Tylko zamiłowanie do czystości, czy może jednak
pedantyzm?
Nie mam pojęcia skąd się bierze tyle kurzu, przecież niedawno sprzątałam. Dzisiaj cały dzień starałam się doprowadzić dom do porządku. Jakoś strasznie się guzdrałam, a wszystko przez rzeczy, które mam pochomikowane, w różnych kartonach, kartonikach i innych pojemnikach. Człowiek coś tam w nich poumieszcza i na śmierć zapomina co w nich jest, a jak czegoś potrzebuje to musi dom wywrócić do góry nogami. Mimo wszystko lubię robić porządki, bo lubię czystość. Nie jestem pedantką, a może jednak, bo czasami przeszkadzają mi drobiazgi, do których ktoś inny nie przywiązuje uwagi. Strasznie nie lubię np. pootwieranych szafek i nie dosuniętych szuflad, nie umytych naczyń w zlewie, porozrzucanych ubrań, bałaganu na biurku itp. Czasami potrafię coś posprzątać u moich znajomych. Na szczęście nie przeszkadza im to moje dziwactwo. Pomyślicie pewnie, że ze mnie niezła wariatka, ale uwierzcie naprawdę nieszkodliwa. No nic koniec tego lenistwa zabieram się za robotę.
P.S. Dieta przebiegła dzisiaj regulaminowo, a ćwiczenia sobie odpuszczę, to skakanie ze szmatką i odkurzaczem to dobra gimnastyka.
Waga spada powoli,
ale w miarę systematycznie. Muszę tylko teraz pilnować, żeby nie usiąść z wieńcem laurowym na głowie i nadal pracować nad sobą. Pociesza mnie myśl, że niedługo święta, więc czas zabrać się za generalne porządki, które są świetną alternatywą dla ćwiczeń. Na szczęście dla mnie w ciągu intensywnie wypełnionych świątecznymi przygotowaniami dni potrafię zrzucić nawet 2-3 kilogramy niespecjalnie myśląc o diecie, więc jeśli tym razem będę całkowicie przestrzegać diety to może zrzucę więcej. Daje to nadzieję, że uda mi się dotrzymać noworocznego postanowienia. Będzie dodatkowa okazja do świętowania w sylwestra. A na razie wielkimi krokami zbliża się Boże Narodzenie, więc skrycie marzę o zdziwionych minach brata i bratowej kiedy mnie zobaczą (nie widzieliśmy się prawie dwa miesiące). Mam rewelacyjnego brata, który wspiera mnie w moich zmaganiach, chociaż tylko telefonicznie, ale zawsze to coś. Za każdym razem jego pierwsze słowa to: Czy nadal się trzymam? Ile schudłam? Dopiero niedawno przyznał się, że martwili się o moje zdrowie, bo przecież z każdym rokiem jestem starsza i mój organizm może nie wytrzymać dotychczasowego traktowania i odmówić posłuszeństwa, i co wtedy zrobię? Wcześniej o tym nie pisałam, ale decyzję o ponownym odchudzaniu przyspieszyły słowa mojej trzyletniej bratanicy, która będąc ze mną na spacerze powiedziała, że jestem gruba i nie wejdę na wysoką górkę, którą miałyśmy pokonać. Na początku zaskoczyły i rozbawiły mnie jej słowa, ale później, kiedy na chłodno przetrawiałam tamtą chwilę uświadomiłam sobie, że niedługo może nastać taki moment, że naprawdę nie będę mogła wejść na żadną górkę nawet i niewielką. Dzieci potrafią być do bólu szczere, więc może dlatego tak poruszyły mnie jej słowa.
Hurra waga w końcu się ruszyła,
chociaż niedużo, ale dobre i tyle. Do końca roku zostało 16 dni, więc muszę się lepiej postarać, bo zostało do zrzucenia prawie 2,5kg. Chciałabym, żeby któreś z moich postanowień udało się zrealizować do końca. Niestety pokusy czyhają wszędzie np. wczoraj miałam ochotę na świeżutką bułkę z masłem, ale na szczęście powstrzymałam swój nieposkromiony apetyt i jej nie zjadłam. Dodam, że na Dukanie nie można jeść żadnego pieczywa, nie mówiąc o maśle. Jestem dumna, że nie uległam pokusie, chociaż może przemawia przeze mnie naiwność, bo to nie pierwszy i ostatni raz kiedy jedzenie weźmie górę nad zdrowym rozsądkiem i mogę popłynąć z prądem. Dlatego będę dla siebie surowym sędzią i skończę z tym litościwym traktowaniem. Jak mawiał mój znajomy chorąży - "Ninja nie może być miętka, ninja musi być twarda", więc chociaż plecy bolą mnie nadal jak cholera, nawet w nocy nie mogłam przez nie spać, to biorę się do roboty nad tłustym cielskiem i w miarę możliwości poćwiczę.
Pomoc skończyła się kontuzją
W weekend wybrałam się do rodziców, bo jako dobre dziecko chciałam pomóc w porządkach świątecznych, chociaż zrobiłam to bardziej z myślą o sobie, bo zawsze robię to przed samymi świętami, a w później nie mam siły się ruszać. Porządkowałam książki, które po remoncie stały w ogromnej torbie, nie chcąc fatygować innych do pomocy postanowiłam sama sobie poradzić i dźwignęłam ją, a w niedzielę wieczorem ledwie położyłam się do łóżka. Muszę teraz odpokutować za własną głupotę, bo to już nie pierwszy raz mam taką kontuzję, więc powinnam pamiętać, że nie mogę dźwigać bardzo ciężkich rzeczy. Teraz jedynie pozytywnie nastraja mnie myśl, że generalne porządki zrobione i co najważniejsze waga się nie podnosi, chociaż lepiej gdyby spadała. Mój "Cerber" (mama) już się o to starała, żeby przez weekend waga mi nie podskoczyła. Dobrze, że mnie tak pilnuje, bo sama mogłabym popuścić sobie łańcucha.
Ostatnie cztery dni
nie upłynęły zbyt dobrze jeśli chodzi o dietę i ćwiczenia. Czuję, że zbliża się ten moment kiedy mam dość tych zmagań i najchętniej poddałabym się bez walki. Niby staram się przezwyciężać swoje słabości, ale jest strasznie trudno zmuszać się do czegoś co w chwili obecnej nie przynosi radości.
Wczorajsza impreza rozłożyła mnie totalnie.
Byłam przeziębiona, ale dzisiaj to katastrofa. Cieknący i czerwony nos (więc wyglądam przeuroczo), gardło lepiej nie mówić (bo faktycznie nie mogę). Wczoraj naprawdę dałam czadu. Jedyny plus choroby to to, że nie chce mi się jeść. No znalazłby się i drugi - waga nadal ta sama, więc nie będę narzekać.
Od bliskiej mi osoby dostałam super naklejkę z tekstem, który daje dużo do myślenia - WSZYSTKO MI WOLNO, ALE NIE WSZYSTKO PRZYNOSI MI KORZYŚĆ. Będę starała się tego trzymać, a czy się uda czas pokaże.
Nastrój mam naprawdę rewelacyjny odkąd zniknęła ta 120. Wiem powtarzam się, ale strasznie się cieszę, tym bardziej, że wczoraj przeglądałam ubrania, które do tej pory grzecznie czekały w szafie na lepsze czasy. Dzięki tym porządkom okazało się, że mam tyle fajnych rzeczy, że przez najbliższy czas nie będę się musiała martwić co mam na siebie włożyć.
Byłabym zapomniała mam kolejny powód, żeby walczyć z kilogramami. Moja kuzynka pod koniec lutego wychodzi za mąż. Trzeba zabrać się do roboty, bo nie chciałabym iść na jej ślub i wesele ubrana w namiot lub jeansy.
120 w końcu pokonane
Jestem na dobrej drodze, żeby moje postanowienie udało się zrealizować. Pół kilograma mniej i jaka radość. Nawet cieknący nos nie jest w stanie zmniejszyć mojego zadowolenia.
Waga nie zmieniła się bardzo
w ciągu ostatniego tygodnia, ale wcale się tym nie martwię. Dochodzę nawet do wniosku, że może to i lepiej, że teraz wolniej spada, bo organizm będzie miał więcej czasu, żeby się przygotować do tak dużych zmian. Muszę uzbroić się w cierpliwość i duże pokłady silnej woli, a wszystko będzie dobrze, gdyby tylko nie chodzący za mną zapach jabłek to wszystko jak na razie przebiegałoby bez większych komplikacji. Dodatkową motywacją jest dla mnie Adrian Lukoszek. Facet schudł 120 kg i nadal utrzymuje wagę. Naprawdę godne podziwu. Jeśli on mógł, to ja też dam radę.
Nowa sentencja
"Pokusa będzie dzwonić bez końca, a szansa może zapukać tylko raz"
Strasznie mocno zapadły mi te słowa w głowie. Chociaż osoba, która je wypowiedziała odniosła je do narkomanii, ale myślę, że z powodzeniem można dostosować ich sens do sytuacji wielu z nas, którzy walczą z nadmiarem kilogramów. Sama często ulegałam pokusom, mówiąc sobie, że to ostatni raz, który przeradzał się w następny i następny. Życzę wszystkim, aby udało im się jak najczęściej nie wpuszczać pokus do środka, a drzwi otwierać tylko szansom.
Rano myślałam, że dostanę szału.
Większość bluzek i swetrów zrobiła się na mnie za duża, więc miałam problem w co się ubrać. Choć jestem dość otyła to mam raczej kobiecą figurę, dlatego we workowatych i za dużych rzeczach wyglądam jeszcze grubiej. Muszę dokopać się do kartonów z rzeczami, które do tej pory były na mnie za małe. Szkoda, że nie pomyślałam o tym wczoraj. Nie pomyślcie, że jestem niezadowolona z tego, że jest mnie mniej, ale rano jak człowiek się śpieszy, a coś nie idzie po jego myśli to dostaje szału (przynajmniej ja tak mam). Dla poprawy nastroju wykorzystałam sprawdzoną metodę, czyli zakupy. Wróciłam do domu zaopatrzona w bluzkę, sweterek i kokosowy płyn do kąpieli (zapowiada się mile spędzony wieczór), a przy okazji spaliłam sporo kalorii, więc bilans dnia wyszedł jak najbardziej zadowalający. Może trochę mniejszy dla mojego portfela, ale czasami warto zaszaleć i zrobić coś wyłącznie dla siebie.