Weekend był beznadziejny
. Córka w sobotę zaprosiła nas na ognisko do znajomych i mimo moich oporów, małżonek nie odmówił i pojechaliśmy. Rozbolała mnie głowa i całą imprezę przesiedziałam w kącie popijając tabletkę butelką wody mineralnej. Małżonek sobie nie odmawiał, do domu wróciliśmy o piewszej w nocy. Rano ja oczywiście trzeźwa i pozytywnie naładowana, gotowa do zaplanowanego marszu do Tyńca a mój małżonek, kompletne zwłoki. Pokrzyżował mi palny. Byłam zła jak osa i w ogóle nic mi się nie chciało. Poza tym, chyba mnie przewiało, bo "usztywnił" mi się kart, bolało i bolało, smarowanie nie pomogło.
Poniedziałek zaczęłam od załatwiania zaległych spraw: dowód rejestracyjny, bo w starym skończyło się miejsce na przegląd techniczny, poza tym własny "przegląd" tzn zaległe badania ginekologiczne, cytologia itp. A dzisiaj od rana znów powtórka z rozrywki: badania z krwi... . Po południu wizyta u lekarza już z wynikami badań, wieczorem francuski. A teraz sprzątam chatkę, robię pranie i gotuję obiady. Wczoraj córka wynajęła mieszkanie w Krakowie, więc jeszcze późno przewoziliśmy jej rzeczy. Dzisiaj piorą pościele, ręczniki i sprzątam pokój po córce. Jeszcze muszę znaleźć czas na powtórzenie gramatyki z francuskiego. I tak zaczęłam nowy tydzień.
W ubiegły piątek waga nie pokazała zmian. Ale to nic, walczę dalej.
Dzisiejsze menu:
śniadanie ( późno, bo po badaniach, więc o 9.00. ) szklanka sałaty, 125 g. twarogu, kawałek cebuli, parę pomidorków koktajlowych z własnego krzaczka
przyprawy, zioła i łyżka oliwki. Kromka chleba z wędliną drobiową.
II śniad.: kefir owocowy
obiad: bakłażan grillowany bez tłuszczu, filet z kurczaka też grillowany, łyżka kaszy gryczanej i warzywa surowe.
podwieczorek: serek Danona
kolacja: banan i jogurt naturalny
I jesienne klimaty w moim ogrodzie: