pękniętą. To był ciężki tydzień do zrobienia, ale udało się.

Patrząc na to z perspektywy tygodnia czwartego – to chyba była głupota. Niektóre ćwiczenia wykonywałam na blokach do jogi, aby inaczej układać ręce, ale mimo to czułam ból. Niestety u Marty bloki na brzuch i na plecy zawsze opierają się na rękach.

Obecnie jestem w tygodniu czwartym i chyba go wykonam za kilka dni od początku. Trzymam się z jedzeniem, ale ćwiczenia i bieganie mi nie wchodzą. Okazało się, że przyszedł okres, taki z tych bolesnych. W sumie to by tłumaczyło, czemu zamówiłam dzień wcześniej pizzę – jakoś naszedł mnie impuls w pracy i zamówiłam pizzę na wieczór. Zjadłam też w weekend wszystkie wybiegane słodycze. Nie było tego wiele, ale z reguły bardziej je markuje. Ogólnie chyba mnie już tak nie ciągnie na słodycze.

Biegi dwa wykonałam w terenie, trzeci na macie. Pogoda była pod psem i naprawdę nie chciałam wychodzić na wiatr i deszcz. Nie mam nic przeciwko deszczowi takiemu jak na początku tygodnia. Było ciepło, nie wiało za bardzo. Daszek chronił okulary przed zmoknięciem. Jednak kiedy zacinało deszczem niemal poziomo – jak to lubi w Holandii Północnej – to psa z kulawą nogą by się nie wyrzuciło na dwór. Nawet kicia więcej śpi w domu ostatnio – choć podczas kapuśniaczku potrafi spać na skrzyni w ogrodzie.

Jestem zadowolona z tego tygodnia. Waga nie spada, ale cieszę się, że przestała rosnąć.

30 lipca 2023 , Komentarze (1)

W ostatnim czasie pilnuję porcji i co jem. Czasem jednak zdarza mi się jeść nadal dla przyjemności jedzenia, bo zwyczajnie kocham jeść. Taka okazja zdarzyła się w minioną sobotę, kiedy mąż zabrał mnie na randkę z okazji moich imienin. Byliśmy w kinie, a później na kolacji. Obejrzeliśmy oczywiście nowy film Toma Cruise. Obiecałam sobie, że po tym, jak uratował kina po pandemii, będę chodzić i wydawać pieniądze na wszystkie jego kolejne filmy. Zasłużył. Zgadza się ze mną wiele osób rozkochanych w kinie, w tym między innymi sam Steven Spelberg.

Mąż wybrał dla mnie restaurację serwującą kuchnię azjatycką. tego dnia wybraliśmy dania indyjskie. Zawsze chciałam iść do takiej restauracji i spróbować prawdziwej indyjskiej kuchni. Wiem, ze w UK jest pełno miejsc, gdzie można zjeść curry, ale jest to brytyjska wersja curry. Holendrzy także dodają przyprawę curry i nazywają kurczaka curry, ale prawdziwe kury to nie jest ta przyprawa, ale całe podanie. Obsługiwała nas maleńka kobieta pochodzenia azjatyckiego, której za bardzo nie mogłam zrozumieć. Jednak co stary Holender to stary Holender. Jakoś się dogadaliśmy [postanowiliśmy nie przechodzić na angielski] i zamówiłam sobie piwo – indyjski lager. W mojej ocenie to piwo było naprawdę smaczne. Niestety nie dogadaliśmy się, że chcę drugie i go nigdy nie dostałam. Mąż był Bobem, czyli trzeźwym kierowcą.

Wybaczcie tło na zdjęciu piwa, ale mąż nie życzył sobie ujawniania wizerunku. Jako czekadełko dostaliśmy chrupki chleb typu podpłomyk i trzy sosy. Jeden

, drugi słodki i trzeci ostry na pół piwa popijania.

Mąż zamówił na przystawkę kalafior smażony w panierce, a ja samosę. Były to pierożki z nadzieniem warzywnym. Oboje do tego dostaliśmy bardzo ostry sos. Pierożki mi nie smakowały, były bardzo mączyste i nasiąknięte tłuszczem.

Na główne wzięłam Kashmiri, czyli sos curry z mango na słodko i jagnięcinę, a mąż kurczaka w ostrym sosie curry. Do tego dostaliśmy ryż z piórkami marchewki. Dodatkowo mąż zamówił chlebek przypominający mniej drożdżowy spód do pizzy. Wszystko było pyszne, choć męża sos był dla mnie za ostry. Sosy w ogóle dostaliśmy w naczyniach przypominających talerze do zupy, więc było tego naprawdę sporo. Nie dojedliśmy. Oczy chciały, ale nie dało rady. Chętnie wrócę do tej restauracji.

W niedzielę zaś mąż przyrządził inne orientalne danie. Własnej inwencji, ale były warzywa z woka oraz tofu i krewetki. Wszystko pyszne. Udało mi się zjeść tylko pół porcji, drugie pół zjadłam na kolację.

Zachciało mi się też lodów, więc zjadłam bezlaktozowe lody, które mąz mi kupił. O wiele mniej kalorii niż zwykłe lody, a smak taki… hm… jak jogurt sojowy, więc brakowało tego pysznego smaku śmietanki, ale kakao nadal dawało +10 do smaku. Chętnie wciągnę jeszcze kiedyś takie lody.

Ukochany kupił mi też empenadas. Zakochałam się w tym daniu. Jeśli kiedyś wyląduję w ameryce łacińskiej, będę jeść empenadas codziennie.

Kupił też gotowe torellimi z pomidorami i serem. Wiem, że gotowce są niezdrowe, ale w pierwszej kolejności skupiam się na ilości kalorii.

Obecnie poszczę z rana, więc moim pierwszym posiłkiem w dzień roboczy jest właśnie domowa tortilla. Obecnie miksujemy trochę placki z buraków, marchwi i naturalne. Najsmaczniejsze są te z buraków moim zdaniem. Choć wszystkie poza pełnoziarnistą są pyszne. Pełnoziarnista pęka przy zawijaniu i nie robią jej w dość dużym rozmiarze, by zmieścić dwa jajka, sałatę, paprykę i awokado.

Psycholog polecił mi zrobienie czegoś z rękami by nie podjadać. Annet więc uczyła mnie jak szydełkować. Przerobiłyśmy kilka rodzajów oczek i zaczęłam w domu próbować dalej. Myślę, ze jak nie zaczynam nagle robić +1 i -1 oczek to idzie mi nawet nieźle. Gorzej jak po kilku rządkach liczę oczka i trzeba pruć. Będę tak dalej próbować aż wyjdzie mi jakiś szalik czy coś. Potem pomyślę, co można by zrobić dalej.

Ukochany kupił też mi końcówki do węża, więc zamontuję sobie wąż do podlewania z przodu domu. Nie będę musiała biegać z konewką

Od kilku tygodni strasznie lecą mi włosy. Albo Mirena daję się we znaki, albo zmiana stylu zycia na zdrowszy i przemęczony. Zamówiłam odżywkę do rzęs i z tej samej firmy szampon. Póki co, po tygodniu stosowania, nie ma zmian. Zobaczymy dalej. Boje się, że nie będzie na czym dreadów robić, jak tak dalej pójdzie. Po każdym prysznicy mam garść włosów wyczesanych. A ja nawet nie szarpię, jak to zwykle szarpią mnie fryzjerki.

Zmalowałam też kolejny bohomaz.


29 lipca 2023 , Komentarze (10)

W październiku jedziemy na urlop do Kraju Basków i Cantabrii. Zostaniemy tam dwa tygodnie, podczas których mam w planach jeść świeże ryby, owoce morza, chodzić po wzgórzach i oglądać zabytki architektoniczne oraz odwiedzić muzeum Guggenheima w Bilbao. mam też rezerwację na dzień 10 rocznicy ślubu w peruwiańskiej restauracji.

Zaś jeśli chodzi o kolejne plany, to wstępnie rozmawialiśmy z Ukochanym, aby zobaczyć Bali. Na razie nie jest to konkretny plan, ale patrzeliśmy na przeloty samolotem i poza czasem podróży nie ma większych przeszkód. Cenowo jest to do ogarnięcia, a sam kraj na miejscu [Indonezja] nie jest super drogi. Raczej nie zamkniemy się w samolotem i akomodacją w 1,5 tys euro jak to jest z Candabrią w tym roku, ale można to zorganizować i odłożyć pieniądze w międzyczasie. W końcu mamy rok na to. Jeśli też fundusz wakacyjny nie zostanie wyczerpany w Hiszpanii, to zostanie więcej na Bali. Tak było na przykład z Azorami, gdzie nie wydaliśmy całego budżetu i przeszedł on na kolejny rok.

Bali interesuje mnie ze względu na naturę. Chciałabym dużo chodzić, zobaczyć ciekawe miejsca, może wejść na wulkan, jak na Azorach. Poza tym tutaj w Holandii jest dość zasymilowana kuchnia indonezyjska, jak nasi czy sate, ale myślę, że dopiero w samej Indonezji będzie można posmakować prawdziwych smaków. Wierzę, że oryginalne nasi nie jest tak tłuste i mdłe jak tutaj. Jednak Holendrzy lubią wszystko robić na Vegecie, a ja tego smaku nie znoszę.

Czy dotrzemy? Czas pokaże. Może finanse lub ciekawsze kierunki zmienią nasze małe marzenie lub odroczą je w czasie.

28 lipca 2023 , Komentarze (3)

Tydzień drugi Motywatora to planowane 3 treningi. Udało mi się zrobić tylko 2, ale i tak jestem zadowolona. Nadal mam problemy z nadgarstkiem, a po wizycie u fizjoterapeuty to jest jeszcze gorzej. Boli mnie całe ścięgno i smaruje je obecnie żelem przeciwzapalnym. Jak do tej pory bezskutecznie. Coś mi przeskakuje, chyba ścięgno właśnie, kiedy ruszam kciukiem. Na razie jednak nie widzę potrzeby udania się do lekarza. Liczę, że dzięki tejpowaniu, szynie i smarowaniu, minie. Mimo to robię treningi, choć niektóre trochę zmieniam, aby za długo nie opierać się na lewej ręce. W pracy jednak nie mogę się cackać i miałam bardzo dużo noszenia i nawet trochę bolało. Jednak mamy obecnie napięty grafik, więc trzeba ogarnąć wszystko pomimo bólu. Czasem takie tygodnie w pracy się zdarzają.

Większośc dni tygodnia drugiego trzymałam się w kupie z podjadaniem. Co prawda nadal daję sobie mini czekoladę za bieganie i wafelki lub inne czekoladki za treningi. W zależności na co mam akurat ochotę. Zbieram je do mojego szklanego pojemniczka i jem, kiedy mam ochotę coś podjeść. W ten sposób mam chociażby porcje pod kontrolą. Nie jem nic spoza tego pojemniczka.

Bieganie wyszło prawie idealnie. Prawie, bo nie zrobiłam 3 treningów z planu treningowego, jak zakładałam. Wyszło za to 3 treningi w ogóle, co też już jest sukcesem. Cel na ten tydzień to było 28 km, ale 26 też mnie zadowala.

A poza treningowo – to zaczęło trochę popadywać i lato wróciło do normy. Nie ma już suszy, fal ciepła, jest za to stabilne 21 stopni i deszcz plus okazjonalnie silny wiatr. Kwiatki dzięki temu mi odżyły, a ja oszczędzam na wodzie. Poniżej kolaż wszystkich alstromerii jakie obecnie mi kwitną. Między innymi Indian Summer, flagowa odmiana produkcji naszej firmy. A także kupione w ogrodniczym odmiany z białymi liśćmi.

Wciąż czekam na kwitnienie trójkolorowej odmiany z ogrodniczego. Na razie widzę, że przyjęły się rośliny, które wycięłam z tricoloru i ładnie się rozwijają. Do kwitnienia jednak daleka droga jeszcze. W międzyczasie zakwitł mi jeszcze taki biało-fioletowy gość. Jest to jedyna roślinka z tej odmiany, więc mam nadzieję, że się uchowa.

Zakwitła też ostatnia lilia w ogrodzie. Po liściach widać, że też jest chora, więc jak przekwitnie to wyrwę ją z ziemi. Niestety ale lilio-róże Natalia i jeszcze jedna, w tym roku nie zakwitły.

Pelasie kwitną jak głupie. Trochę zaczyna być problem z podlewaniem, bo bryła korzeniowa im przerosła. Z czerwonej wzięłam szczypki, aby spróbować na wiosnę posadzić nowe rośliny. Ma ona już 3 lata i jest za duża, aby mieć ją przez zimę w domu. Nie lubię wyrzucać roślin, ale nie mam ogrodu zimowego, gdzie mogłabym przechowywać rośliny na czas zimy. Zaś bijkeuken w zeszłym roku miała problem z wilgocią przez rośliny, które w niej były trzymane. Między innymi dlatego różowa pelasia tak późno zakwitła, bo musiała na wiosnę najpierw uporać się z grzybem, który zaatakował pędy, gdy roślina była w domu. Bijkeuken nie jest ogrzewana, a do tego ma pojedyncze szyby, więc wilgoć jest bardzo trudna do zarządzania. Mąż dodatkowo zaizolował właz do wejścia pod dom, ale skraplająca się para na szybie to największy problem.

Dalie kwitną bardzo skromnie. Po jednym kwiatku na raz. Dosypałam im nawozu, ale nie chcą kwitnąć tak jak w sklepie czy ogrodach sąsiadów. Nie wiem, co robię nie tak.

Przejrzałam roślinki, które są w „donicy ratunkowej”. Niektóre puszczają nowe pędy i korzenie, więc będą żyć. Wiem, że pisałam o tym wcześniej, ale napiszę ponownie – kiedy alstromeria przekwita, powinno się wyrywać łodygi [nie wycinać] które przekwitły, aby stymulować krzewienie kłącza. Niestety czasem się wyrwie za dużo i leci stożek wzrostu. Jeśli ta część zawiera kawałek korzenia, to można użyć tego do rozmnożenia rośliny. Wsadzam więc takie kawałki do dużej donicy, gdzie łatwiej kontrolować wilgotność niż w małych i czekam, czy roślina się przyjmie czy nie. Później przesadziłam część w mniejsze doniczki, ponieważ inaczej korzenie się splotą i będzie problem je rozdzielić. Tym razem udało mi się tak przesadzić 5 roślin. Jedna Indian Summer i kilka, których teraz żałuję, że nie oznaczyłam skąd one pochodzą.

W kolejce do posadzenia są między innymi dwa pędy Colority czerwonej. Te akurat łatwo rozróżnić, bo ma szpiczaste liście.

Mój jedyny c=ocalały ogórek walczy o życie. Od marca nie potrafi urosnąć, ale zachciało mu się kwitnąć. Nie wiem, co myśleć. Cukinia za to rośnie jak głupia, ale poza tym jednym dużym, która nadal ma się świetnie, to wszystkie kolejne zawiązane owoce, nie wiem czemu, gniją i odpadają.

Róża trzyma się dobrze. Bardziej służy jej bycie na zewnątrz, niestety jednak obecnie z uwagi na silne wiatry, musi być w domu. Wiatr majta nią po całym stole. Chwilowo nie mam dla niej cięższej doniczki.

W tygodniu trzecim chcę nadrobić ten brakujący trening tygodnia drugiego. Nie wiem, jak to będzie z moimi problemami z ręką.

27 lipca 2023 , Komentarze (22)

Martwię się przyszłością. W ogóle. Może niekoniecznie swoją przyszłością, bo jakoś to mamy ogarnięte. Póki co finanse są na bardzo dobrym poziomie, jesteśmy w stanie sukcesywnie remontować dom, stać nas na wakacje, hobby, spędzanie czasu na mieście i w ogóle. Jednak boję się, gdy patrzę dokąd zmierza mój kraj. I mówię tu o Holandii. Niektóre pseudo polsko-patriotyczne komentarze, które dostawałam w ostatnich miesiącach zarzucały mi, że idealizuję Holandię względem Polski. Co ja tu będę owijać w bawełnę – Holandia jest lepsza pod niemal każdym względem. Ale nie jest idealna. Drogi są równe. Środowisko zadbane. Jest czysto i nie ma dzikich wysypisk śmieci wzdłuż dróg czy w lasach. Ludzie są milsi i nie wpieprzają się w życia innych. Jest aktywizacja osób starszych więc nie siedzą one od rana w autobusach miejskich czy pod przychodnią. Jest pełno klubów sportowych w każdej wsi i są boiska i zarówno dzieci jak i dorośli są zapisani do stowarzyszeń i utrzymują te obiekty ze swoich składek i pracy fizycznej [wolontaryjnej]. U lekarza nie ma kolejek. Apteka wydaje niektóre leki całkowicie za darmo, a przy tym nie jest supermarketem aptecznym tylko okienkiem z lekami na prawdziwe choroby. Po pseudo leki chodzi się do drogerii – w tym można tam kupić tabletki Ella One. Powietrze jest czystsze. W miastach są enklawy zielone i buduje się domy z żywymi dachami. Są budki dla nietoperzy oraz zarybia się kanały, aby nie było dużo komarów. Nie ma oprysków na komary. W Holandii naprawdę jest lepiej. Każdy pracujący dostaje dodatek wakacyjny w wysokości 8procent rocznych zarobków [lub więcej jeśli pracodawca tak zadecyduje – mój daje więcej]. Firmy dzielą się zyskami na koniec roku z pracownikami – stąd na przykład moje wysokie premie roczne. Praca jest uregulowana i nie ma niemal zatrudnieni na czarno czy bez wypłacania wynagrodzeń. Chyba, że trafi się na polskie biuro pracy, ale to inna sprawa. Osoby z dziećmi dostają dodatek na opłacenie żłobków zależne od ich wynagrodzenia, dzięki temu matki wracają co pracy gdy po 16 tygodniach [choć chyba miało się to zmienić i ten okres stać się trochę dłuższy], a dzieckiem ma się kim zająć. Są mama dag i papa dag, aby rodzic spędzał z dzieckiem więcej czasu a jednocześnie miał stale zatrudnienie. Dzieci nie muszą kupować podręczników do szkoły, bo wszystko jest przekazane przez szkołę i jedyne co dziecko nosi samo do szkoły to ołówki/długopisy i śniadanie. Raz w tygodniu dzieciom wolno do szkoły zabrać ciastko. Niemal wszyscy Holendrzy uprawiają co najmniej dwa sporty, w tym jeden grupowy. I tak jest od dziecka. Wszyscy niemal Holendrzy mają dyplom pływacki, więc utonięć jest mało. Dzieci zdają dyplom w ubraniu na poziom B i w ubraniu przeciwdeszczowym i kaloszach na poziom C. Jak słyszy się o utonięciach to często są to Niemcy lub Polacy. Alkohol można założyć w domyśle, bo wiadomo, co Polak bierze nad wodę. Więc tak – uważam, że jest tu lepiej.

Nie ma rozdawnictwa, męczenia kobiet w szpitalach przez księży i organizacje pro life, nie ma skandali z tuszowaniem molestowania seksualnego, nie ma milionów z pieniędzy podatników na miecze podróbki dla wyklętego przez kościół księdza. Nie ma wielu rzeczy, które obecnie w Polsce można nazwać tylko Latającym Cyrkiem Monty Pytona.

A jednak się martwię. jest wiele rzeczy sprzecznych ze sobą, których obecnie rząd nie potrafi rozwiązać. Doszło do skażenia PFAS w okolicach Hagi [DuPont]. Tata Steel wciąż odpowiada za wzrost nowotworów płuc o 60% w okolicach Ijmuiden. Rolnicy nie chcą przyjąć rekompensaty i zakończyć produkcji rolnej, a ich uprawy podobnie jak coraz większy ruch na Schipholu, odpowiadają za duże natężenie tlenków azotu w powietrzu. Holandia jest przeludniona, a mimo to azylanci jadą przez 5 krajów, aby to właśnie w Holandii składać wniosek o pobyt. Brakuje mieszkań dla młodych Holendrów, podczas gdy buduje się kolejne centra azylantów, bo ci śpią w ogrodzie ośrodka [bez namiotów często] w Ter Apel. Coraz więcej Ukraińców, którzy opuszczają Polskę, bo rynek pracy jest koślawy, pojawia się w NL i zaczyna to budować napięcia, jakie miały miejsce w Polsce rok temu.

Jak już mówiłam, nie są to moje prywatne kłopoty, bo ani nie mieszkam koło Ijmuiden, ani nie wysiedlono mnie, aby osiedlić kogoś z Turcji, kto udaje azylanta, ani też nie straciłam pracy na rzecz Ukraińców. Ale widzę niezadowolenie. I to mnie martwi. Wzrasta ilość kradzieży w sklepach. nie jest tak źle jak UK, gdzie zakładają chipy już nawet na ser, ale niestety nastolatkowie z nożami to problem już nie tylko Rotterdamu. Ludzie odczuwają brak nadziei na przyszłość. Część mówi o emigracji do NZ lub Australii [to duża enklawa Holendrów]. Rząd się rozwiązał, bo nie doszło do porozumienia w sprawie sprowadzania członków rodzin azylantów, którzy już starają się o pobyt w Holandii. W ciągu 3 miesięcy musi dojść do wyborów parlamentarnych i wszystko wskazuje, że będą duże przetasowania, bo coraz większą popularność zdobywa BBB, które w mojej opinii przypomina wczesny PiS. Choć niektóre ich postulaty mi się podobają. Możliwe, że wybory odbędą się w czasie mojego urlopu i mogę nie mieć możliwości głosowania. Musiałabym się dowiedzieć, jak wolno głosować z za granicy. bo polskie rozwiązanie wymagające jazdy do stolicy i stania 4h w kolejce, aby oddać głos to mi się średnio podoba. Z Bilbao do Madrytu jest bardzo daleko.

Poza tym uważam, że ziemia umiera. Kolejne 5 lat będzie zdaniem naukowców stymulowane przez El Nino, więc jeśli teraz było ciepło w Hiszpanii czy Włoszech, to kolejne lata nie zapowiadają się lepiej. Może zamiast na emeryturę na Azory będę uciekać na Wyspy Owcze.

A Was co martwi w perspektywie przyszłości?

26 lipca 2023 , Komentarze (2)

Miałam kilku fajnych nauczycieli w szkole i myślę, że ich wszystkich łączyła jedna cecha – widzieli ucznia. Bo omawianie antyku na języku polskim było dość nudne, podobnie jak gramatyka języka polskiego. A jednak tych kilkoro ludzi potrafiło ogarnąć człowieka i sprawić, aby przez te 45 minut się on postarał skupić i wynieść z lekcji jak najwięcej. Pamiętam, jak biologica ucięła podśmiechujki chłopaków, kiedy była omawiana higiena pochwy. Zwyczajnie przedstawiła im sytuację, kiedy ich dziewczyna czy żona ma infekcję i gorączkuje i co on zrobi. Albo co jeśli będzie musiał zając się chorą matką i musiał ją umyć, bo nie będzie go stać na pielęgniarkę. Trochę osobistego podejścia i uwaga była na powrót skierowana na temat lekcji. Podobnie mieliśmy profesor od polskiego w liceum. Mój brat, który uważał przedmioty humanistyczne za zbędne i bezsensowne, na polskim uważał, bo miał bardzo duży szacunek do nauczycielki. Do dziś mówi o niej „siekiera” ale zawsze z sentymentem. Ja nawet wybaczyłam naszej babce z biologii, że puszczała nam antyaborcyjne gówniane filmiki propagandowe. Biorąc pod uwagę, co teraz dzieciaki przechodzą w szkole, to nawet nie mieliśmy tak źle.

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.