Dzień po prosru wspaniały. Rano chłopakom wyszły rumieńce takie same jak starszej córce, a u niej wcześniej wyszedł rumień zakaźny. Więc zostali wszyscy w domu, ja ogarnęłam zakupy, zabrałam się za obiad, i pojechałam ze wszystkimi dziećmi do lekarza. No i wyszło: młoda ma jeszcze być tydzień w domu dla pewności że jej rumień minął a chłopaki teraz właśnie pylą. Ekstra po prostu. Wróciliśmy do domu i zaczęłam gorąca linie telefoniczną - najpierw do przedszkola że chłopaków nie będzie a co za tym idzie nie będzie ich na przedstawieniach dla rodziców, a szkoda bo średniak kończy przedszkole i chciałam być na jego ostatniej akademii, potem do szkoły do wychowawcy najstarszej bo ma egzamin na karte rowerową, na szczęście będzie go zdawać w przyszłum tygodniu jak wróci do szkoły, potem musiałam przełożyć catering z soboty bo miałam robić urodziny a nie moge bo jak mam chorobe zakaźną to odpadają wizyty rodziny bo szwagierka jest na chemioterapi i ma osłabioną odporność więc wszystkie choroby muszą być odizolowane. Ja mam wiecznie szczęście z tymi urodzinami, w zeszłym roku miałam pielgrzymke z najstarszą i potem też jakaś wirusówka była, teraz też choroba i muszę przekładać. Wychodzi na to że ja nie moge robić urodzin :)
po południu dzieciaki byly w ogrodzie i jak sie w miare bawili to ja ogarnęłam zielsko pod oknem, zostawiłam trzy ładne krzaczki, powyrywałam chwasty i trawe z korzeniami i poglebiłam ziemie - od razu ładniej się zrobiło a noe taki busz, już dawno mnie wkurzał ale teraz jakoś wene dostałam do tego :) mąż bohater w koncu naprawil kosiarke wiec jutro bede kosić trawe bo już zarastamy okropnie. Gdyby nie ja to by ten ogródek byłby obrazem nędzy i rozpaczy :)
pozdrawiam!