Ale do rzeczy. Rano umówiłam się z koleżanką na kijki. Podjechałam samochodem w Jej okolice, zostawiłam samochód i razem poszłyśmy przed siebie, wałami wzdłuż Wisły, piękne widoczki, cisza, spokój i w takim błogim nastroju doszłyśmy do Opactwa w Tyńcu . Trasa bardzo nam przypadła do gusty, a że obie mamy psiaki, to następny czwartek zabieramy je ze sobą, ale będą miały frajdę. . Resztę dnia spędziłam w kuchni gotując ślubnemu obiad tzn. Wymyśliłam farsz jak do pierogów ruskich ale zapakowany w cieście do krokietów. Napracowałam się, nie powiem, a ślubnemu nie smakowało No cóż będzie jadł jak lubi, codziennie mięcho.
A moje menu: śniadanie owsianka i banan,
II śniadanie: sałata lodowa, z twarożkiem i ziołami,
obiad: duszony filet z kurczaka z pieczarkami i zielonym groszkiem z kromką chleba,
podwieczorek: kefir truskawkowy i winogrona
kolacja: płatki kukurydziane z jogurtem
Teraz zbieram się na francuski, lekcje odrobiłam i nawet się ustnie przygotowałam.
Pozdrawiam Was Vitalijki serdecznie.
grazynka45
3 października 2011, 16:55Ech faceci,wszyscy tacy sami,tylko mięcho i mięcho,mój synuś też tak ma:))) Zazdroszczę kijkowania w tak pięknych terenach:))) Pozdrawiam Cię Grażynko:)))
mircia1
1 października 2011, 22:09Ale sobie pochodziłaś, też tak lubię. A co do facetów, to oni tak przeważnie mają: preferują mięcho. Serdecznie pozdrawiam.