Cześć Kochani
I oto nadszedł ten dzień, gdy staję na wagę po 52 tygodniach walki o zdrowie. Jak mi poszło? Co osiągnęłam? Czy jestem zadowolona? O tym już za chwilę. Będzie trochę czytania, więc przygotujcie kawę i zaczynamy
Na początku jednak chcę podziękować wszystkim, którzy pod moim ostatnim wpisem dodawali mi sił i życzyli powrotu do zdrowia. Jesteście wspaniali! Naprawdę takie wsparcie jest dla mnie bardzo cenne Ściskam Was mocno
No to zaczynam moje wspomnienia
Było to nieco ponad rok temu, kiedy ot tak, po prostu siadłam przed komputerem i trafiłam na stronę ze sprzętem do ćwiczeń. Przypomniało mi się, jak to kilka lat wcześniej miałam karnet z pracy i chodziłam na siłownię. Wierzcie mi, to było dla mnie naprawdę fantastyczne zajęcie! Oprócz samej siłowni można było iść na różne treningi i z tego też korzystałam, ale jednak najwięcej przyjemności (tak, tak!) sprawiał mi wysiłek na różnych przyrządach. Ja od dziecka zawsze chciałam być silna (pewnie dlatego, że głównie bawiłam się z chłopakami), uwielbiałam oglądać zawody lekkoatletyczne, a zwłaszcza siłowe (typu pchniecie kulą, rzut młotem). Choć moja największa sportowa pasja to piłka nożna Moja ówczesna przygoda na siłowni trwała kilka miesięcy. Jak się skończył karnet, to i ja przestałam chodzić na treningi. Czemu? Ot, prozaiczny powód - lenistwo Na siłownię jeździłam z koleżanką z pracy, a potem po prostu nie chciało mi się chodzić na nogach kilku kilometrów. Niestety sama nie posiadam samochodu, a akurat pod tamtą siłownię autobusy bardzo rzadko jeździły. Ale tak naprawdę to tylko wymówki Bo w sąsiedztwie są tez inne siłownie, tylko że ja do żadnej nie zaglądnęłam!
W każdym razie po tamtym epizodzie z siłownią przestałam ćwiczyć. W ogóle o siebie nie dbałam i wpadłam w rutynę dnia codziennego - brak śniadań rano, posiłek dopiero o 10 w pracy, potem obiad o 16 i oczywiście wieczorne przegryzki. To na pewno miało wpływ na mój wzrost wagi, ale nie wiem o ile. Od wielu, naprawdę wielu lat przestałam sprawdzać swoją wagę. Kilkanaście lat temu udało mi się dojść do wagi 77 kg (dieta ok. 1500 kcal, plus ćwiczenia), ale, jak się można było domyślać, po zakończeniu diety i ograniczonym ruchu (praca przy biurku) powolutku zaczęła mi waga rosnąć. A ja nawet nie wiedziałam kiedy doszłam do wagi, która stała się niebezpieczna dla zdrowia. Zaczęły się różne problemy - puchnące nogi w lecie, obolałe kolana, zmęczenie... Ale nic z tym nie robiłam. Tylko kupowałam coraz to większe ubrania i różne lecznicze (?) żele na obolałe części ciała. Moja samoocena była na bardzo niskim poziomie. Nawet nie umiałam ocenić, czy kolejny worek ubraniowy mi pasuje, czy nie. W sumie kupno czegokolwiek stało się nie lada wyczynem. W sklepach nic nie pasowało, więc pozostał internet. I albo się trafiło na doby rozmiar, albo miałam kolejny worek. A że nie chciało mi się latać ze zwrotami na pocztę (przecież to wymagało ruchu), to chodziłam nawet w tych za dużych ubraniach... Lustro nie było moim przyjacielem...
I w końcu siadłam przed komputerem... to była sobota, 3 lutego 2018 roku. Nawet nie pamiętam, co sprawiło, że weszłam na stronę ze sprzętem treningowym. Wciągnęłam się przeglądając tę stronę i coś mnie podkusiło, żeby zrobić zamówienie. Kupiłam matę, hantle, obciążniki na ręce/nogi, agrafkę i gumy. Pogrzebałam w necie, pooglądałam trochę ćwiczeń na YouTube i jakieś dla siebie wybrałam. Tak, ja naprawdę poczułam w sobie ogromną ochotę, żeby spróbować! Nie pytajcie mnie, jak to się stało - nie mam pojęcia! Po prostu zachciało mi się zawalczyć o siebie! Nikt mnie nie namawiał, nie kusił, nikt mi niczego nie obiecywał. Sama poczułam ochotę na zmiany!
Zamówiony sprzęt dotarł do mnie w środę 7 lutego. Wyjęłam z paczki matę... trochę wydała mi się cienka, ale to przecież mata, a nie materac. Wyjęłam hantle... Były bardzo lekkie - raptem 1,5 kg. Ale od czegoś trzeba zacząć Wszystko było nowe, fajne I kuszące! Ale jeszcze nie zaczęłam ćwiczeń. Niestety nie zawsze od razu ma się czas, by wszystko ogarnąć Ale zrobiłam kolejny krok - poszłam do sklepu i kupiłam wagę. Czy moje serce to przeżyje, gdy na niej stanę? Kiedy zobaczyłam wskazanie wagi, nie było mi lekko (nomen omen)... 120 kg brzmiało jak jakiś przerażający wyrok...
Dzień później, w czwartek, wracając po pracy zasiadłam przed komputerem i trafiłam na vitalię. Zaczęłam się zaczytywać i... to już było po północy, więc 9 lutego, założyłam tu konto. Od razu wykupiłam dietę, która miała się rozpocząć od poniedziałku 12 lutego. Ale ja już 9 lutego zaczęłam swoją dietę. Napisałam pierwsze słowa w pamiętniku... i zaczęłam odchudzanie:
Zapytacie, czy było mi trudno? Jak z ćwiczeniami? Kilka pierwszych dni było dziwnych. Największym wyzwaniem dla mnie było jedzenie śniadań o 6 rano. Wiecie, jak człowiek od kilkunastu lat nie jada normalnie, to wpadnięcie w taki tryb jest nie lada wyzwaniem Do tego organizacja dnia musiała się całkowicie zmienić. Trzeba było znaleźć czas, żeby wieczorem ogarnąć posiłki na kolejny dzień, a do tego musiałam chodzić wcześnie spać. No i jeszcze musiał być czas na ćwiczenia! Jejku, jak to zrobić? Nie mogłam sobie dać rady Ale powoli zaczęłam się coraz bardziej dostosowywać
Sama dieta nie była dla mnie większym problemem. Posiłki były wystarczająco syte, czasem nawet aż za bardzo Moje pierwsze tygodnie to była dieta na poziomie 2.700kcal. Musiałam nauczyć się jeść w odpowiednich porach i to nawet szybko mi się udało. Do tego stopnia, ze mój organizm sam co 3 godziny zaczynał dopominać się o nową dawkę jedzenia. Od wielu lat piję tylko wodę mineralną, więc ten punkt diety nie był dla mnie problemem. Ale musiałam stoczyć jeszcze batalię, żeby zadbać o dłuższy sen. Ta walka trwa nadal
Jak było z moimi treningami? Trochę ćwiczyłam z treningami z YouTube, ale spodobały mi się treningi vitalii i stopniowo całkowicie przeszłam na proponowane tutaj. Przez kilka pierwszych tygodni ćwiczyłam w vitaliowym KFO (klub fitness online), ale ostatecznie zostałam przy rozpisanych treningach dziennych. A jak się czułam podczas ćwiczeń? Gdzieś na forum vitalii przeczytałam, że przy wadze podobnej do mojej ktoś radził, żeby nie biegać. Hmm, ja podczas treningów mam 8 minut biegów dla rozgrzewki. I jakoś się udawało Nie, wcale nie miałam problemów z kolanami. Ale było dla mnie strasznym problemem kondycyjnie wytrzymać 8 minut. Czasem mnie łapała kolka, czasem pot ze mnie spływał litrami... Nawet sobie nie wyobrażacie, ile musiałam kombinować, żeby przetruchtać w tym czasie Ale zagryzałam zęby i ćwiczyłam dalej. Treningi miałam początkowo ustawione na spalanie 300kcal, ale już wkrótce poziom obciążeń zaczął się zwiększać, a czas treningu wydłużać. Niedługo później dokupiłam w sklepie cięższe hantle i nowe obciążniki na ręce/nogi. A pomiary wagi zaczynały wskazywać, że moje wysiłki nie idą na marne! Kiedy więc ćwiczyłam i wylewałam z siebie kolejne poty, dostawałam ogromnego zastrzyku energii. Czasem nawet dawałam wyraz tutaj, pisząc w pamiętniku, jaka radością mnie wypełniają ćwiczenia Naprawdę wpadłam w taki pozytywny haj Nie mogłam się doczekać kolejnych ćwiczeń i dzień bez treningu stał się jakiś... pusty Nawet kiedy byłam nieco obolała po ćwiczeniach, to odczuwanie mięśni sprawiało mi prawdziwą przyjemność. Jejku, nie wiem, czy umiem dokładnie opisać ten stan, ale może rozumiecie A do tego, po pewnym czasie zaczęłam dostrzegać tu i ówdzie moje mięśnie. Wow, serio, ja nie tylko mam zwały tłuszczu, ale mięśnie? Szok To mnie dodatkowo nakręcało, co chyba zrozumiecie, gdy skojarzycie, że od małego zawsze chciałam być silna
Kolejnym powodem do radości po kilku miesiącach stało się dla mnie obserwowanie zmian jakie zaczęły we mnie zachodzić. Ubrania stawały się coraz luźniejsze, spodnie zaczęły się ze mnie same zsuwać, aż w końcu nie było wyjścia i musiałam iść na zakupy Czy któraś kobieta tego nie lubi? No niestety ja Ale odczuwałam radość, gdy coś nowego, mniejszego mogłam na siebie założyć. Nawet sporadycznie coś kupiłam w sklepie stacjonarnym - kolejny szok Kiedy po kolejnych miesiącach inni ludzie zaczęli zauważać, że się zmieniłam, to znowu dodało mi pozytywnego kopniaka I tak wszystko ładnie zaczęło się nakręcać.
Aż... no właśnie, nadszedł grudzień 2018 i zaczęłam mieć problemy ze zdrowiem Niestety do chwili obecnej jestem chora, łykam różne lekarstwa i odbija się to na moich dalszych postępach. Jak poniżej zobaczycie, w zasadzie moja waga się nie zmienia od dwóch miesięcy. Miałam trochę problemów z górnymi drogami oddechowymi, trochę kardiologicznych, a teraz od miesiąca znowu na antybiotykach... Mam nadzieję, że już niedługo wyjdę z dołka, bo po prostu brakuje mi normalności sprzed choroby. Mam na myśli regularne ćwiczenia i pozytywne, dające energii wyniki na wadze. Tęsknie za nimi
Ale jak ogólnie bym podsumowała moje całoroczne wyniki? Zacznę od małej statystyki. Startowałam od 120 kg i obecnie dotarłam do wagi 96,5 kg, czyli w sumie 23,5 kg na minusie. Jest nieźle, biorąc pod uwagę ostatnie problemy i zahamowanie postępów (oraz świąteczna kuchnię ). Miałam nadzieję na znacznie większe postępy, ale organizm tez ma swoje prawa i pewnych rzeczy nie da się przeskoczyć. Nie załamuję rąk, ale muszę zakasać rękawy i szykuję się na dalsza walkę Mam nadzieję, że będziecie ze mną, bo zawsze jesteście dla mnie wielkim wsparciem, za co Wam wszystkim ogromnie dziękuję
Moja waga to jedno, ale jeszcze słówko o pozostałych pomiarach. Największe postępy mam w talii i biodrach. Talia -22cm, biodra -22cm, biust -12cm, uda -9cm, łydka -2cm. Sumarycznie wygląda to bardzo pozytywnie Ale wiecie, to dopiero połowa mojej drogi Więc jeszcze naprawdę mam mnóstwo nadbagażu na sobie Na pewno o wiele lepiej się czuję. Nie mam problemów kondycyjnych, jak dawniej. W ogóle nie bolą mnie kolana, nogi nie puchną, nie dyszę po powrocie z pracy do domu (trasa 1,5 km). Więc naprawdę mam wielkie powody do radości Obecnie chodzę w spodniach rozmiar 44, ale górę mam jeszcze 46/48. A zaczynałam od rozmiarów 54/56. Więc postępy są widoczne. Mam jednak wielkie plany na dalsze zmiany, stąd na pewno jeszcze nie raz ode mnie poczytacie Walka trwa nadal i nie mam zamiaru się poddawać
Jak widać powyżej, mam jeszcze wiele do zrobienia I wielkie marzenia...
Ściskam Was mocno i przesyłam Wam mnóstwo pozytywnej energii! Trzymajcie się ciepło i nie ustawajcie w walce o Wasze zdrowie Papa