Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Anita. Czasami coś pochodzę, poskaczę i poudaję, że potrafię poprawnie wykonywać najprostsze ćwiczenia.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 32540
Komentarzy: 770
Założony: 10 listopada 2018
Ostatni wpis: 18 stycznia 2022

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
finebyme

kobieta, 27 lat, Pełczyce

170 cm, 86.20 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

7 czerwca 2020 , Komentarze (12)

[Wyszło trochę chaotycznie, ale taka właśnie jestem. Pozwijcie mnie za to.] 

Wstępniak o tym, jakim cudem doszłam do momentu, w którym się obecnie znajduje już był, to teraz czas trochę szerzej powiedzieć o tym, co robię, by zmniejszać tę kulkę tłuszczu, którą obecnie jestem. 

I tak o tym myśląc, doszłam do wniosku, że nie do końca podoba mi się słowo dieta. A do mojego stylu życia bardziej pasuje: podejmowanie lepszych decyzji. Bo tak szczerze mówiąc, nie odżywiam się stuprocentowo zdrowo. Pilnuję jedynie, by nie przekraczać limitu kolorii i przygotowując jedzenie, mając do wyboru to i to, staram się – choć nie zawsze się udaje – wybrać tę mniej szkodliwą rzecz. 

Oczywiście nie jestem chodzącą perfekcją i wciąż z wielkim smakiem zajadam się niezdrowymi rzeczami, ale teraz wygląda to trochę inaczej. Bo planując tzw. cheat meal, po fakcie jakimś magicznym sposobem nie zmienia się on w cheat day, ani nie sprawia, że kaloryczność skacze mi o kolejną "dniówkę", tak jak to bywało wcześniej. Nie, teraz jest to wpisane w jadłospis i resztę posiłków ustalam tak, żeby przed wielkim żarciem nie objadać się podwójnie. I to są te lepsze decyzje. Których podejmowania nie da się uniknąć. 

[Teraz poleci przykład z życia wprost wycięty, który jakimś cudem staje się dziwaczną a'la motywacyjną gadką.] 

Jak każdy posiadam zachcianki, głównie na słodkie, i walczę z nimi zacięcie, lecz zdarza mi się zjeść coś niedobrego. Pewnego dnia złapał mnie mały głodomor na cukier. I tak się powstrzymuje, popijając wodę przypominam samej sobie o tym, że to złe i niedobre i olaboga przytyję od samego myślenia jakieś 5 kilo, ale koniec końców postanawiam, że pozwolę sobie na małe co nieco. Myślę sobie wtedy: W szafce leżą te cudowne śmietankowe wafle, które tak mocno kocham. Jak już dałam sobie pozwolenie na słodycz, jeden krzywdy żadnej nie zrobi. 

Podchodzę do szafki, otwieram ją, dotykam szeleszczącego opakowania wafelków, czuję jednego pod palcami, podnoszę odrobinę opakowanie, rozpamiętuję ten niesamowity słodki smak, który utrzymywał się w moich ustach jakieś ćwierć sekundy i... 

I odchodzę. 

Idę do pokoju, gdzie w małym pudełeczku mam ostatni z batoników musli, które sama upiekłam. Z których wciąż jestem szalenie dumna, bo wyszły pyszne. O jakieś milion procent zdrowsze niż ten kupny wafl i bardziej smakowite. 

Siadam na łóżku, otwieram pudełko, wącham ten cudowny aromat i powoli zajadam się płatkami owsianymi z owocami i miodem. I żując to cudowne połączenie, jestem z siebie dumna, bo wybrałam dobrze. Lepiej. I myślę już o kolejnym trudnym wyborze, który będę musiała podjąć w najbliższym czasie. 

Bo takie wybory podejmuje się za każdym razem, gdy człowiek myśli o jedzeniu. Otwiera lodówkę i widzi na jednej półce chudą wedlinkę i warzywa, a zaraz pod tym cztery słoiki kupnego dżemu i czekoladowy krem. I tutaj zaczyna się misja, bo z tyłu głowy słyszysz: tłuścioch, tłuścioch, tłuścioch, wstyd i hańba. Ale głośniejsze są te myśli, które już wybierają dżem lepiej pasujący do czekolady. I trzeba z tym żyć. Ale jak już tak się z tą naszą głową kłócimy, warto skupić się również na tym cichym, nieśmiałym pobąkiwaniu, które zwraca uwagę na warzywa. I może jakiś twarożek, albo jajeczko z odrobiną szczypiorku na szczycie. Pewnego dnia ten głos stanie się na tyle głośny, że po spojrzeniu na niezdrowe zło wcielonie zacznie drzeć japę i udawać odgłosy wymiotne, wypychając twoje dłonie w stronę pomidora i ogórka (chociaż podobno nie powinno się ich łączyć, bo wzajemnie pozbawiają się wartości odżywczych), czy wrzuci pierś z kurczaka prosto do bulionu zamiast na skwierczącą patelnię. I gdy już zacznie się tak dziać, trzeba zadbać o to, by głos ten nie nabawił się żadnej chrypy i już zawsze powstrzymywał cię od łatwych wyborów. 

Wiem, posiadam bardzo ciekawą wyobraźnię, ale chyba tak to już jest, jak człowiek za dużo myśli o wszystkim i niczym. 

Więc tak, miałam krótko powiedzieć co i w jakich ilościach żrem, ale naszło mnie na myślowanie i niech już tak będzie. 

Pewnie podczas czytania zwróci Waszą uwagę to, że w tym wpisie moje zdrowe/niezdrowe wybory dzielą się na te słodkie i mało słodkie, ale odkąd zaczęłam o siebie dbać i odkąd sobie cukrzykuję, najciężej idzie mi unikanie niepotrzebnych węgli. Takich do podjadania, bo jeśli chodzi o normalne posiłki to nie mam większego problemu. Za makaronem nie przepadam, bo nigdy tak naprawdę się nim nie najdałałam, na ryż pozwalam sobie tylko w gołąbkach, mącznych produktów również unikam, a pyrków jest teraz mniej (biedne muszą się ważyć za każdym razem, gdy o nich pomyślę). Kaszę lubię w każdej postaci, więc zawsze jakiś zdrowszy zamiennik znajdę. 

———

Chaos. Ten wpis to chaos. 

———

Podsumowując:

1. Jem wszystko, ale z głową. 

2. Mam problem z podjadaniem słodkiego. 

3. Fast fooduję raz czy dwa razy na miesiąc.

4. Nie piję słodkich napoi. 

5. Kawa (bez cukru z mlekiem albo czarna jak noc) + herbata/mięta/melisa + hektolitry wody to to, co tygryski lubią najbardziej. 

6. Mam problem z pieczywem, bo chyba jem go za dużo, ale od jakiś dziesięciu, a może i więcej lat jem jedynie ciemne (ciemne ciemne, a nie tylko z nazwy), więc powiedzmy, że nie czuję potrzeby nic z tym robić.

7. Nie boję się mięska. Bez niego smutne byłoby moje życie. 

———

To pewnie jedynie połowa rzeczy, które planowałam tu powiedzieć, ale teraz nic z początkowego zamysłu nie pamiętam. 

Życzę wszystkim wspaniałego dnia. Trzymajcie się, ludziska 😊

1 czerwca 2020 , Komentarze (26)

Więc zaczynajmy:

WAGA:

Jestem zadowolona. Wychodzi średnio 0,5 kg na tydzień, więc tak jak powinno być. A patrząc na to, że pierwszy tydzień maja przebimbałam, w ogóle jestem happy, że tyle ubyło. Była krótka chwila zwątpienia, ale nie dałam się zbytnio zwariować i działałam dalej. 

Długo zastanawiałam się, czy dodać tutaj moje dane liczbowe dotyczące obwodów. Szczerze, na początku nie miałam ochoty wystawiać tych monstrualnych liczb na widok publiczny, ale są one dość ważne, gdyż pokazują, czy te moje męczarnie przynoszą jakieś efekty. No i w końcu przekonałam samą siebie, że trzeba to zrobić. 

Spadek w obwodach: 

 Teraz jeszcze dodatkowe podpunkty. 

— aktywnie dni: 29/31

— przeszłam  221,32 km, czyli średnio 7 km z haczykiem dziennie 

— spędziłam na aktywności fizycznej 2 478 minut, co daje 41 godzin i 18 minut, średnio 80 minut dziennie

— spaliłam 24 804 kcal, średnio 800 dziennie

— nie ominęłam żadnego treningu z aplikacji 

— nawadniam się sumiennie 

— zaczęłam uśmiechać się do swojego odbicia w lustrze i szukać pozytywów w swoim wyglądzie 

To był dobry miesiąc. Aktywność fizyczna w porównaniu z poprzednimi miesiącami poszła w górę, toteż waga zaczęła lepiej spadać. Teraz tylko utrzymać taką dobrą passę i będzie git. Może niedługo, gdy zrobi się już naprawdę ciepło, zmieszczę się w spodenki, które nosiłam dwa lata wcześniej ;p Planuję je w najbliższej przyszłości wyciągnąć i przymierzyć. 

Oby tak dalej, a Wam wszystkim, również walczącym z kochanym tłuszczykiem, życzę powodzenia i jak najbardziej zadowalających efektów :D 

31 maja 2020 , Komentarze (16)

Witam w ten piękny wieczór 🌃 

Ten tydzień prezentuje się następująco:

1. Kalorie — 6/7 — Chyba nigdy nie uda mi się przez cały tydzień utrzymać limitu. Ale z drugiej strony 100 kcal powyżej raz na jakiś czas mi większej krzywdy nie zrobi. Martwiłabym się, gdyby wpadały "cheaty" o wartości około 1000 kalorii. Wtedy byłby problem. 

2. Woda — 7/7 — Jest moc. Wpada po 2 litry.

2. Spacery/marsze — 57.58 km  Planowo miało być mniej niż w zeszłym tygodniu, bo skakankuję teraz więcej, a raczej coraz dłużej, więc postanowiłam obciąć nieco tuptanie, żeby moje nogi miały siłę żyć, ale coś mi to średnio wyszło xD 

3. Aplikacja: Ćwiczenia dla kobiet — 7/7 — Zostało mi jeszcze 9 treningów do zakończenia całego miesięcznego planu i nie mogę się tego doczekać. Później przechodzę na wyższy poziom tj. średniozaawansowany, gdzie plan jest dwumiesięczny i skupia się głównie na spaleniu brzuszka i ujędranianiu pośladków. Ćwiczenia będą coraz dłuższe, więc liczę na mega zakwasy wszędzie. 

4. Skakanka: poniedziałek — 700, wtorek — 800; środa — wolne; czwartek, piątek — 900; sobota — 950; niedziela — wolne —  Pocę się przy skakaniu co nie miara. I dobrze 👍 oto przecież chodzi. Od 1 czerwca biorę udział w vitaliowym wyzwaniu skakankowym, więc bedzie dodatkowa motywacja. 

Waga:

Zeszły tydzień: 

89.8 kg

Dzisiaj:

88.7 kg

Spadek:

- 1.1 kg 

Jestem mega zadowolona, bo już się bałam, że czeka mnie przestój i znowu będę łazić nieco niezadowolona. A tu taka ładna liczba. Liczyłam, że uda mi się jedynie wrócić do wagi 89.4 kg, a zleciało trochę więcej. Trzy razy właziłam na wagę, bo nie wierzyłam własnym oczom. 

Ogólnie jeszcze co do dietowania, od środy jem więcej o jakieś 400 kcal. Obawiałam się tego, jak to wpłynie na kilogramy, ale jak widać chyba tego właśnie potrzebował mój organizm :) Mam nadzieję, że nie zejdę na zawał przy następnym ważeniu, jeśli okaże się, że to był jednak błąd. Ale nawet gdyby tak się stało, wtedy będę kombinować dalej, co z tymi wahaniami robić. 

Szykuję mały post z podsumowaniem całego miesiąca, bo lubię się bawić w liczby. Tam umieszczę takie bardziej szczegółowe informacje o majowych sukcesach. Ale on pojawi się najwcześniej jutro, bo mam w nim jeszcze kilka rzeczy do ogarnięcia, a już mi się zwyczajnie nie chce. Teraz myćku, może jakiś serial i spać. 

Trzymajcie się, ludziska, i niech moc będzie z Wami 😋 

29 maja 2020 , Komentarze (10)

Męczyłam się z tym dobre kilka godzin, ale w końcu mogę się pochwalić, że wykonałam dla siebie Dziennik Aktywności. 

Praktycznie od początku maja na pojedynczych kartkach spisuję codzienną aktywność fizyczną i powoli zaczęłam gubić się w tych moich zapiskach, dlatego stwierdziłam, że taki Dziennik będzie mega rozwiązaniem. Znalazłam więc stary kalendarz i go trochę przekształciłam. 

Masa była z tym zabawy. Narobiłam tabelek, powypisywałam dni i przepisałam co trzeba. Stworzyłam również rubryki z pomiarami, by mieć wszystko w jednym miejscu. I jakoś mi lepiej, jak mam wszystko zapisane na papierze. 

Ostatniego dnia tego miesiąca dodam takie konkretne zdjęcia z tym, co wymodziłam :D jak widać, nie jest to jakiś szczyt estetyki i stylu, bo nie mam cierpliwości bawić się z kolorami i zbędnymi ozdobnikami, ale dla mnie jest idealnie. Ma być prosto i przejrzyście.

Można więc powiedzieć, że jestem już gotowa na czerwcowe wyzwania, które sobie wyznaczyłam :D 

25 maja 2020 , Komentarze (19)

Witam ponownie :) 

Dzisiaj od razu do rzeczy. 

1. Kalorie — 6/7 — Środa lekko zabałaganiona, ale tylko o jakieś 100 kcal, więc żaden dramat. A tak oprócz tego to  ostatnio mam raczej problem z dobiciem do limitu, a nie jego przekraczaniem.Niby moje żarełko się jakoś mocno nie zmieniło, w porównaniu do tego, co jadłam wcześniej, ale wpisując wszystko w fitatu muszę czasami pokombinować, dodając jakieś małe rzeczy. Bo jednak wolę jak jestem bliżej przekroczenia kaloryczności niż jedzenia grubo poniżej wyznaczonej ilości kalorii. No i jedząc w taki sposób, czyli lekko dojadając, unikam napadów głodu, które zdarzały mi się wcześniej. 

2. Woda — 7/7 — wciąż jest dobrze i teraz częściej zdarza się, że wypijam 2 litry, co mnie cieszy. Do tego duża kawa (350 ml), czasem herbatka/mięta/melisa i jakoś się tymi płynami zalewam po brzegi ;p 

3. Spacery/marsze — 59.83 km — Pieseł zadowolony, ja zadowolona i jakoś to powoli tupta :p tylko końcówka tygodnia zrąbana przez pogodę. Weekend lekko deszczowy i przez to mniej spacerowania udało się wykombinować :/ ale co zrobić, z pluchą nie wygram. 

4. Aplikacja: Ćwiczenia dla kobiet — 7/7 — Coraz lepiej mi idzie z tymi ćwiczeniami i zaczynają mi sprawiać przyjemność. I jestem z siebie dumna również z tego względu, że wcześniej nigdy nie udało mi się wytrwać z ćwiczeniowymi wyzwaniami, a tu jestem już w połowie i się nie zniechęcam. Już planuję co zrobię po dokończeniu pierwszego miesięcznego planu z tej apki. 

5. W tym tygodniu do aktywności dołączyła Skakanka: poniedziałek, wtorek – 500 skoków; środa, czwartek – 600; piątek —przerwa; sobota – 650; niedziela – 700 — W piątek zrobiłam sobie przerwę, bo czasem trzeba. Ogólnie coraz lepiej mi idzie to skakankowanie, gdy mam dobry dzień jestem w stanie w jednym ciągu skoczyć nawet po 100-150 razy. Ale i tak za często się w niej plątam. Tak czy inaczej, skakanka mega działa na moje biedne łydki. Myślę, że ma na to duży wpływ także to, że sporo chodzę i jednak te kilometry się w nogach utrzymują, więc skakanie staje się dwa razy cięższe. Ale nie ma co, z każdym kolejnym dniem będzie łatwiej. Mam nadzieję. 

Teraz pora na najważniejszy punkt wieczoru. 

Waga:

 Zeszły tydzień:

 89.4 kg

Obecnie:

89.8 kg

Różnica:

+ 0.4 kg

Pierwsza myśl: Ja cię nie mogę, co robię źle? 

Dwa głębokie oddechy i: Okej, w przyszłym tygodniu będzie lepiej. 

I tyle. Chwilowy dół był, bo jednak po poprzednim cudownym wyniku miałam nadzieję, że coś tam się w dół ruszy, ale przypomniałam sobie, że chudnę wolniej niż ostatnim razem i raczej w kratkę, więc się nie dobijam. Zresztą waga może być spowodowana tym, że w sobotę objętościowo dość sporo zjadłam i niestety wciąż to we mnie "zalega" :(

Podsumowując, był to kolejny dobry tydzień, mimo że końcówka trochę naciągana i poleniuchowana, ale jestem zadowolona. 

A z ciekawych, niezwiązanych z traceniem zbędnego balastu rzeczy, które wydarzyły się w tym tygodniu, upiekłam dwie rzeczy 🎂🍰🥧

Pierwsza to ciastka owsiano-kokosowe. Można by powiedzieć, że takie bardziej fit, bo prawie że bez mąki i z malutką ilością cukru. Chociaż i tak były dla mnie za słodkie. Następnym razem łyżka miodu mniej. 

A druga rzecz to bułki drożdżowe, które zrobiłam dla brata. Młody musiał w ramach lekcji techniki przygotować jakiś posiłek, a że w domu walały się drożdże instant szybko znalazłam najłatwiejszy możliwy przepis i oto efekty. Kruszonka nieco wyrąbana w kosmos, ale robiłam ją po raz pierwszy i coś zdecydowanie poszło nie tak 😆 Oczywiście dla siebie na boku zrobiłam malutką bułeczkę i warkocz bez kruszonki, bo dodatkowy cukier nie jest mi potrzebny. Same bułki smakowały prawie tak samo jak sklepowe, więc rzuciłam jakąś wędlinę i miałam mega drugie śniadanie. Niestety nie mam zdjęcia, bo zapomniałam zrobić. 

Do następnego, kochane człowieki, i trzymajmy się wszyscy chudziutko. I zdrowo, zwłaszcza zdrowo. 

20 maja 2020 , Komentarze (28)

Dopiero teraz, po raz tysięczny patrząc na pasek postępu, zauważyłam, że mam już za sobą równo 1/3 drogi do wagi docelowej... W sumie wpisałam ją tak bez zbytniego myślenia, czy to tak naprawdę mój cel, po prostu powszechnie wiadomo, że siódemka to szczęśliwa liczba, więc dwie to już w ogóle masa szczęśliwości. 

Ale świadomość, że przebyłam już 33.3% wyznaczonej sobie drogi jakoś tak szalenie mnie motywuje i te 12.4 kg nie wydaje mi się już takie straszne. Pewnie długo to nie potrwa, ale teraz lżej mi się oddycha i nawet się trochę uśmiecham. A jak w końcu zaskoczyło, co mam przed oczyma, to miałam banana na twarzy, że hej xD 

Chyba potrzebowałam dzisiaj takiego małego pozytywu, bo mam średni dzień. Rano było cudownie, ale potem wlazł mi w plecy jakiś ból i nie mogę się go pozbyć. Ciszę się jedynie, że udało mi się wykonać ćwiczenia z aplikacji + poskakałam na skakance + wpadło prawie 6 km spaceru (trochę na chama – psisko by mi nie wybaczyło, gdyby nie poczuł wiatru w uszach podczas spaceru xD), więc cały dzień nie poszedł na straty. Teraz pozostaje tylko dopić miętę, wyprysznicować się porządnie i przed snem poczytać pamiętniki  i posłuchać Mery Spolsky 😊 Polecam mocno tę Panią, bo jej piosenki mają jakąś magię, która sprawia, że czuję się niepokonana. Taka prawdziwa girl power w nich drzemie. I ma nietuzinkowy styl, z którym na początku miałam mały problem, ale jak już porządnie weszło to prosto do serducha. 

Jak na kogoś, kto rękoma i nogami zapierał się przed pisaniem, dość często tutaj tworzę. 

Ale spokojnie, następny wpis pojawi się dopiero w niedzielę. Żeby Was nie męczyć moim gadaniem. 

17 maja 2020 , Komentarze (18)

Tak myślałam i myślałam o tych wpisach i stwierdziłam, że cotygodniowe notki będą dla mnie najlepsze, bo raczej nie byłabym w stanie pisać codzienne, gdyż w moim życiu nic się nie dzieje xD

Ale zanim zacznę, chciałabym podziękować za cudowne komentarze pod pierwszym wpisem ❤️. To one przekonały mnie, że warto dzielić się tym, co mi tam w głowie siedzi i nie bać się tego robić. 

Dobra, postanowiłam podzielić to moje dietowanie/odchudzanie na małe podpunkty, nic szczególnego, ale zawsze:

1. Kalorie — czy zamieściłam się w limicie (tak, liczę je, ponieważ dzięki temu mniej więcej wiem ile węgli zjadłam), czy coś zgrzeszyłam. 

2. Woda — przynajmniej 1,5 litra dziennie. 

3. Spacery — staram się codziennie ruszyć dupę z domu, więc zamierzam to sobie odhaczać. 

4. Ćwiczenia z aplikacji — zaczęłam ćwiczyć z apką, żeby dodać coś do tych moich wędrówek.

Więc ten tydzień prezentuje się następująco:

1. Kalorie — 6/7 — W sobotę trochę poleciałam, tak o jakieś 300 kcal, babka cytrynowa wygrała z moją silną wolą. Ale nie ma co się zamęczać jedną rzeczą. Zaraz po jej zjedzeniu wleciał 9-cio kilometrowy marsz, więc odkupiłam swoje winy. 

2. Woda — 7/7 — Ponowny zakup butelki filtrującej był strzałem w dziesiątkę. Jakoś o wiele lepiej mi się z niej popija niż ze szklanek. 

3. Spacery/marsze — 61,93 — Całkiem nieźle, gdyby nie deszczowy poniedziałek byłoby ich więcej. 

4. Aplikacja: Ćwiczenia dla kobiet — 7/7 — Treningi nie są długie, na razie max. 7 min, ale szalenie boleśnie uświadomiły mi, jak słabe mam mięśnie i kondycję xD te krótkie ćwiczenia zawsze wywołują rumieniec zmęczenia na mojej twarzy. 

Teraz pora na najważniejszy punkt wieczoru. Waga. 

W środę zakończył mi się okres, więc nie do końca ufam temu, co wyskoczyło na wadze, ale dziś z samego pokazała ona liczbę:


89.4 kg

Spadek:

- 1.6 kg

W porównaniu do wagi z dnia 1 maja. Jestem tym mega podbudowana, bo to pierwszy tak duży spadek. I nie wiem, czy zmieniać pasek, czy na razie nie... Bardzo bym chciała, ale, no nie wiem, eh. Chyba poczekam do przyszłego tygodnia i wtedy, jeśli waga utrzyma się/poleci w dół, zrobię porządek z paskiem.

Tak ogólnie jestem bardzo zadowolona z tego tygodnia, bo czuję, że w końcu tak na sto procent wróciłam z tym całym odchudzaniem. Nie było idealnie, ale o wiele lepiej niż wcześniej. I jeśli chodzi o aktywność to dałam z siebie tyle, ile mogłam :D 

A, jeszcze screen z apkami, których używam. 

Bez tej do biegania, bo jej na razie nie używam, ale jest na głównej, bo się do niej przymierzam. Już raz biegałam — a raczej marszobiegałam — z tą apką i doszłam do momentu, kiedy to byłam w stanie pokonać z przerwami około 2,5 km, ale niestety zrezygnowałam :( Moim problemem z bieganiem jest to, że siada mi na głowę i potrafię jedynie myśleć o tym, co mogą myśleć ludzie, którzy zobaczą takiego pocącego się obwarzanka jak ja, próbującego poruszać się nieco szybciej niż zazwyczaj. Nie jestem w stanie wyłączyć takiego myślenia, co jest dodatkowo do kitu, zważywszy na to, że mieszkam trochę na uboczu i drogi prowadzące do/z mojego domu są ledwo co używane. Czyli idealne miejsce do biegania, ale nie wtedy, gdy twój mózg nie daje ci cieszyć się pokanymi metrami. Mam nadzieję, że to się kiedyś przestawi, ale na razie pozostaje mi biegać z samego rana, kiedy to istnieje najmniejsze ryzyko, że kogoś napotkam. Jeśli się do tego w ogóle zmuszę, oczywiście. 

Dobra, rozgadałam się o tym bieganiu, ale koniec. Coś mi dość długa ta notka wyszła, mam nadzieję, że dacie radę doczytać do końca 😋

Dziękuję za uwagę i do następnego 😀

11 maja 2020 , Komentarze (28)

Chyba nadszedł czas, aby w końcu coś o sobie powiedzieć. 

W najkrótszym skrócie:

Końcówka roku 2k15 — 108 (albo i więcej) kg i wycieczka do szpitala na ponad 3 tygodnie, po której dowiedziałam się, że mam cukrzycę. 

Końcówka roku  2k16 — 94 kg — ruszenie dupy z łóżka i postanowienie poprawy. 

Końcówka roku 2k17 — 84 kg — cudowne czasy i cudowne długie spacery, zapijane hektolitrami wody. 

Połowa roku 2k18 — 82.2 kg — najniższa waga, jaką miałam od x czasu, po której trochę za bardzo poluzowałam. 

Końcówka roku 2k18 — 85 kg — tutaj jeszcze było w miarę okej. 

Końcówka roku 2k19 — 95.7 kg — wracamy do punktu wyjścia po roku całkowitego lenistwa i rezygnacji z systematycznej (jakiejkolwiek) aktywności fizycznej. 

Maj 2k20 — 91 kg — ulga, że kilogramy powoli sobie lecą, nawet jeśli nie zawsze udaje mi się utrzymywać "czystą michę". 

Od powrotu na ten portal tworzyłam ten wstępniak kilka razy, w różnych formach i o różnej treści, i za każdym razem rezygnowałam z publikacji, ale chyba w końcu dojrzałam na tyle, że nie stresuje mnie dodanie tego czegoś. A przynajmniej nie tak bardzo jak na początku. 

Uwielbiam czytać pamiętniki Vitalijek i stwierdziłam, że czas pozostawić również coś od siebie. Postaram się coś jeszcze od siebie kiedyś napisać, ale nic nie obiecuję. 

Więc oficjalnie witam wszystkich serdecznie :) 

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.