Witajcie, Vitalijki! Pisałam wczoraj o zmęczonych mięśniach - dziś to już regularne zakwasy, mimo że wczoraj zrezygnowałam z forsownego treningu na rzecz rozciągającej jogi. Naprawdę zastałam się przez tę przerwę w treningach. Dziś od rana kusi mnie kolejna joga, bo nawet odkaszlnąć nie mogę, takie zakwasy na brzuchu, ale mimo wszystko postaram się spiąć poślady i te zakwasy rozruszać. Zobaczymy jak to będzie.
Jutro oficjalne ważenie, pierwsze odkąd wróciłam na serio do diety. Mam nadzieję, że @ (która ma się pojawić najpóźniej jutrzejszego poranka) nie popsuje mi tego ważenia. Chciałabym znowu móc przesunąć pasek trochę bliżej celu. Mam zamiar przywitać święta z 5 z przodu i nie ma opcji, żeby było inaczej.
Poniżej wczorajszy jadłospis.
Śniadanie: całonocna owsianka z siemieniem lnianym, cynamonem i rodzynkami (nie wygląda apetycznie ale była pyszna) - 466 kcal
II śniadanie: sok pomidorowy i jabłko - 149 kcal
Obiad: 3 kromki pieczywa pełnoziarnistego z serkiem Łaciate, pomidorem i kiełkami z własnej hodowli - 462 kcal
Kolacja: pęczotto z mieszanką meksykańską - 481 kcal
Razem: 1558 kcal
Woda: 2,75 l
Trening: joga - 140 kcal
Kroki: 3890
Fundusz książkowy: 1 zł (kalorie) + 50 gr (trening) = 1,50 zł (razem 15,50 zł)
Oj, dają w kość moje zakwasy. Wczoraj podczas jogi myślałam, że głupiej kobry nie zrobię, bo tak mnie te na brzuchu bolały przy rozciąganiu. Muszę odzyskać moje mięśnie jak najszybciej. Tak więc wieczorem trening. I nie ma zmiłuj.