Refleksyjny dzień 9.
Wczoraj wieczorem w końcu udało mi się ułożyć plan ćwiczeń. Teraz tylko trzeba się zmobilizować, żeby go konsekwentnie realizować. Mam nadzieję, że nie skończy się tylko na planowaniu. Codziennie też wyznaczam sobie około pięciu małych zadań, żebym mogła im sprostać. Np. żeby nie jeść chleba, dodatkowo wykonać jakieś ćwiczenie lub na zakupach nie ulec pokusie. Dieta coraz bardziej mnie wciąga. Już coraz rzadziej odczuwam głód między posiłkami. Nawet nie ciągnie mnie do słodyczy, z którymi mam największy problem i do tej pory trudno było mi się im oprzeć. Liczę, że tym razem nie skończy się tylko na marzeniach i w końcu przestanę być wielorybem. Wiem, że bardzo długa droga przede mną, ale chcę ją pokonać bezwzględu jak bardzo będzie wyboista. Ta deszczowa pogoda nastraja tak jakoś melancholijnie. Zebrało mi się na refleksje.
4,5 kg w tydzień (dzień 7 i 8).
Wczoraj nie przestrzegałam swojej diety, ale na szczęście na obiedzie z okazji chrztu Jureczka było dużo lekkostrawnych potraw. W ramach spalenia nadprogramwych kalorii zrobiłam sobie wracając spacer. Wysiadłam cztery przystanki wcześniej i ruszyłam w drogę. Dzisiaj strasznie nie chciało mi się wstać, ale zmobilizowała mnie ciekawość co zobaczę na wyświetlaczu wagi. Jest nieźle 4,5 kg w tydzień. Zobaczymy jak będzie później. Do końca pierwszej fazy zostały 4 dni, więc trzeba się zmobilizować.
Fat Killers - co sądzicie o tym programie i
metodzie Gacy? - Dzień 5 i 6.
Moim zdaniem program trochę rozczarowuje. Fajnie, że bardzo dokładnie przybliżają sylwetki bohaterów, bo można się z nimi utożsamiać. Minusem jest to, że nikt nie mówi na czym dokładnie polega system Gacy. Jaką trzeba stosować dietę, jaki program ćwiczeniowy wybrać. Powinni uwzględnić, że niektórych osób nie jest stać na korzystanie z programu Gacy lub mieszkają w małych miejscowościach i dojazd na takie konsultacje czy treningi jest niemożliwy. Ciekawa jestem waszych opinii.
A teraz kilka słów o moich dwóch kolejnych dniach diety. Wczoraj miałam niestety niezbyt dietetyczny wieczór. Przez jakiś czas próbowałam się powstrzymywać, ale później poległam. Wszystko przez to, że przez mało zorganizowany dzień nie jadłam regularnie. Na szczęście dzisiaj przestrzegałam diety wzorowo, chociaż bałam się, że to weekend, więc jest więcej swobody, która nie sprzyja trzymaniu reżimu. Dobrze jednak, że dzisiejszy dzień minął bez wpadek, bo jutro wybieram się na cały dzień do brata na chrzciny jego synka Jureczka, dlatego nici z diety. Nie myślcie, że odpuszczam, ale nie będę robić zamieszania z powodu jedzenia tym bardziej, że idziemy na obiad do restauracji, którego menu zostało ustalone dużo wcześniej i oczywiście wszystko jest już opłacone z góry. Nie będę się opychać spokojna głowa. Jestem akurat tym typem, który w towarzystwie je jak ptaszek, więc na pewno nie ulegnę obżarstwu. Jutro nie będę pewnie miała siły, po spotkaniu z szaloną trójką bratanków napisać jak minął dzień, ale obiecuję, że w poniedziałek dam znać co tam u mnie słychać. Odezwę się na pewno, bo to dzień ważenia, więc jakaś zmiana oczywiście najlepiej pozytywna na moim pasku bardzo by się przydała. Już czuję jakiś luz w pasie, ale na razie nie będę się ważyć. Trzeba ćwiczyć swoją cierpliwość i myśleć pozytywnie.
Dzień czwarty - jest już dobrze.
Wczorajszego wieczoru nie mogę zaliczyć do udanych, gdyż nie udało mi się wytrzymać w swoich postanowieniach. Tak mnie to zdołowało, że poszłam spać o dziewiątej. Na szczęście rano obudziłam się wypoczęta i gotowa do dalszych zmagań. Cały dzień starałam się przestrzegać diety, chociaż były momenty kiedy stałam przed otwartą lodówką i chciałam na coś się skusić. Na szczęście przychodziło opamiętanie i udało się zapanować nad obżarstwem. Nie myślcie sobie, że jestem taka silna, bo np. jutro może się okazać, że jednak nie wytrzymałam tego reżimu jaki sobie narzuciłam. Moja wola jest słabiutka, bo gdyby było inaczej czy dobrnęłabym do prawie 150 kg.
A teraz trochę humoru. Dziś byłam tak przejęta pilnowaniem samej siebie, że przypaliłam zupę na obiad. Było trochę dymu, a swąd przypalenizny przez jakiś czas unosił się w domu. Na szczęście ucierpiała tylko moja duma no i garnek. Pozdrawiam i życzę miłego wieczoru.
Dzisiaj o niebo lepiej.
Staram się trzymać ustalonego planu co nie jest łatwe. Dopiero mija trzeci dzień, więc trudno nie sięgnąć po ulubione produkty, których nie wolno mi jeść. Kiedy przebrnę przez pierwszą fazę to później będzie lepiej. Więcej produktów, bardziej wyszukane posiłki na pewno nie spowodują napadów głodu. Muszę jeszcze tylko wprowadzić więcej ćwiczeń, a na efekty nie trzeba będzie długo czekać.
Drugi dzień, a już czuję się fatalnie.
Organizm strajkuje jak tylko może. Boli mnie głowa i wszystkie mięśnie, ale na razie dzielnie się trzymam. Nie wiem czy uda mi się wytrzymać te 8-10 dni pierwszej fazy, ale zrobię wszystko, żeby wytrwać jak najdłużej. Ćwiczenia sobie dzisiaj odpuszczę, bo w ich ramach zrobiłam dwu i pół godzinny maraton po sklepach, a i jak wróciłam to nie było kiedy usiąść i odpocząć. Czeka mnie jeszcze prasowanie, więc trochę kalorii się jeszcze spali przy desce.
Wzór na Wagę Właściwą - Pierwszy dzień diety
paryskiej.
Postanowiłam poddać się kolejnej diecie. Metoda wygląda na dość rozsądną. Książkę przeczytałam od deski do deski i przez jakiś czas dojrzewała we mnie myśl, żeby spróbować. Twórcą diety jest dr Jean-Michel Cohen. Dieta składa się z trzech faz Cafe, Bistro i Gourmet. Pierwszą trwa od 8 do 10 dni lub tyle ile uda ci się wytrzymać. Później przez maksymalnie 3 tygodnie stosuje się fazę Bistro i przechodzi się do fazy Gourmet. Obie te fazy stosuje się naprzemiennie aż do uzyskania wymarzonej wagi. Dr Cohen podaje też wzór na właściwą wagę. A. Ile ważyłaś, kiedy miałaś 18 lat i się nie odchudzałaś? B. Największa masa ciała jaką miałaś, włączając okres ciąży? C. Twoja najmniejsza masa ciała po 18 roku życia, na diecie lub bez niej? D. Twoja aktualna masa ciała. Dodaj A i B i podziel przez 2. Wynik to Y. Dodaj C i D i podziel przez 2. Wynik to Z. Dodaj Y i Z i podziel przez 2. To jest twoja Właściwa Waga. Wynik może być zaskoczeniem(dla mnie był), ale to jest cel jaki twój organizm jest w stanie na tym etapie życia osiągnąć. Moja waga właściwa na tym etapie to 114,5 kg, dlatego zmieniłam swój cel na pasku. Moja waga prawidłowa powinna wynosić 55-69 kg ( ach można tylko na razie pomarzyć).
Paryska dieta dr Cohena
czy słyszał ktoś o niej, a może jest na tej diecie? Czekam na wasze komentarze.
U mnie na razie wszystko w porządku. Staram się nie obżerać. Za tydzień mam chrzciny mojego bratanka Jureczka, więc chciałabym trochę lepiej wyglądać. Zresztą czeka mnie spotkanie z teściową brata, która zawsze spogląda na mnie z politowaniem, bo przecież ona i jej c trzy córki wyglądają jak modelki, niestety tylko w jej mniemaniu. Nie pomyślcie, że nie lubię mojej bratowej. Fajna z niej dziewczyna, ale ani bardzo ładna ani zgrabna. Co prawda ja w obecnym stanie może nie powinnam się wypowiadaćna ten temat, ale nie lubię jak ludzie oceniają nas tylko po okładce bez względu na jej wygląd.
Porażki na starych śmieciach
Wracam na stare śmieci, żeby przyznać się do kolejnej porażki i znowu stanąć do walki o własne życie, stracone z własnej winy. Z każdym rokiem przybywa kilogramów, a mnie się wciąż wydaje, że jeszcze mam czas i zdążę wszystko nadrobić. Niestety trzeba się otrząsnąć i wziąć się w garść. Z wagą 145 kg zaczynam od początku. Nie robię sobie wielkich nadziei. Muszę realnie patrzeć na problem, dlatego na razie zmieniłam wagę docelową z 70 kg na 114,5 kg.
Ratunku!!! Kryzys!!!
Tak dobrze mi szło, a tu klapa na całej linii. Nie mogę opanować swojego głodu. Jem co tylko wpadnie mi w ręce. Co najdziwniejsze w tym wszystkim, że jedzenie, którym się opycham wogóle mi nie smakuje, chociaż kiedyś bardzo je lubiłam. Moje myśli krążą wokół jedzenia jak stado sępów unoszących się nad padliną. Wiedziałam, że nie zawsze będzie tak różowo jak do tej pory. Przerabiałam to nie raz, ale człowiek to naiwna istota i wciąż ma nadzieję, że następnym razem będzie inaczej. Byłoby zbyt cudownie, żeby wszystko przychodziło nam tak łatwo. No cóż, ale marzyć nikt mi nie zabroni. Próbowałam już kilku sposobów, żeby oszukać głód, ale nic z tego. Nie chcę wrócić do poprzedniego stanu. Z wyrzutami sumienia otwieram lodówkę i coraz bardziej daję się pochłonąć temu bagnu. Czasami wydaję mi się, że połączenie między moim mózgiem, a żołądkiem jest tak nikłe jak zasięg w komórce np. w górach. I co tu robić?