Hej! Raz na rok mam organizowany z pracy wyjazd integracyjny. Pojechałam i właśnie wróciłam.
Na początku było świetnie, chciało mi się spać. To chyba przez ględzenie o ślubach i dzieciach..
Zrobiłam coś śmiesznego, wyszłam o 22, pod jakimś pretekstem i pół nocy jeździłam samochodem po mieście. Odwiedziłam nawet rodzinne strony. To był bardzo miły wieczór.
Wróciłam do apartamentu i zasnęłam jak dziecko. Snem tak głębokim, że cztery budziki mnie nie obudziły! A teraz już jestem w domu i gdy skończę pisać ten wpis, zaczynam pracę.
Niestety nie mogę się zważyć, bo moja waga się zepsuła! Ostatnio pokazała 96,4kg. W środę dostanę nową.
Najwięcej czasu na integracji spędziłam z taką Martą. Czasami się spotkałyśmy, ale dawno temu.
Ona bierze ślub za kilka tygodni i ciągle o nim opowiadała. Każda próba zmiany tematu kończyła się fiaskiem. Próbowałam podzielić jej entuzjazm, ale nie mogłam się zmusić.
Marcie to jednak nie przeszkadzało, znam już każdy szczegół tej ceremonii.. 😐
Jej nie przeszkadza fakt.. Że to jej facet praktycznie cały ślub sponsoruje. Włącznie z jej suknią ślubną i biżuterią. Marta jest z tego zadowolona. Podoba się jej to.
Wypłata Marty przeznaczana jest na JEJ wydatki. Jak sama mówi "uwielbiam shooping!" a gość płaci za wszystko inne. W tym za kredyt na ich mieszkanie, jedzenie i rachunki.
On zarabia dwa razy więcej od niej, więc w pewnym sensie to rozumiem. Ale wiecie.. Zazdroszczę jej tego lekkiego podejścia, że jej to nie przeszkadza.
Ja mam za dużą dumę i niezależność, żeby pozwalać mojemu TŻ na utrzymywanie mnie. Wewnętrznie się duszę na samą myśl, że żylibyśmy tylko z jego pieniędzy. To poczucie winy, by mnie skręcało.
Ciągle bym się martwiła i myślała ile ja bym mogła do budżetu dołożyć gdybym pracowała.
Myślę, że narastałoby we mnie też takie napięcie, że kiedyś mogę tego żałować.
W mojej rodzinie pełno jest takich przypadków tradycyjnego modelu. Żona zajmuje się dziećmi i domem. Na początku wszystko gra i każdemu to pasuje, a gdy nadchodzi kryzys zaczyna się wypominanie i kłótnie.
Moja babcia tak miała. Całe życie siedziała w domu i zajmowała się 6-stką dzieci. Praca ciężka, bo kiedyś jeszcze nie było pralek, sama musiała prać, zabijać i oprawiać ptactwo, do tego hodowała kury, gęsi, kaczki. Robota na pełen etat. Niby nie żałowała i dziadek też jej nie wypominał (chociaż z dwa razy się zdarzyło), ale na sam koniec powiedziała mi, że żałuje siedzenia w domu jak już dzieci podrosły. Niezależność jest ważna.
Ja to mam fioła na tym punkcie i pracuje nad tym. Do zaręczyn nie pozwoliłam zapłacić za siebie rachunku na randce. Chyba boje się uzależnić od kogoś finansowo. Wydaje mi się, że boje się tej biedy, którą doświadczyłam w dzieciństwie.
Ale nie Magda, ona mi powiedziała, że jak będą mieli dziecko to ona zostaje w domu i zatrudnia opiekunkę. Jej facet ich spokojnie utrzyma... Mówiła z uśmiechem i radością.
Dla niej to zupełnie normalne i nie ma żadnych skrupułów żeby korzystać z pieniędzy swojego przyszłego męża. Zrobiło to na mnie wrażenie.
Sama mam ten temat jeszcze nie poukładany. Póki co zabieram się za super ważny projekt. Jak się uda to wpadnie ładna premia, ale mój mózg woła o urlop i odpoczynek!